Rozdział Jedenasty

Impreza trwała w najlepsze. Po jakimś czasie zostałem porwany przez jedną z dziewczyn. Miała na imię Zoe. Była szatynką średniego wzrostu i o ciemnych oczach. Ubrana była w dość krótką czerwoną sukienkę. Spędziłem z nią dość dużo czasu. Trochę tańczyliśmy, trochę rozmawialiśmy, trochę piliśmy. Ja zdecydowanie skupiłem się na ostatniej ze wspólnych czynności. Co jak co ale piłem dość dużo. Wyszedłem do domu około drugiej. Kiedy dotarłem pod dom otworzyłem drzwi chyba za piątą próbą i wtoczyłem się do środka. Chciałem iść do siebie ale trochę mi to zajęło gdyż potykałem się o własne nogi i chyba lepiej byłoby się czołgać. 

   Obudziłem się w sobotni poranek. Światło dziennie dotarło do moich oczu przez co przebudziłem się z głębokiego snu. Mimo tego, nie podniosłem powiek. Przekręciłem się na drugi bok i nakryłem kołdrą po sam czubek głowy. Dzisiaj się stąd nie ruszam. Zostaje tutaj i nie wychodzę aż do poniedziałku. Zero kontaktu z ludźmi. Tak, to brzmi jak plan idealny. Zero znajomych, zero obcych, zero ludzi. To jest coś, co mogłoby trwać wiecznie. Po co komu kontakty bezpośrednie. Wystarczy wejść na chat i pisać z pierwszą lepszą osobą aby poczuć się lepiej, a idąc tropem dzisiejszej technologii i zachowania ówczesnych dzieci i młodzieży, i tak zaraz to wszystko się tak skończy. Będziemy do siebie pisać zamiast patrzeć sobie w oczy i mówić pełnymi zdaniami czy wyrażać emocje. Po co komu emocje? Teraz są emoji! Wyjąłem telefon, który wbijał mi się w prawą część mojego tyłka, bo genialny - i pijany - ja nie wyjął go z tylnej kieszeni spodni, po co to komu?  

Otworzyłem oczy i odblokowałem telefon, przymykając przy tym powieki. Jasność ekranu była zbyt wysoka, więc dość mocno mnie poraziła. Pełno powiadomień z facebooka i z instagrama, o snapchacie wolę nawet nie wspominać. Jak ja mam teraz to wszystko sprawdzać, to ja dziękuję. Spojrzałem na godzinę, która wyświetlała się w rogu ekranu. Cholera, już czternasta? W sumie... i tak mam weekend, więc co to za problem? Żaden. Wszedłem na facebooka. Pełno zdjęć z imprezy, nagrania tańczącego Brendona, zdjęcia i nagrania pijanych ludzi i.. ja i Zoe? Co do cholery? Ile musiałem wypić, żeby tego nie pamiętać? Chyba cysternę wódki. Dobra. Tutaj tylko obok niej stoję. Spokojnie. Ok... tu ją obejmuję, nie jest źle. Jest spoko. Ale... czemu na kolejnych zdjęciach wpychamy sobie języki do gardeł, co do cholery?! 

Zamknąłem aplikację. Wszedłem na instagram, po czym od razu z niego wyszedłem. Snapchata wolałem w ogóle nie sprawdzać. I tak już dość widziałem. Skulałem się z łóżka. Chwilę leżałem jeszcze na podłodze, po czym podniosłem się z niej i wyszedłem z pokoju. Poszedłem do kuchni zrobić sobie kawę i coś do jedzenia. Nastawiłem więc wodę w elektrycznym czajniku i zacząłem szukać jedzenia. Stanęło na chlebie z dżemem. Super, to się najem. Czy ten człowiek nie może robić zakupów? Wyjąłem potrzebne mi produkty i położyłem je na blacie. Następnie wyjąłem kubek i nasypałem do niego kawy. Kiedy woda się już zagotowała byłem w połowie jedzenia. Powoli wlałem wrzątek do kubka i zamieszałem. Biorąc łyk gorącego napoju spojrzałem na zegar naścienny znajdujący się w kuchni. Zaraz będzie piętnasta, czyli ojciec niedługo wróci z pracy, a to znaczy, że muszę zaszyć się w swoim pokoju i udawać, że umarłem. Jakoś nie chce mi się z nim rozmawiać.

   Ku mojej radości było już po szesnastej, a jego nie było. Siedziałem na kanapie w salonie i skakałem po kanałach. Dlaczego w telewizji nie puszczając nic godnego uwagi. Same bzdury. Na stacjach muzycznych to samo. Jedynie na MTV Rock leciało czasem coś przyzwoitego, a to i tak rzadko. Usłyszałem otwierające się drzwi. Nie zwracając na to uwagi zwiększyłem głośność w telewizji.

- Frank - usłyszałem po chwili głos ojca. Nie zareagowałem - Frank, chodź tu - znowu. Czy on nie rozumie, że jak się nie odzywam, to znaczy że nie chcę się z nim kontaktować? - Frank! - tym razem krzyknął, więc zwlokłem się z kanapy i poszedłem do pomieszczenia, z którego dochodził jego głos - co to jest? - spytał wskazując na naczynia w zlewie

- Co? - spytałem opierając się o framugę drzwi i krzyżując ręce na piersiach

- To - machnął ręką w kierunku naczyń - nie możesz po sobie posprzątać? 

- Przecież to jest czyste - zamilkłem -  tylko nie schowane - dodałem

- No, więc to schowaj. Nie wymagam chyba tak wiele 

Westchnąłem i podszedłem do zlewu i zacząłem chować naczynia do szafek.

- Aha - znów się odezwał - dzisiaj przychodzi do nas moja koleżanka - poinformował mnie

- Co? - odwróciłem się do niego - ty tak serio? - zapytałem unosząc głos - będziesz sprowadzał dziwki do mieszkania? 

- Możesz się tak nie wyrażać? Nawet jej nie znasz

- Nie, ale znam ciebie. Nie rozwiodłeś się jeszcze z matką, a sprowadzasz pod dach, pod którym mieszkasz ze swoim dzieckiem jakieś kobiety?

- Po prostu bądź dla niej miły - powiedział po czym westchnął.

   Siedziałem w swoim pokoju i grałem na gitarze co tylko wpadło mi do głowy, kiedy usłyszałem wołanie z dołu. Nie zareagowałem. Dalej siedziałem na łóżku z gitarą na kolanach. Nie czułem potrzeby żeby tam schodzić i towarzyszyć im w tym jakże cudownym wieczorze. I wszystko byłoby ok gdyby nie to, że ojciec wszedł do mojego pokoju bez pukania i stanął w drzwiach. Uniosłem na niego wzrok, a on tylko uniósł brwi i gestem ręki pokazał, że mam wyjść z pokoju. Westchnąłem i odłożyłem gitarę na bok po czym wyszedłem z pokoju. Poszedłem z ojcem do jadalni i nic nie mówiąc opadłem na krzesło przy stole. Ojciec zajął miejsce przy swojej koleżance, a ja wpatrywałem się w talerz przede mną.

   Rozmawiali o jakiś bzdetach, zupełnie nie rozumiem po co miałem tam siedzieć, żeby sprawiać pozory super rodziny? Żeby pokazać tej kobiecie jak kocham mojego ojca, którego nienawidzę? To nie ma żadnego sensu

- Frank.. jak się tutaj czujesz? - spytała kobieta patrząc na mnie - twój tata wiele o tobie mówi i..

- Czyżby? - spytałem i zaśmiałem się cicho - to ciekawe - spojrzałem na ojca - a czuję się super - te słowa ociekały sarkazmem

- Coś nie tak? - zapytała jakby zatroskana. Było mi jej trochę żal, ale cóż...

- Tak - potwierdziłem - nie chce mi się tu z wami siedzieć i udawać, że mam ochotę spędzać czas jak super rodzinka, której nigdy  nie miałem i mieć nie będę - uśmiechnąłem się

- Frank - ojciec próbował mnie uciszyć

- Wolałbym być z matką, zamiast z nim - wskazałem na ojca - moja matka przynajmniej nie sprowadza codziennie do domu kogoś nowego, i nie jest taka powalona

- Frank! - wrzasnął, na co kobieta się skuliła

- To przykre, ale taka prawda. Nie chcę tu być dłużej niż muszę. Nienawidzę tu być, tak jak jego - znów wskazałem na ojca

- Dość Frank! Jesteś niewdzięcznym gówniarzem. Daję ci dom, opiekę i to co jest potrzebne, do normalnego życia, a tobie dalej w dupie źle! Należy mi się chociaż trochę szacunku! - wykrzyknął

- Tak, pokrzycz sobie, pokarz jej jaki jesteś - zamilkłem - Pokaż jakim super tatusiem jesteś, i...

- Wyjdź - powiedział cicho - wyjdź. Idź do swojego pokoju i przemyśl co w ogóle mówisz

- Nie mam pięciu lat - prychnąłem

- Powiedziałem coś! - wrzasnął, na co wstałem z krzesła i ruszyłem w stronę pokoju - przepraszam cię Alice, nie wiem co w niego wstąpiło - usłyszałem jeszcze zanim zatrzasnąłem za sobą drzwi.

Nie zostanę tu. Mam go dość. Podszedłem do szafy i wyjąłem z niej mały plecak. Wrzuciłem do niego butelkę wody, którą miałem jeszcze ze szkoły, koszulkę i bieliznę. Wziąłem jeszcze ręcznik z szafy. Poszedłem do łazienki, która była obok mojego pokoju i wziąłem moją szczoteczkę do zębów.  Z kąta pokoju wziąłem buty, które po chwili założyłem i otworzyłem okno na oścież. Zarzuciłem plecak na plecy i usiadłem na parapecie. Obróciłem się i wyskoczyłem na trawę. Wyprostowałem się i ruszyłem przed siebie.

   Szedłem już jakiś czas dzwoniąc po kumplach czy mogą mnie przygarnąć. Jak na złość ani Kellin, ani Jack, ani Ryan czy Bren nie  mogli, bo albo ich nie było, albo mieli szlabany. Moją ostatnią deską ratunku był więc Mikey. Byłem u niego raz czy dwa. Wiedziałem gdzie mieszka i znałem jego mamę. Była bardzo miła, więc może chociaż oni dadzą mi się na chwilę wślizgnąć. Stanąłem przed ich domem i wpatrywałem się w drzwi. Byłem trochę zmieszany i... niepewny. Czułem się jak przybłęda. Nie można tak nachodzić ludzi kiedy jest już późny wieczór. To niekulturalne, ale albo spróbuję, albo zostaje mi ławka w parku. Zapukałem, więc cicho do drzwi. Nie zadzwoniłem dzwonkiem, żeby nie było że sie narzucam. Tak to przynajmniej będę miał świadomość, że próbowałem, ale mi nie otworzyli. Jednak drzwi otworzyły się, a przede mną stanął Mikey. Miał na sobie rozciągniętą koszulkę i dresy.

- Przeszkadzam? - spytałem niepewnie

- Nie... ale jest późno... coś się stało? - zapytał 

- Ta... jesteś moją ostatnią deską ratunku stary

- To znaczy?

- To znaczy, że pokłóciłem się z ojcem i uciekłem z domu, a reszta naszych cudownych przyjaciół albo się pieprzy, albo ich nie ma, albo mają szlaban

- Oh... wejdź - otworzył szerzej drzwi, a ja wślizgnąłem się do środka, po czym zdjąłem buty - kto się pieprzy? 

- Serio? To cię teraz najbardziej interesuje? - spytałem, na co on skinął głową - no Brendon i Ryan, a kto

- A.. no dobra - zamilkł - wejdź do salonu, a ja zadzwonię do mamy czy możesz zostać  na noc, wiesz.. nocna zmiana i te sprawy

Skinąłem głową i zrzuciłem z pleców plecak. Wszedłem do salonu jak rozkazał Mikey. W salonie, na fotelu siedział Gerard. Miał na sobie czarny tank top i ciemne dresy. Nogi przewieszone miał przez podłokietnik fotela i czytał jakiś komiks. Wyglądał jakby życie mu się zawaliło. Miał smętną minę i zmęczony... a może smutny... wyraz oczu. Usiadłem na kanapie i zacząłem się rozglądać po salonie. Nic się nie zmieniło. Wszystko po staremu. Po za tym, że Gerard tu był. Poczułem na sobie jego wzrok, więc odruchowo też na niego spojrzałem.

- Co? - spytaliśmy na raz

- Ty pierwszy - zachęciłem go

- Co tu robisz? - spytał i znów przeniósł wzrok na komiks

- Siedzę - wzruszyłem ramionami - czemu się na mnie gapisz? - spytałem dalej się w niego wpatrując

- Teraz to ty gapisz się na mnie

- Nie mówię o teraz - wywróciłem teatralnie oczami. Na policzki chłopaka wpadł delikatny rumieniec

- Wydaje ci się - powiedział szybko - nie gapie się na ciebie, mam lepsze widoki niż ty

- Tak, fakt - znów wywróciłem oczami - dlatego nawet przy Mindy na mnie patrzysz - droczyłem się z nim. Lubię go denerwować

- Chciałbyś

- Bynajmniej - zaprotestowałem - nie podniecasz mnie - zaśmiałem się - nie mam więc po co tego chcieć

- Mhm... 

- Nie bądź taki rozgadany bo się zmęczysz, Way - rzuciłem

- Możesz - powiedział Mikey wchodząc do salonu

- Serio? - spytałem mile zaskoczony

- Tak - potwierdził blondyn

- To super! Jestem cholernie wdzięczny. Mogę mieć jeszcze jedną prośbę?

- Dajesz

- Mógłbym prosić o koc?

- Pewnie, zaraz przyniosę - powiedział młodszy chłopak i znów wyszedł z salonu

- O co chodzi? - zapytał starszy Way

- O nic - wzruszyłem ramionami - dzisiaj z tobą śpię - dodałem szeptem przysuwając się bliżej chłopaka, który szybko zasłonił swoją twarz włosami. Jednak czułem że wciąż na mnie patrzy - oh, zawstydziłeś się? - zaśmiałem się i patrząc na chłopaka przejechałem językiem po zębach. Śmianie się z niego , droczenie i kłócenie z nim było zdecydowanie jedną z najzabawniejszych rzeczy

- Nie. - powiedział szybko i spuścił głowę, po czym jak poparzony wstał z fotela - dobranoc - rzucił szybko wychodząc z pomieszczenia.

- Dobranoc... - odpowiedziałem

Ok. To było dziwne. 

_____________
Hej!
To chyba najdłuższy rozdział, bo ma 1910 słów ^^
Mam nadzieję, że się podobało i, że widzimy się na dole ^^

PS: I Love You All! xx ~ Haia_Miia xx

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top