2.

Barry stał ze skrzyżowanymi na klatce piersiowej rękami, choć miał ochotę opaść bezwładnie na krzesło. Z drugiej jednak strony przepełniony był emocjami, a te nie pozwalały na bezczynne siedzenie. Miał wrażenie, że gdy tylko wrócił, wszyscy dziwnie na niego patrzeli. Caitlin, Cisco, Wells. No, może Harrison najmniej. Miał w oczach jakieś dziwne pocieszenie, które rzadko można było u niego dostrzec. Allen nie dziwił się ich spojrzeniom. Rzadko kogo tracił. Przeważnie zdążył, potrafił wszystkich uratować. Przeważnie...

- Zabił go na moich oczach. Po prostu... - Flash pokręcił głową. – Po prostu go połamał.

- Barry... - Caitlin podeszła do niego i położyła mu dłoń na ramieniu, delikatnie je gładząc. – Nie mogłeś mu pomóc. To nie twoja wina.

- Ale ten facet wciąż gdzieś tam jest. Kto wie, komu jeszcze zrobi krzywdę. Mogłem go powstrzymać.

- A co jeśli tobie zrobiłby to samo?

- Caitlin ma rację – wtrącił się Wells. – Musimy dokładnie poznać jego moce, żeby przygotować cię na starcie z nim.

- Ale jak? Ten facet nawet nie dotknął tego strażnika. I dzieliła ich spora odległość, a mimo wszystko...

- Spokojnie, Barry. – Harrison uniósł nieco dłoń. – Każda moc ma jakąś słabość. On nie jest wolny od tej zasady.

- A jeżeli? A jak on jest wyjątkowy?

- Barry. – Doktor spojrzał na niego uważnie. – Ty jesteś wyjątkowy. On jest tylko złym człowiekiem z mocą, która zdecydowanie mu się nie należy. Dorwiemy go. Ty go dorwiesz – zapewnił go.

Po tych słowach młody mężczyzna nawet delikatnie się uśmiechnął. To było pokrzepiające. Wierzył Wellsowi. Chciał mu wierzyć.

- Zastanawiam się, co ukradł. I czy to był jednorazowy skok, czy raczej początek jakiejś serii.

- Nie martw się, Barr. Niedługo BoneBreaker nie będzie miał przed nami tajemnic – odezwał się Cisco.

Brunet uniósł brwi.

- BoneBreaker? Serio? – Pokręcił głową, patrząc na przyjaciela. Tym razem niespecjalnie leżała mu ta ksywka, którą Cisco wymyślił dla meta-człowieka.

- BB? – Próbował podsunąć skrót Ramon.

Caitlin pokręciła przecząco głową, dając Cisco do zrozumienia, żeby już odpuścił.

Na korytarzu dało się słyszeć kroki i wzrok wszystkich powędrował na wejście do pomieszczenia. Po chwili pojawił się w nim Joe.

- Hej – przywitał się pobieżnie ze wszystkimi, po czym skupił wzrok na Barrym. – Barr, możemy pogadać?

- Jasne. – Allen skinął głową, po czym wyszedł na korytarz idąc za Westem. Widać miała być to rozmowa w cztery oczy.

Zatrzymali się kawałek dalej, na łagodnym łuku, gdzie zakręcał korytarz.

- Co jest, Joe? – zapytał Flash, krzyżując ręce na klatce piersiowej.

- Po pierwsze, jak u ciebie? Jak się trzymasz?

Chłopak wzruszył ramionami i chciał coś powiedzieć, ale nie bardzo wiedział, co. Słowa nie chciały się przecisnąć przez jego gardło.

- Wszystko okej – odpowiedział w końcu.

- Barr... - Joe spojrzał na niego nieco sceptycznie. – Za dobrze cię znam. Słyszałem, co gliniarze zastali w banku. I wiem, że tam byłeś.

Brunet odetchnął cicho, choć dość ciężko, jakby był zmęczony. Może rzeczywiście był.

- Prowadzisz tę sprawę?

- Nie. Fresco ją dostał. To dobry gliniarz. Z tego, co wiem, od razu zrozumiał, że to atak meta-człowieka i bez pomocy Flasha się nie obejdzie.

- Dorwę go, Joe. Obiecuję ci. Dorwę. – Zacisnął zęby.

West położył mu dłoń na ramieniu i delikatnie zacisnął palce.

- Wiem, Barry, wiem. Zawsze to robisz. Teraz będzie tak samo.

Detektyw wierzył, że Barry da radę. Zawsze pokładał w nim nadzieję. Widział jednak, że tym razem Allen traktował spotkanie z meta-człowiekiem bardziej osobiście. Przejął się. Bardziej niż przeważnie.

- Wpadłeś zapytać mnie o samopoczucie? Tylko?

Joe zmarszczył nieco brwi, ale przybrał po chwili nieco rozbawiony wyraz twarzy.

- A nawet jeżeli to co? Nie mogłem?

- Mogłeś. – Uśmiechnął się delikatnie Flash.

- Na posterunku nie skończyliśmy rozmowy – podjął po chwili West. – Chciałbym, żebyś pomógł mi go dorwać. Wiem, że sprawa z meta-człowiekiem jest teraz dla ciebie priorytetem, ale ten gość gra nam na nosie.

Chłopak zmarszczył mocniej brwi.

- Moment, Joe. O kim ty mówisz?

Detektyw wydawał się zaskoczony.

- Jak to o kim? O Snarcie.

Brunet przez chwilę kompletnie nic nie mówił. Nie docierało do niego to, że Cold mógł ponownie uderzyć w Central City i coś ukraść.

- Nie... - szepnął, ale zdał sobie sprawę z tego, jak dziwnie to mogło zabrzmieć dla Westa. – Skąd ta pewność, że to on?

- To robota w jego stylu. Drogi klejnot, porządna kradzież mimo naprawdę dobrych zabezpieczeń. To musiał być Cold.

- Możesz się mylić. Może ktoś go naśladuje? Może być równie dobry.

Joe przyglądał mu się chwilę, ściągając mocniej brwi.

- Tak... I naśladowca zostawił wypalony ślad na kolumnie, na której stał brylant.

- To... To może być jego kumpel, Mick Rory.

- Zwykle działają razem.

- Tak, ale...

- Barry, czy ty próbujesz wybronić przede mną Snarta?

- Co? Nie! Oczywiście, że nie! – Barry pokręcił przecząco głową. – Przepraszam, jestem zmęczony. Zajmę się tym. Obiecuję.

- Najpierw odpocznij. – Joe posłał mu lekki uśmiech, klepnął po plecach i wyminął, ruszając do wyjścia.

Allen odetchnął cicho przecierając oczy. Jeżeli Joe mówił prawdę... Nie, nie chciał nawet o tym myśleć. Był zły i czuł się naprawdę zmęczony.

- Barry?

Flash uniósł wzrok i zobaczył przed sobą Caitlin.

- Hej, coś nowego w sprawie meta-człowieka?

- Nie, nie. Spokojnie. Chciałam się zapytać, jak się masz?

- Okej. Daję radę. – Posłał jej lekki uśmiech.

Snow również delikatnie się uśmiechnęła.

- Mam dla ciebie niespodziankę, Barry.

- Dla mnie? Z jakiej okazji?

- Z takiej, że powinieneś wreszcie pomyśleć o sobie i trochę się rozerwać. Dlatego nie rób planów na piątkowy wieczór, okej?

- Ale...

- Okej, Barry?

Flash uśmiechnął się pod nosem i pokręcił głową z lekkim rozbawieniem.

- Okej, okej.

Caitlin uśmiechnęła się szeroko.

- A teraz odpocznij.

- Ale...

- No już, już. Należy ci się. Wyglądasz na przemęczonego.

- Ale jeżeli znajdziecie cokolwiek o meta-człowieku...

- Damy znać. Zapewniam. – Pogładziła go po ramieniu.

Młody mężczyzna lekko się uśmiechnął. Miał szczęście, że otaczało go tyle wspaniałych osób, które zdecydowanie dbały o niego bardziej niż on sam o siebie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top