Rozdział Czterdziesty Pierwszy
Był dzień imprezy, na którą namówił nas Jack. Z uwagi na to, że moje urodziny wypadły we wtorek, a Brendona w piątek, w sobotę musieliśmy iść to oblać. Nawet jeśli nie nam się nie chciało, uznaliśmy że nie zrobimy mu tego, i nie zabierzemy okazji do upicia się, przecież wiemy jak to lubi.
Frank ostatnimi czasy zachowywał się dość dziwnie. Był nadopiekuńczy, każdą chwilę chciał spędzać ze mną i praktycznie nie odstępował mnie na krok. Normalnie by mi to nie przeszkadzało, ale to nie jest mój Frank. Ten Frank był nad wyraz miły, kochany i uczuciowy. Mój Frank jest sarkastycznym chamem szukającym okazji do przyczepienia się. Mój Frank był zachłanny i brutalny jeśli chodzi o okazywanie uczuć kiedy byliśmy sami, ten był delikatny i bardzo czuły. To mnie trochę niepokoiło, chyba nikt nie zmienia się z dnia na dzień o prawie sto osiemdziesiąt stopni, bo tak. Teraz może panikuję i zakładam najgorsze, ale coś musi się dziać, że tak się zachowuje.
Weszliśmy do jednego z klubów, który znajdował się na obrzeżach miasta, obok którego mieszkaliśmy. Chłopacy od razu rzucili się do baru, na czym mi nie specjalnie zależało. Ja postanowiłem, więc zająć miejsce na jednej z kanap ustawionych pod ścianą. Nie będę się przecież wysilał w szukaniu miejsca, skoro jedno mam już na dzień dobry. Po chwili dosiadł się do mnie Frank z jakimiś dwoma drinkami. Spojrzałem na napój, a później przeniosłem wzrok na Franka.
- Nie chcesz? - spytał - może wolisz piwo albo...
- Nie, dzięki - przerwałem mu - jakoś nie mam ochoty
- No weź, chociaż jednego, będzie mi przykro - spojrzał na mnie przybierając tą swoją minę szczeniaczka, na co westchnąłem i wziąłem łyk trunku - no, dobry chłopiec - uśmiechnął się, co odwzajemniłem.
Po chwili dołączyła do nas reszta naszej cudownej ekipy. Jack cały czas namawiał mnie na alkohol, aż w końcu mu uległem. Moja silna wola chyba musi iść na siłownie, bo coś flaczeje. Po jakimś czasie poszliśmy z Frankiem niby tańczyć, chociaż nie umiemy tańczyć, jak ponad połowa ludzi w tym miejscu. Mimo wszystko, coś przecież trzeba było robić. Zresztą... i tak wiedziałem, że długo tam nie zabawimy. Pewnie posiedzimy z godzinę, może dwie i gdzieś pójdziemy.
Tak też było. Po jakimś czasie Frank uznał, że woli się przejść niż siedzieć w zapachu parującego z ludzi alkoholu, więc pożegnaliśmy się z chłopakami i wyszliśmy z klubu. Frank chwycił mnie za rękę i splótł nasze palce, co trochę mnie zdziwiło. Nie chodziliśmy po mieście za rękę. Mimo wszystko nie protestowałem, to miła odmiana.
- Gerard... - zaczął, na co odpowiedziałem mu cichym 'hm' - jak się czujesz? - spytał na co zmarszczyłem brwi
- Dobrze, dlaczego pytasz?
- Tak tylko żeby się upewnić - zaśmiał się cicho - muszę o ciebie dbać, prawda?
- Frank co się z tobą dzieje? - spytałem w końcu poważnie
- Nic, co ma się dziać? - przystanął i spojrzał na mnie po czym przygryzł dolną wargę
- Zachowujesz się jak nie ty i... przygryzasz wargę - westchnąłem
- Często przygryzam wargę jak na ciebie patrzę - powiedział z uśmiechem po czym położył dłonie na moich barkach - niby co miałoby się dziać?
- Właśnie nie wiem, i chciałbym żebyś mi powiedział. Zachowujesz się jak nie ty
- To znaczy?
- Jesteś... miły i.. - urwałem - kochany, dla każdego. Gdzie jest Frank Iero?
- Po prostu dotarło do mnie, że każdy dzień i każda chwila może być naszą ostatnią, a po co rozchodzić się w złości
- Co ty gadasz? - uniosłem lekko głos i zrobiłem krok w tył. Ten człowiek zaczyna mnie przerażać - przecież nikt nie umiera
- Jeszcze... poza tym, w każdej chwili może się coś komuś stać, prawda?
- No tak, ale...
- Ale już nic nie mów - przerwał mi - tyko obiecaj mi coś - dodał
- Co?
- Nigdy nie pozwól ludziom zabrać twojego światła. Nie pozwól im się ugasić.
- Frank o czym ty...
- Obiecaj - przerwał mi
- Obiecuję... - powiedziałem z lekką nutą zawahania w głosie
- To super, możemy iść się przejść - powiedział już rozpromieniony i znów chwycił mnie za rękę.
Spacerowaliśmy jeszcze jakiś czas, po czym zadzwoniliśmy do chłopaków czy jeszcze są w klubie, oczywiście, że byli. Postanowiliśmy więc do nich wrócić. Frank dalej zachowywał się dziwnie. Nie chce mi czegoś powiedzieć, czuję to. Coś go gryzie, a on woli to w sobie trzymać niż powiedzieć komukolwiek. Tyle, że przez to, że męczy też siebie, męczy też mnie. Nie lubię patrzeć jak jest zakłopotany czy smutny. To mnie boli, a nie chcę czuć bólu. Kiedy siedzieliśmy przy chłopakach Frank nawet niespecjalnie się hamował jeśli chodzi o okazywanie mi zainteresowania. Co chwilę na mnie patrzył, uśmiechał się do mnie, chwytał za rękę. Nie wiem czy oni coś zauważyli, ale ja czułem się nieco niekomfortowo. W pewnym momencie Kellin powiedział coś Frankowi i razem wyszli na zewnątrz. Quinn nie wyglądał na wielce zadowolonego. Frank zresztą też. Oni coś ukrywają, to robi się coraz bardziej niepokojące. Dlaczego mój chłopak i mój najlepszy przyjaciel mają przede mną jakieś tajemnice. Wiem, że niby każdy ma sekrety, ale... to jest naprawdę dziwne. Kellin zawsze mówił mi wszystko, co do Franka nie mam pojęcia, ale Kellin nie miał raczej przede mną tajemnic.
Kiedy wrócili oboje byli cholernie niezadowoleni, było to widać po... po wszystkim. Frank usiadł obok mnie, a Kellin pożegnał się z nami wszystkimi i wyszedł. Chyba wolę nie wiedzieć, o co i czemu się - prawdopodobnie - kłócili. Tylko dlaczego mi nic nie mówią? Przyjaźń i związek chyba opiera się na tym samym - na zaufaniu. Chyba, że... cholera, mam przed oczami same najczarniejsze scenariusze. Przecież to nie może być nic takiego złego. Chociaż... Kellin z natury jest bardzo spokojnym człowiekiem, i trudno go zdenerwować. Teraz wyglądał jakby chciał coś roznieść więc... chyba będę musiał się go wypytać o co chodzi. Co jeśli Frank mnie zdradza?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top