Rozdział Dwudziesty Piąty

- Ile możesz siedzieć w tej łazience, Gerry?! Wyłaź do cholery! - Mikey wydzierał się na pół domu waląc pięścią w drzwi

- Zaczekaj chwilę! - odkrzyknąłem starając przebić się głosem przez odgłos lejącej się wody.

Po paru minutach wyszedłem z pomieszczenia. Przed drzwiami stał Mikey, który zabijał mnie wzrokiem. 

- Jak już musisz robić sobie dobrze, to może jak będziemy mieć więcej czasu, a nie przed szkołą - powiedział po czym cicho się zaśmiał

- Co? Skąd ty...

- Idź się ogarnąć do reszty, i tak jesteśmy spóźnieni - przerwał mi i wszedł do łazienki.

Westchnąłem i skierowałem się do kuchni po coś do jedzenia. Z uwagi na to, że jestem niezdecydowaną cholerą, wziąłem jabłko, które i tak pewnie zjem w szkole, albo w drodze do niej. Dzisiaj miałem iść do tego piekielnego miejsca w towarzystwie Kellina i Mikeyego, ale znając życie, Mikey uzna że skoro już się spóźnił, to pójdzie na kolejną lekcje, a ja pójdę tylko z Kellinem.

   Jak przepuszczałem tak się stało. Mikey olał pierwszą lekcję, a ja w drodze do piekła spotkałem Kellina, który szedł wolniej niż babcie z balkonikami. No cóż, nikomu nie chce się chodzić do szkoły, i wcale się temu nie dziwię. Idziesz tam tylko po to żeby zmarnować około ośmiu godzin swojego życia siedząc w ławce i słuchając tylko połowicznie, na wszelki wypadek, bo w końcu mogą cię o coś zapytać.

Nie chciało mi się iść dzisiaj do szkoły, dzisiaj, ba! Zawsze mam ochotę zmienić moje miejsce docelowe na coś o wiele przyjemniejszego niż to, dzisiaj jednak moja niechęć do tego miejsca przewyższała wszystko. Mam ochotę rzucić się pod każdy samochód jaki tylko mnie mija. Nie chce mi się marnować kolejnego dnia na siedzeniu w szkole, to po prostu nie ma sensu, jeszcze bardziej niż moje życie.

- I jak wczoraj było? - spytał Kellin z uśmiechem

- Co? Gdzie? - zmarszczyłem brwi. Halo, do mnie trzeba jak chłop krowie na miedzy.

- No wiesz.. po lekcjach, coś było? - szturchnął mnie w ramie 

- Ta, jasne - westchnąłem - wygłupialiśmy się i tyle - urwałem - Kellin.. chodźmy gdzieś dzisiaj. Porwijmy jeszcze Jacka, Vica, Ryana i Brena i idźmy sobie gdzieś. Błagam, nie wyrobię dzisiaj w szkole

- Gerard, jest zimno - powiedział to jak matka, która powtarza już coś swojemu dziecku po raz setny, a ono dalej nie rozumie - po za tym, nie zostawię Franka samego w szkole, nie ma mowy

- Ale ja nie mogę iść jeszcze z nim, no Kellin, no - marudziłem jak pięciolatek.

- Gerard, nie. Albo idziemy wszyscy, albo wcale - powiedział stanowczo.

- No dobra - powiedziałem lekko oburzony

- To super, zadzwoń do Jacka i Brena albo Ryana, nie ważne do którego, i tak pewnie są gdzieś razem, a ja zadzwonię do Vica i Franka - wyjął telefon z kieszeni i na chwilę się zawiesił, po czym spojrzał na mnie - a co z twoim bratem?

Zmarszczyłem brwi i zamyśliłem się. Jednak, po chwili doszedłem do dobrego rozwiązania.

- Nie chciał z nami iść, no nie? - uśmiechnąłem się.

Kellin wzruszył tylko ramionami i zaczął wybierać numer. 

Kiedy już wszyscy - po za Mikeym - się jakoś dogadaliśmy, wyszło na to iż pójdziemy albo na polanę albo do parku, w każdym razie gdzieś gdzie będzie mało ludzi. Im mniej świadków, tym lepiej. 

   Spotkaliśmy się w drodze do parku. Najpierw zgarnęliśmy Brendona i Ryana, później Vica, następnie Jacka, i na końcu Franka, który swoją drogą wyglądał... wyglądał niesamowicie. Kiedy go zobaczyłem lekko się zawiesiłem, i... nie wiem ile by to trwało gdyby Kellin mnie nie szturchnął. Dobrze, że jest zimno i to, że jestem czerwony mogę zrzucić na warunki atmosferyczne. 

Przez większość naszej wędrówki się nie odzywałem. Znaczy... nie odzywałem się odkąd dołączył do nas Frank. Coś mnie blokowało. Umiałem tylko na niego zerkać. Myślę, że nikt po za Kellinem tego nie widział, a przynajmniej mam taką nadzieję. Kiedy doszliśmy do parku, uznaliśmy, że lepiej będzie jak pójdziemy na polanę, więc zawróciliśmy i znowu - nie odzywałem się. To tak cholernie dziwne uczucie, chcesz coś powiedzieć, ale jednak coś cię blokuje i no... no nie możesz. 

Dotarliśmy na polanę i usiedliśmy na ziemi. Siedziałem pomiędzy Frankiem, a Kellinem i... chyba jeszcze nigdy się tak nie stresowałem. Najlepsze jest to, że nie było czym się stresować. Przecież to tylko wspólne wagary, nie da się tego zepsuć, ani się pogrążyć.

Odchyliłem się do tyłu i podparłem się rękoma o glebę. Odchyliłem lekko głowę i spojrzałem w niebo. Było czyste, prawie nie było śladu chmur. Przymknąłem oczy i nagle poczułem czyjąś dłoń na mojej. Odruchowo spojrzałem w tył na swoją rękę. Wytrzeszczyłem nieco oczy. Poczułem jak przez moje ciało przepływa fala gorąca, a żołądek zaciska się jeszcze bardziej niż zwykle. Kiedy już się otrząsnąłem, szybko zabrałem swoją dłoń, jakby odruchowo. Frank zrobił to samo, po czym spojrzał na mnie jakoś... dziwnie. Nie umiem opisać co to było za spojrzenie. Ta cała sytuacja trwała tak krótko, a ja miałem wrażenie, że trwa ona wieczność.  Iero uśmiechnął się jakby z niezręczności i odgarnął włosy, których kosmyk po chwili założył sobie za ucho. Uśmiechnąłem się delikatnie po czym odwróciłem wzrok od chłopaka. Czułem się.. dziwnie szczęśliwy. Spojrzałem na Kellina i szturchnąłem go lekko.

- Widziałeś? - zapytałem szeptem przybliżając się do przyjaciela

- Co? - spytał jakby nie rozumiejąc pytania

- Nie ważne - westchnąłem - później ci powiem

- O czym tak szepczecie? - spytał Vic mierząc mnie wzrokiem

- W sumie to o niczym - rzuciłem szybko

- Dobra, nie romansujcie tam między sobą, tylko dołączcie do rozmowy na poważne tematy - zarządził Jack

- Jack, cycki dziewczyn w naszej szkole, to nie jest poważny temat - powiedział Ryan po czym westchnął i oparł się o Brendona

- Może dla ciebie, Ross - Jack wywrócił teatralnie oczami

- On ma rację - przyznałem 

- Co? - Barakat zmarszczył brwi - jego jeszcze rozumiem - wskazał na Ryana - jest homo i na chwilę obecną obchodzi go tylko to co Brendon ma w spodniach

- Ej! To nie prawda!

- Ale ty? - kontynuował Jack nie zwracając uwagi na oburzonego Ryana - może Mikey ma racje, co? - zaśmiał się, a ja poczułem jak się rumienie

- Nie ma racji - zaprotestowałem i spojrzałem na Franka, który w tym momencie na mnie patrzył. Szybko spuściłem wzrok na ziemię - po prostu uważam, że to nie jest poważny temat - wzruszyłem ramionami

- To co jest dla ciebie poważnym tematem, Way?  - spytał Frank przysuwając się do mnie.

Przeszedł mnie lekki dreszcz. Spojrzałem na swoją dłoń, na której parę chwil temu spoczywała dłoń Franka. Co jest dla mnie poważnym tematem? To co poczułem kiedy przez przypadek Frank dotknął mojej dłoni. Boże, to brzmi tak bardzo żałośnie.

- Wiecie co? - spojrzałem na Vica i Jacka - macie racje, to są poważne tematy - wymusiłem uśmiech - ale pozwólcie, że się na chwilę oddalę. Muszę napisać do Mindy - powiedziałem po czym podniosłem się z miejsca. 

Odszedłem kawałek od tego kółka różańcowego i wyjąłem telefon z kieszeni po czym odblokowałem go i wszedłem w SMSy. Drżącymi dłońmi kliknąłem w numer Mindy.

Do: Mindy :
Hej, masz czas po szkole? Chyba musimy porozmawiać.

Nie czekałem jakoś szalenie długo na odpowiedź. Trwało to może pięć minut.

Od Mindy:
Pewnie Gee, w parku o osiemnastej?

Do Mindy:
Tak, do zobaczenia xx

Do wieczora jeszcze trochę, a ja już stresuję się jak cholera. Przybrałem fałszywy uśmiech i wróciłem do moich kolegów. Coś czuję, że to będzie długi dzień.

________________
Hej hej!
Jak obiecałam, jest rozdział
Mam nadzieję, że się podobało i jak coś to widzimy się na dole xx
PS: I Love You All! xx ~Haia_Miia xx

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top