Rozdział Piętnasty

Był późny sobotni wieczór, a dokładnie dziesiąta. Cały tydzień nie widziałem Franka w szkole, jednak pewnego dnia kiedy byłem na mieście, wydaje mi się że gdzieś zauważyłem jego małą postać chomika. Jednak stało się to tak szybko, że nawet nie zareagowałem. Nie miałem jak i kiedy. Coraz częściej przyłapywałem się na myśleniu o nim, a wtedy czułem się gorzej. Pustka w moim wnętrzu się nasilała, podobnie jak ból brzucha i przyspieszone bicie serca. Działo się wtedy ze mną coś naprawdę dziwnego, i nie mam pojęcia jak to wytłumaczyć. Martwiłem się o niego? Nie, to raczej nie to. Przecież nie martwimy się o ludzi, których nienawidzimy, prawda?

Było po dziesiątej wieczorem, a ja leżałem z Mindy na jej dużym łóżku. Jack cały czas mówił jaki dumny czy szczęśliwy czuje się po stosunku z kolejnymi dziewczynami, a ja... ja nie czułem nic. Wszyscy mówili, że ten pierwszy raz jest taki zajebisty, że czujesz się wtedy dumny i spełniony, a ja... a ja czuję że nie postąpiłem dobrze. Jednak jest tego jeden plus, udowodniłem wszystkim, że jestem hetero. Udowodniłem, że mogę 'zaliczyć' Mindy, i że ją kocham. Nie, żeby to nie była prawda, kocham ją. Znamy się od zawsze i kochałem ją jeszcze zanim staliśmy się parą. Była moją najlepszą przyjaciółką, a przyjaciół także się przecież kocha.

Dziewczyna przytulała się do mojego boku, a ja obejmowałem ją. Patrzyłem szeroko otwartymi oczami w sufit i myślałem o wszystkim. Może to nie była na to najlepsza pora, ale kiedyś trzeba. Nie czułem do siebie obrzydzenie przez to co się stało. W końcu seks to normalna ludzka rzecz, ale boję się, że to nie skończy się dobrze. Co jeśli ktoś dowie się, że to było dla 'udowodnienia' czegoś? Nie dość, że poczuję się jak dupek, to jeszcze Mindy mnie znienawidzi. Nie chcę tego, ale tak to już jest jak szybciej robisz niż myślisz. 

   Leżałem tak jeszcze jakiś czas, aż uznałem że muszę wyjść. Po prostu muszę wyjść i pomyśleć nad wszystkim samemu i na spokojnie. Delikatnie wysunąłem się więc z objęć Mindy i usiadłem na łóżku. Podniosłem z podłogi moją koszulę i założyłem ją z powrotem. Wstałem z materaca i zacząłem szukać spodni, kiedy zauważyłem że Mindy lekko się podnosi.

- Gee? Wracaj tu - wymamrotała 

- Muszę iść - skłamałem i podniosłem z podłogi dolną część garderoby - ale widzimy się w poniedziałek - powiedziałem i wczołgałem się jeszcze na łóżko alby pocałować dziewczynę w policzek

- No dobrze... ale idź ostrożnie i się nie zgub

- Postaram się - powiedziałem z uśmiechem i zacząłem wsadzać lewą nogę w nogawkę spodni - jakby coś się działo to będę dzwonił

   Pożegnałem się jeszcze raz z Mindy i opuściłem jej dom. Teraz szedłem przez miasto... a raczej miasteczko, i nie przez nie, a raczej jego obrzeża. Było już w miarę ciemno, uliczne latarnie pięknie oświetlały uliczkę, którą właśnie podążałem. Lubiłem chodzić tędy nocą. Zawsze panował tu taki spokój i romantyczny nastrój. Za latarniami rosły drzewa, a pomiędzy nimi były kolejne ścieżki, które prowadziły na przystanek. Szedłem sobie spokojnie aż zobaczyłem jakąś biegnącą postać. Biegła niemalże sprintem i wyglądała jakby miała potknąć się o własne nogi. Po chwili zobaczyłem za nią kolejne biegnące osoby. Było ich może z... pięć. Nie przypominam sobie żeby miał być jakiś maraton. Kiedy osoba na przodzie była już dostatecznie blisko zobaczyłem, że to Frank, co nieco mnie zdziwiło.

- Biegnij Way! - krzyknął będąc coraz bliżej

Kiedy się nie ruszyłem, a on był obok mnie, chwycił mnie za nadgarstek i zaczął ciągnąć za sobą, przez co i ja zacząłem biec sprintem. Biegi to nie moja mocna strona, ba, żaden sport nie jest moją mocną stroną. Moja kondycja ssie, ale jaki miałem wybór? 

- O co chodzi? - spytałem chłopaka nawet na niego nie patrząc

- To nie czas na historyjki, lepiej przyspiesz i znajdź jakieś bezpieczne miejsce! - powiedział po czym przyspieszył, a ja wraz z nim.

Kiedy tak biegliśmy, zastanawiałem się gdzie skręcić na końcu uliczki. Przecież nie będziemy biec cały czas przed siebie bo wbiegniemy na ulicę, wpadłem więc na - chyba - dobry pomysł. Przecież w okolicy mamy działkę, można pobiec tam. 

Wyszło, więc na to, że kiedy musiałem już decydować gdzie wbiec, gwałtownie skręciłem w lewo, a Frank zaraz za mną. Kiedy wyszliśmy już na prostą, obejrzałem się. Osoby biegnące za nami traciły siły, co było widać, jednak nie poddawały się. Przyspieszyłem kiedy przypomniałem sobie, że niedaleko jest przystanek autobusowy. Chwyciłem Franka za rękę i zacząłem ciągnąć za sobą. Tracił siły tak samo jak ludzie za nami. Widząc zakręt w prawo, wbiegłem w niego. Trochę dalej był przystanek. Widząc autobus, który właśnie nas wyprzedził przyspieszyłem jeszcze bardziej. Nawet nie wiedziałem, że mnie na to stać, jednak wiedziałem, że jeszcze chwila a wywalę się i zacznę się turlać.

Jednak mieliśmy szczęście, kierowca na nas zaczekał, a my wbiegliśmy do środka autobusu dysząc. Drzwi zamknęły się, a pojazd odjechał. Czułem się jakbym przebiegł pięć maratonów. Powinienem za to dostać szóstkę z geografii i wfu. Z geografii za dobrą orientację w ternie, a z wfu za sam bieg. Myślałem że umrę. Byłem wyczerpany, miałem sucho w ustach jak i w gardle. Dyszałem ciężko i nie umiałem uspokoić oddechu. Pocieszał mnie fakt, że jeszcze dwa przystanki i będziemy na miejscu. 

*

Przez całą drogę żaden z nas się nie odezwał, czemu się nie dziwię. Ledwo oddychaliśmy, więc jak mogliśmy mówić? Kiedy już byliśmy na naszym przystanku, wysiedliśmy z autobusu i zaczęliśmy zmierzać w kierunku działki, znaczy.. ja zacząłem tam iść, a Frank nie wiedział gdzie jest, więc zacząłem go ciągnąć w wybranym przeze mnie kierunku. 

  Kiedy dotarliśmy już na parcelę gdzie znajdował się domek weszliśmy na nią, a ja zacząłem szukać zapasowego klucza pod krzakiem przy drzwiach. Kiedy go znalazłem otworzyłem drzwi i przepuściłem w nich Franka, który niepewnie wszedł do środka. Wszedłem zaraz zanim i zamknąłem za sobą drzwi. Skierowałem się do kuchni i wyjąłem dwie szklanki z szafki, po czym nalałem do nich wody. Podałem jedną ze szklanek niższemu chłopakowi, a on prawie wyrwał mi ją z dłoni i zaczął łapczywie pić, niczym afrykańskie dziecko, zresztą... ja pewnie wyglądałem podobnie.

Kiedy się już napiliśmy i mogliśmy mówić i normalnie oddychać, spojrzałem na niego wymownie, on jednak nic sobie z tego nie zrobił.

- Powiesz mi o co chodziło? - spytałem w końcu

- O nic takiego, chcieli mnie pobić - wzruszył ramionami

- A ty uciekłeś? Gdzie twój duch walki? - zapytałem prześmiewczo 

- Sorry, ale pięć na jednego? Dzięki, że we mnie wierzysz, ale myślę, że sam na nich wszystkich nie dałbym rady

- Było nas dwóch, dalibyśmy radę - powiedziałem na co chłopak zaśmiał się - no co? - spytałem marszcząc brwi

- Ty byś dał radę? Nawet ze mną nie wygrałeś - prychnął

- Dałem ci fory, pokonałbym cię. Dałbym ci radę i zrobił...

- Jedyne co możesz zrobić jeśli chodzi o mnie, to mi possać - wtrącił przerywając mi, a ja poczułem ucisk w żołądku oraz rumieniec wkradający się na moją twarz - w ogóle, jak w szkole? Coś nowego? - spytał zmieniając temat

Zamyśliłem się. Czy coś ciekawego się stało przez ten tydzień? Raczej nie.

- Nie, nie stało się nic interesującego 

- Nic? Cały tydzień nic?

- No, a co miało się stać? Jack zaliczył kolejną dziewczynę, Ryan i Brendon siebie nawzajem, Vic poprawił sprawdzian z matmy, Kellin umówił się z tą swoją miłością, Mikey dostał ode mnie po ryju, a ja... - urwałem - a ja przespałem się z Mindy - dalej nie byłem z siebie dumy, ale mam nadzieję, że tego nie widać, w końcu jestem dobrym aktorem.

- Oh... - powiedział i przygryzł wargę  - za co pobiłeś Mikeyego?

- Za... - znów urwałem. Przecież mu nie powiem za co. Raczej... raczej nie powinien tego wiedzieć - po prostu zrobił coś co mi się nie podobało

- I za to go pobi... - urwał - za to go poklepałeś? Wybacz, zapomniałem że ty nie bijesz

- Jakbym chciał to zrobiłbym ci krzywdę - rzuciłem

- Jasne - zaśmiał się - jakoś tego nie widzę, ale marzyć zawsze można - rozejrzał się po pomieszczeniu w którym się znajdowaliśmy - mogę tu dzisiaj spać? - spytał

- W kuchni?

- Nie idioto, u ciebie, że tutaj, na działce, czy.. cokolwiek to jest.

- Myślę, że możesz. Na przeciw kuchni masz coś na kształt salonu, możesz spać na kanapie

- Ok, dzięki - rzucił i zaczął iść w kierunku wyjścia z kuchni, jednak kiedy miał już wyjść, odwrócił się - a ty? Wracasz do domu?

- Żartujesz? Ja tu mam pokój - powiedziałem z uśmiechem - w sumie... to razem z Mikeym, więc jak nie przeszkadza ci moja obecność, możesz spać  na czymś wygodniejszym niż kanapa

*

Leżeliśmy już w łóżkach. Nie wiem, czy Frank spał, ale ja nie. Patrzyłem w sufit, który nie do końca było widać przez ciemność. To co się dzieje, nie ma najmniejszego sensu. To nie jestem ja. Ja się tak nie zachowuję. Nie wdaję się w bójki, nie wyzywam się z ludźmi, nie sypiam z nimi żeby udowodnić coś zarówno sobie jak i komuś. Co się ze mną dzieje, dlaczego się tak zmieniam? Nie powinienem. Nie mogę. Dawny Gerard mi się podobał. Może to przez jedną rzecz? Może zmieniła się we mnie jedna rzecz, która zmienia całego mnie. Może Mikey miał rację. Może podoba mi się jakiś chłopak, a ja to wypieram. Chociaż... nie, raczej nie. Nigdy nie podobali mi się mężczyźni, nigdy nie patrzyłem na nich w ' ten sposób '. Jest jednak jeszcze jedna rzecz, która nie dawała mi spokoju.

- Frank, śpisz? - spytałem szeptem

- Tak, a co? - rzucił

- Dlaczego kazałeś mi ucieka? Przecież mnie nienawidzisz, mogłeś mnie zostawić żeby mnie pobili, czy coś

- Eh, Gerard, musisz? - westchnął

- Chciałbym wiedzieć, i tyle

- Ciekawość to pierwszy stopień do piekła - mruknął - dobranoc Gee

- Ale... - zacząłem

- Dobranoc - powtórzył

Mój żołądek znów się zacisnął, a serce przyspieszyło. Gee? G e e? Czy ja się przesłyszałem? Może z nim jest coś nie tak. I... dlaczego kazał mi za sobą biec? To dziwne. Chce wiedzieć o co chodzi. Chcę żeby mi to wyjaśnił. Jednak nagle w mojej głowie pojawiła się myśl. Przecież... Nic nie dzieje się bez przyczyny.

___________________________
Hej!
Mam nadzieję, że się podobało i wgl ^^
Jak coś to widzimy się na dole 
^^
PS: I Love You All! xx ~Haia_Miia xx

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top