17. Bez paniki
{1190}
- Naprawdę aż tak ci się to wszystko podoba? - zapytał Michael, kiedy powiedziałem, że to miasto jest cudowne.
- No tak, co w tym dziwnego? - napiłem się mojej gorącej czekolady. Siedzieliśmy teraz w kawiarni w centrum, bo Michi uparł się, że potrzebuje kawy.
- No w sumie nic... - wzruszył ramionami.
- W ogóle... Miałem ci nie mówić, ale ci powiem... Zamierzam chodzić na siłownię - oznajmiłem, a Michi zakrztusił się kawą.
- Po co? - zdziwił się. - Przecież...
- Wiem, kochasz mnie takiego jakim jestem, ale ja chcę.
- No dobrze - wzruszył ramionami i uśmiechnął się. - Ale mi nie każesz, nie?
- No właśnie dlatego ci mówię - zagryzłem dolną wargę. - Nie wiem, czy samemu to będzie mi się chciało... Wiesz, oczywiście, jeśli nie chcesz to wezmę Mayę, więc nie czuj się zobowiązany.
- Wiesz, skarbie... Zacznę od tego, że ja i tak nie jestem jakimś fanem siłowni, jak wiesz ćwiczę trochę w domu, ale jak bardzo ci zależy to będę z tobą chodził... Tylko nie po nockach, tego ode mnie nie oczekuj.
- Nie będę cię namawiał przecież - wzruszyłem ramionami. - Maya i tak chodzi na siłownię, więc po prostu do niej dołączę... Nie musisz ze mną chodzić - uśmiechnąłem się.
- To dobrze.
- Nom, będę mógł patrzeć na tych wszystkich fajnych, umięśnionych chłopaków, bo jakbyś był ze mną to bym nie patrzył.
Wiedziałem jakich słów użyć by wywołać reakcję.
- Nigdzie nie będziesz chodził, nie ma takiej opcji - oznajmił poważnie.
- Oczywiście, że będę. Nie możesz mi mówić, co mam robić.
- Nie zgadzam się.
- Nie pytam cię o pozwolenie. Ja cię informuję o moich planach... Wyluzuj, Michi - złapałem go za rękę. - Żartowałem tylko, nie chcę patrzeć na nikogo poza tobą... Bez paniki, zazdrośniku - zaśmiałem się, chociaż podobało mi się to, że był zazdrosny. - Nie chcę nikogo poza tobą, kochanie.
- Właśnie teraz sobie uświadomiłem, że tam będzie mnóstwo osób, i kobiet i mężczyzn, którym będziesz się podobał... I będą na Ciebie patrzeć, i...
- Wyluzuj - zaśmiałem się. - Kochanie... Jestem tylko twój - powiedziałem. Westchnął.
- Nieważne... Nich patrzą, ważne, że ty kochasz mnie i nikogo więcej - uśmiechnął się.
- No właśnie - dopiłem czekoladę. - Idziemy?
- Tak - wstał i sięgnął po swój bezrękawnik.
W Udine było naprawdę ciepło. Środek grudnia, a temperatura dochodziła do 15 stopni.
Wyszliśmy z kawiarni i skierowaliśmy się w stronę naszego hotelu. Dochodziła już 17. Michael oczywiście nie chciał tego przyznać, ale nie chciało mu się już chodzić po mieście.
- Ciepło ci, skarbie? - objął mnie ramieniem.
- Tak. Jest ok - wtuliłem się w niego. Pocałował mnie w czoło i w milczeniu szliśmy chodnikiem. - Michi - zatrzymałem się gwałtownie na chodniku.
- Co jest? - spojrzał na mnie zaniepokojony.
- Gofry... O Boże... - spojrzałem na niego. - Chcę gofra - oznajmiłem, a on roześmiał się głośno.
- Chodź - pociągnął mnie w tamtą stronę.
Kupiliśmy sobie gofry i ponownie skierowaliśmy się w stronę hotelu.
- Padam na twarz - blondyn rzucił się na łóżko, kiedy tylko przekroczyliśmy próg naszego pokoju.
- Widzę - zaśmiałem się. Zamknąłem za nami drzwi i rozebrałem się. Podszedłem do łóżka i stanąłem nad moim chłopakiem. - Dobrze się czujesz?
- Chodź, przystojniaku - złapał mnie za nadgarstek i pociągnął na siebie. Upadłem na niego uderzając się ramieniem o wezgłowie łóżka.
- Michael!!! - krzyknąłem, odsuwając się do niego. Potarłem bolące miejsce.
- Wybacz - chciał mnie objąć, ale uderzyłem do w rękę. - Ej! To bolało!
- Mnie też - odparłem.
- Jak pocałuję to przestanie boleć - chciał to zrobić, ale się odsunąłem, więc przez chwilę szamotaliśmy się na łóżku, aż w końcu Michi objął mnie, przytulając się do moich pleców. - To nie mogę pocałować?
- Nie - odparłem.
- Dlaczego? - wyszeptał w moje kark.
- Bo nie chcę - próbowałem się odsunąć, ale mocno mnie trzymał.
- Ale ja chcę - ugryzł mnie w szyję.
- Michael! - podniosłem głos. - Puść - chciałem się odsunąć.
- Nie, bo jesteś na mnie zły... Nie puszczę cię, dopóki jesteś zły.
- A ja nie chcę żebyś mnie trzymał - zacząłem się z nim trochę szarpać. - Hayboeck! Mówię serio!
- Ja też.
- Jak ty mnie denerwujesz! - krzyknąłem. - Puszczaj mnie, do cholery! - spróbowałem usiąść i tym razem Michi mi na to pozwolił.
- Stef, skarbie... - zaczął, kiedy wstałem i wziąłem moja bluzę, którą rzuciłem na krzesło. - Chyba nie wychodzisz?
- Nie - powiesiłem bluzę i spojrzałem na niego.
- Przepraszam - powiedział.
- Nie musisz mnie przepraszać - westchnąłem, pocierając ramię. - Po prostu... Nie rób tak więcej.
- Mam cię nie całować?
- Dobrze wiesz, że nie o to chodzi... Nie chcę żebyśmy się kłócili, a że obaj jesteśmy uparci to o to nie trudno... Chodzi mi o to żebyś czasami odpuścił, nie stawiaj za wszelką cenę na swoim...
- Postaram się... Pantoflarzem też nie będę - zażartował, a ja się zaśmiałem. - Chodź do mnie - wyciągnął do mnie rękę.
- No nie wiem - założyłem ręce na piersi.
- Stefan - westchnął. - Chodź... Bądź moim prezentem na gwiazdkę.
- Jest 15 grudnia, Michi.
- To co? - zaśmiał się i wstał, zbliżając się do mnie.
- Prezent dostaniesz w święta - oberwał po rękach, które wyciągnął do mnie. - A byłeś grzecznym chłopcem w tym roku? - cofałem się, uciekając przed nim.
- Noooo... - uśmiechnął się. - Byłem bardzo niegrzeczny... Zwłaszcza dzisiaj rano - dodał, a ja roześmiałem się głośno.
- Nie mogę zaprzeczyć - stanąłem za kanapą. - Nie dostaniesz prezentu pod choinkę... Tylko grzeczni chłopcy dostają prezenty.
- Ja już swój dostałem, ale przede mną ucieka - uśmiechnął się.
- To może to była pomyłka i to nie był prezent dla ciebie? - zasugerowałem. - Może to Lena miała dostać ten prezent?
- Bredzisz... - zaśmiał się. - Masz gorączkę?
- Nie... Mówię serio.
- Kochanie - westchnął, a kiedy zatrzymałem się po przeciwnej stronie kanapy niż on, uśmiechnął się złośliwie i przeskoczył nad oparciem sofy. Nie zdążyłem uciec, więc złapał mnie w pasie i przycisnął do siebie. - Wygrałem - roześmiał się.
- Wygrałeś - zawtórowałem mu.
Michael pochylił głowę i złączył nasze usta. Objąłem go ramionami wokół szyi.
Dłonie Michiego zsunęły się po moim ciele i zatrzymały się na moich pośladkach, na których zacisnął lekko pałce. Jęknąłem w jego usta. Wsunąłem dłonie pod bluzę Michaela i przeciągnąłem palcami po jego brzuchu. Blondyn przesunął usta na moją szyję, a ja zadarłem jego bluzę do góry. Michi pozwolił mi się rozebrać, ale nie pocałował mnie ponownie, więc teraz to ja przycisnąłem usta do jego szyi, a on od razu w odsunął się ze śmiechem.
- Kochanie - westchnął i zacisnął palce na moich pośladkach. - Jeśli nie przestaniesz, to ja przestanę nad sobą panować, a nie powinniśmy znowu uprawiać seksu, bo będzie cię bolało - jęknął, bo moje usta znalazły się na jego obojczyku. - Dlaczego mnie prowokujesz? - kłapnął mnie w tyłek.
- Ej! - zaśmiałem się. - Nie bij mnie.
- A ty mnie nie prowokuj - pocałował mnie w czoło. Uśmiechnąłem się i przyciągnąłem go do pocałunku. Michi powiedział coś w moje usta, ale nie zrozumiałem co.
Blondyn przycisnął mnie do najbliższej ściany, a jego dłonie prawie agresywnie błądziły po moim ciele.
Złapał moje nadgarstki i przyszpilił je do ściany nad moją głową.
- Michi - szepnąłem, kiedy jego usta znalazły się w zagłębieniu mojej szyi. Chyba trochę przestraszył mnie swoim zachowaniem.
- Mmm...? - wymruczał w moją szyję, a nagle odsunął się gwałtownie, puszczając moje ręce. - Przepraszam.
- Przecież nic nie zrobiłeś - zmarszczyłem brwi. Michi złapał mnie za dłonie. - To mnie nie bolało.
- To dobrze - pocałował moje nadgarstki.
- Chociaż trochę mnie przestraszyłeś. Nie powiem, że nie, ale...
- Wybacz - objął mnie w pasie.
- O to nie musisz się martwić - stanąłem na palcach. - Przytul mnie mocno - szepnąłem, a Michi od razu przycisnął mnie do swojego ciała.
Wtuliłem się w niego i pocałowałem w szyję, co było złośliwe z mojej strony. Ale blondyn się nie odsunął, tylko uszczypnął mnie w pośladek.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top