Rozdział Czterdziesty Trzeci

Wracałem z Frankiem do domu, tyle że okrężną drogą. Zawsze chodziliśmy na spacerem kiedy skądś wracaliśmy. Po prostu chcieliśmy spędzić ze sobą więcej czasu. W pewnym momencie Frank usiadł na ławce obok której przechodziliśmy. Po chwili uczyniłem to samo. Chłopak spojrzał w dół na nasze dłonie. Chwycił mnie za rękę i splótł nasze palce.

- Gerard... musimy porozmawiać - powiedział cicho

Zmarszczyłem brwi i przyjrzałem mu się. Ścisnął moją rękę i zamknął oczy po czym westchnął. Wyglądał jakby się stresował. Odgarnąłem mu włosy wolną ręką i uśmiechnąłem się do niego aby zachęcić go do rozmowy.

- Gerard... pamiętasz co mi obiecałeś? - spytał

- Kiedy?

- Praktycznie przed chwilą

- To z tym światłem? - spytałem na co chłopak skinął głową - tak, a co? - potwierdziłem. Frank wziął głęboki oddech

- Dotrzymasz obietnicy?

- Frank, o co chodzi?

- Ja... wiesz, że mi na tobie zależy? - cały czas patrzył na nasze splecione palce. Jego głos drżał

- Wiem, mi na tobie też - uśmiechnąłem się - co się dzieje?

- Ja... mama powiedziała, że mogę już wrócić - powiedział cicho. Nie wiedziałem co powiedzieć

- Ale... nie wracasz, prawda? - wydukałem. Czułem, że teraz to mój głos się łamie.

- Ja... wracam Gerard. Za około dwa tygodnie się wyprowadzam - mówił cicho.

- Żartujesz sobie? - zaśmiałem się nerwowo - żartujesz prawda?

- Nie - zaprzeczył cicho, a ja puściłem jego rękę i zabrałem ją od niego

- Przecież... po co mówisz, że ci zależy skoro to nie prawda? - podniosłem głos

- Zależy mi Gerard, ale to moja matka

- Kochasz mnie? - spytałem poważnie

- Gerard...

- Kochasz mnie? - powtórzyłem pytanie przerywając mu. On jednak nie odpowiedział - tak myślałem - powiedziałem wstając 

- A czy moja odpowiedź coś by zmieniła? - zapytał również wstając - czyny chyba liczą się bardziej niż słowa

- Tak, racja. Po samych czynach powinienem się domyślić - spojrzałem mu w oczy. Kiedy zobaczyłem w nich ból poczułem łzy napływające do moich oczu.

- No właśnie - powiedział lekko się uśmiechając

- Gdybyś mnie kochał to byś nie wyjeżdżał, Frank - rzuciłem i odwróciłem się. Zacząłem odchodzić.

- Wiedziałeś, że kiedyś stąd wyjadę! - krzyknął za mną - po co, więc się ze mną wiązałeś? - stanąłem

- Masz rację. Nie potrzebnie się z tobą wiązałem. Nie zmienisz nienawiści w miłość - powiedziałem odwracając się do niego

- Związki na odległość istnieją Gerard. Gdyby ci zależało, spróbowałbyś

Zacisnąłem dłonie w pięści i mocno zacisnąłem zęby

- A gdyby tobie zależało, zostałbyś - powiedziałem i odszedłem.

   Szedłem przed siebie. Czułem jak po policzkach spływają mi łzy. Nie miałem konkretnego celu. Nie wiedziałem gdzie i po co idę. Chciałem dojść na koniec świata, albo i dalej. Byleby być jak najdalej od tej wsi. Nie potrzebnie wiązałem się z Frankiem, miał rację. Przecież wiedziałem, że w końcu wyjedzie. Związki na odległość...  związki na odległość są do kitu. Widzicie się parę razy na miesiąc i piszecie ze sobą.. co mi po pisaniu skoro nie będę mógł go zobaczyć, przytulić, pocałować. To bez sensu. Tym bardziej, że nie masz pewności czy ta druga osoba nie ma kogoś a boku. Każdy człowiek potrzebuje bliskości, a jeśli jego druga połówka jest cholernie daleko, zaczynasz szukać zamiennika. Kogoś kto okaże ci jakoś uczucia. 

Szedłem tak już ponad pół godziny, kiedy zauważyłem, że jestem niedaleko domu Mindy. Uznałem więc, że przecież nic się nie stanie jak zobaczę czy jest w domu. Spojrzałem na zegarek. Za pięć jedenasta. Może jej rodzice mnie nie zabiją jak tam pójdę, poza tym... nie mam nic do stracenia. Kiedy byłem już pod jej domem, zadzwoniłem do drzwi. Po niedługim czasie drzwi otworzyły się, a przede mną stała mama Mindy. Zmierzyła mnie wzrokiem i zmarszczyła brwi. Nie była zbyt wesoła na mój widok.

- Dobry wieczór - przywitałem się - jest może Mindy? - spytałem po czym pociągnąłem nosem.

Kobieta westchnęła po czym zawołała swoją córkę. Po chwili moim oczom ukazała się Mindy. Miała na sobie za dużą o parę rozmiarów koszulkę - która niegdyś należała do mnie - , krótkie spodnie i czarną koszulę. Przyjrzała mi się i po chwili chwyciła mnie za nadgarstek i wciągnęła do domu po czym zamknęła za mną drzwi.

- Boże, Gerry, co się stało? - spytała przytulając mnie.

- Ja... mogę chwilę z tobą porozmawiać? - spytałem oddając uścisk, a z moich oczu znów poleciało parę łez

- Oczywiście - powiedziała odsuwając się - idź do mnie, a ja zaraz przyjdę, tylko zrobię herbatę.

Tak jak powiedziała poszedłem do jej pokoju uprzednio zdejmując buty i zostawiając je na korytarzu. Usiadłem po turecku na łóżku i zacząłem rozglądać się po pokoju. Po niedługim czasie przyszła Mindy i wręczyła mi kubek z parującą herbatą.

- To.. co się stało? Wyglądasz jak ćpun - zaczęła siadając obok mnie

- Ja... Frank wyjeżdża - wychlipałem 

- Co? - spytała

- Zerwaliśmy - pociągnąłem nosem - zostawia mnie

- Gee... - urwała - chodź tu - powiedziała rozkładając ramiona, a ja przytuliłem się do niej - dlaczego zerwaliście?

- Bo on wyjeżdża. Nic mi nie powiedział i...

- Nie możecie spróbować? Przecież go kochasz

- Ale on mnie nie - urwałem - miałem ciebie. Jesteś kochana, miła, promienna i dobra... a rzuciłem cię dla niego. Dla chama, pustaka i chodzącej wredności. Co mi strzeliło do głowy?

- Miłość Gerry, miłość - pogłaskała mnie po włosach

- Co ja  w nim widzę?

- Nie wiem Gee. Nie wybieramy kogo kochamy.

- Szkoda.

- Było ci z nim źle?

- Nie. Wręcz przeciwnie

- Więc nie mów, że szkoda.

 Uśmiechnąłem się i napiłem się herbaty. Mindy ma rację. Nie mogę żałować czegoś co sprawiło, że byłem szczęśliwy

_________________________________
PS: I Love You All! ~Haia_Miia xx

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top