Rozdział Czterdziesty
Kiedy siedzieliśmy z Gerardem w parku czułem się dobrze, niemal idealnie. Szkoda tylko, że było tak ciepło, ale pomijając to, było naprawdę dobrze. Cisza, spokój, natura. Czego chcieć więcej? Przecież nie ma nic lepszego niż spędzanie czasu ze swoją drugą połówką - i chyba po raz pierwszy nie mam tu na myśli wódki.
Siedzieliśmy tak w ciszy i nagle zobaczyłem pieska. Był uroczy. Chciałem go pokazać Gerardowi.
- Patrz - wskazałem ręką na miejsce gdzie znajdował się pies
- Nic tam nie widzę - przyznał po dłuższej chwili. Czy on jest ślepy?
- No jak to? Nie widzisz tego pieska? - spytałem ze zdziwieniem
- Pieska? - znów spojrzał w wskazywanym przeze mnie kierunku - no... pies... i co?
- Jesteś okropny - wywróciłem oczami - ten pies jest piękny! - wykrzyknąłem
- Na widok tego psa podniecasz się bardziej niż na mój...
- No przykro mi, nie jesteś psem to nie licz na piski na twój widok, zaraz wrócę - powiedziałem i wstając z ławki ruszyłem w kierunku zwierzęcia.
Ukucnąłem przy psie i wystawiłem do niego rękę. Zwierzę podeszło do mnie i obwąchało moją dłoń. Następnie zacząłem się z nim po prostu bawić. Psy są urocze. Kiedyś będę miał psa. Co najmniej jednego. Po chwili usłyszałem dzwonek mojego telefonu, więc wyjąłem z kieszeni urządzenie i spojrzałem na wyświetlacz. Dzwonił ojciec, co nieco mnie zdziwiło. Normalnie do mnie nie dzwoni. Odebrałem połączenie.
- Co jest? - spytałem
- Wracaj do domu - powiedział krótko
- Ale czemu? Co jest? - teraz się trochę zaniepokoiłem
- Po prostu wróć do domu
- To coś ważnego? - nastała chwila ciszy - halo, to coś ważnego? - powtórzyłem pytanie
- Tak - stwierdził
- No to... niedługo będę - powiedziałem po czym się rozłączyłem i schowałem telefon do kieszeni.
Byłem zaniepokojony i przestraszony, co mogło być tak ważne lub pilne, żeby ten człowiek do mnie dzwonił, dom chyba nie wybuchł. Podszedłem do Gerarda dalej myśląc o tym co mogło się stać.
- Wszystko ok? - spytał jakby zmartwiony
- Tak.. chyba tak - zająknąłem się - mój ojciec dzwonił
- No i? - spytał jakby nie rozumiejąc co to za problem
- Nie wiem, mówił że mam przyjść do domu i, że to pilne. - powiedziałem cicho.
Po chwili obaj szliśmy w kierunku mojego domu. Stres i nerwy zżerały mnie od środka. Nie wiedziałem czego mogę się spodziewać po przyjściu do domu. Przecież mogło się stać cokolwiek. Ktoś się włamał, ojcu coś się stało. Nie żebym się z nim jakoś kumplował, ale to dalej mój ojciec.
Stanęliśmy przed moim domem. Nagle poczułem jak Gerard mnie ciągnie tak, abym na niego spojrzał, więc to uczyniłem.
- Hej, będzie dobrze - powiedział i ujął moją twarz w dłonie - na pewno będzie - powtórzył po czym złączył nasze usta w pocałunku
- Tak... będzie.. - powiedziałem jakbym chciał zapewnić samego siebie, że serio tak będzie - boję się. Powiedział tylko, że mam przyjść bo to ważne...
- Może to coś dobrego albo...
- On do mnie nie dzwoni prawie nigdy - przerwałem mu- zaraz się okaże, że znalazł trawkę w moim pokoju
- Chwila... znalazł co?! - wykrzyknął - czy ty jesteś normalny?
- Boże... nie krzycz tak - wywróciłem teatralnie oczami, też mi halo.
- Jesteś taki... - zaczął, ale przerwałem mu dość namiętnym pocałunkiem - dobra, nie ważne...
- To.. ja idę - powiedziałem lekko się uśmiechając po czym znów go pocałowałem
Gerard rzucił mi krótkie 'pa', a ja ruszyłem w kierunku drzwi, i prawie je otworzyłem kiedy na podwieszanej ławce, po lewej stronie domu wśród krzewów zobaczyłem kobietę. Zmarszczyłem brwi i podszedłem bliżej aby się jej przyjrzeć. Kiedy tak zrobiłem niemal zszedłem na zawał. To była moja mama. Siedziała tam z kubkiem w rękach i patrzyła na mnie z uśmiechem. Podszedłem jeszcze bliżej i usiadłem obok niej.
- Co tu robisz? - spytałem zdezorientowany
- Lepiej mi powiedz kto to był - powiedziała z uśmiechem, a ja zamarłem. Czyli... ona to widziała?
- Nie wiem o kim mówisz - powiedziałem szybko
- Frankie...
- To... czemu przyjechałaś? - przerwałem jej
- Chciałam ci coś powiedzieć - powiedziała, a ja skinąłem głową na znak, że słucham - myślę, że... możesz wrócić - dodała, a ja rzuciłem się jej na szyję, przez co prawie wylała napój znajdujący się w kubku
- Naprawdę?! - wykrzyknąłem szczęśliwy
- Oczywiście - powiedziała po czym mnie przytuliła
- Ale.. jak? kiedy?
- Myślę, że pod koniec kwietnia, wiesz... musisz pożegnać się z kolegami, spakować się i... szczególnie pożegnać się z tym jednym kolegą - powiedziała z uśmiechem
- Nie wiem o kim mówisz - odwróciłem wzrok
- Oczywiście - upiła łyk napoju - w każdym razie - urwała - mamy kupione mieszkanie, wiem, że to trochę bez sensu, że pod koniec roku będziesz zmieniał szkołę, ale...
- Nie mamo, to nie jest bez sensu. Grunt, że będę z tobą
- Cieszę się - znów się uśmiechnęła - przykro mi tylko, że będziesz musiał ich zostawić
I teraz to trafiło we mnie jak pocisk w serce. Będę musiał ich zostawić. Kellina, Vica, Mikeyego, Brendona, Ryana, Jacka i... i Gerarda. Będę musiał ich tu zostawić. Będę musiał zostawić osoby, dzięki którym się tu odnalazłem.
- Twój ojciec mówił, że masz jakąś swoją grupę znajomych - kontynuowała
- Tak... mam - przyznałem cicho
Spędziłem z mamą miłe popołudnie, ale jakoś pod wieczór musiała jechać z powrotem do siebie, a ja cały czas nie mogłem dopuścić do siebie myśli, że będę musiał zostawić tu wszystko i wszystkich. Za miesiąc się wyprowadzam. Za miesiąc ich zostawiam. Za miesiąc rozstaję się z Gerardem.
Postanowiłem więc zadzwonić do osoby, z którą zawsze rozmawiałem jak było mi źle i nie wiedziałem co robić. Kellin zawsze był gotów wysłuchać moich narzekań na życie, dlatego też cieszę się, że wyciągnąłem go z sytuacji z samookaleczeniem. Może nie zrobiłem tego sam, ale cieszę się, że miałem w to duży wkład.
Umówiłem się z chłopakiem niedaleko jego domu. Byłem cały zestresowany. Powiedzenie jemu i tak będzie prostsze niż powiedzenie tego Gerardowi. Kiedy już go zauważyłem podszedłem bliżej.
- O czym więc musimy pogadać? - spytał
- Bo... nie wiem do końca co robić...
- W sensie co dać Wayowi na urodziny? Pewnie jakąś płytę albo...
- Nie, to już mam załatwione - przerwałem mu po czym machnąłem ręką
- To... Brendonowi? Brendonowi kup mleko, Brendon lubi mle...
- Nie chodzi o to - znów mu przerwałem - w ogóle.. o co chodzi z tym mlekiem?
- O nic ważnego, Urie po prostu lubi mleko - zaśmiał się na co ja zmarszczyłem brwi - dobra, skoro nie chodzi o to, to o co?
- Wyprowadzam się - powiedziałem szybko, a chłopak stanął w miejscu jakby ktoś nagle przygwoździł go do podłogi
- Co?! - wykrzyknął - kiedy?!
- Za około miesiąc - westchnąłem - jesteś jedyną osobą, która to jak na razie wie, nie licząc ojca i...
- I nie wiesz co powiedzieć Gerardowi - przerwał mi
- Dokładnie - przyznałem
- Po prostu okaż mu jak ci na nim zależy i takie tam... spędzaj z nim jak najwięcej czasu, i nie myśl o wyprowadzce... ale powiedzieć mu musisz. I to najlepiej jak najszybciej. Musi się przecież na to przygotować.
___________________________
PS: I Love You All!~Haia_Miia x
( Teraz rozdziały co 2 dni bo wyjeżdżam so... widzimy się za 2 dni x)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top