Piątek (4 dni PRZED)
-Poczekaj tu na mnie, skoczę po coś do picia -powiedział Adam, starając się przekrzyczeć głośną muzykę w klubie. Kiwnęłam głową i zaczęłam się rozglądać za jakimś wolnym miejscem do siedzenia.
"Midnight", bo tak się nazywał klub, w którym odbywa się koncert, znajduje się dwie przecznice dalej od Manhattan Mall, więc nie jechaliśmy aż tak długo. Z zewnątrz wydawać by się mogło, że to zwykła speluna dla dilerów i innych podejrzanych typów. Ale jak wiadomo: książki nie ocenia się po okładce. Wewnątrz dominowało drewno, ciepłe kolory. Taki typowy pub, a nie jakieś niewiadomo co.
Usiadłam na kanapie przy ścianie, zaraz obok sceny. Tony i Robby rozkładali sprzęt i nastrajali instrumenty, żeby przypadkiem nic nie nawaliło. Chris ustawiał mikrofon kiedy akurat mnie zauważył. Uśmiechnął się szeroko i odstawił na bok statyw do mikrofonu. Szybkim krokiem zszedł ze sceny i podszedł do mnie.
-Hej, Lily! Fajnie, że przyszłaś. Jesteś z Adamem? -zapytał i przysiadł się.
-Tak. Poszedł po picie, ale zaraz powinien wrócić.
I jak na zawołanie pojawił się przy nas, trzymając butelki z piwem. Wzięłam jedną i pociągnęłam łyk zimnego alkoholu.
Adam usiadł między mną a Chrisem. -To jak? Wasz pierwszy występ, co stary? -spytał, uśmiechając się.
-Nawet nic nie mów. Nie wiem czy może być jeszcze gorzej. Chad się rozchorował i nie może śpiewać, dlatego ja go dzisiaj zastępuję, a teraz sie okazało, że wzmaczniacze nie działają i mają je naprawiać.
Zza rogu wyłonił się Tony. -Chris, chodź na chwile. Musimy sprawdzić czy wszystko działa.
-Okay, idę. -Chłopak podniósł się z miejsca. -Trzymajcie kciuki, dzieciaki -zaśmiał się zanim poszedł na backstage.
***
Koncert opóźnił się, ale było świetnie. Chłopaki dali z siebie wszystko i to było widać, ale też słychać. Po występie poszliśmy wszyscy się napić. Było zabawnie kiedy do Robby'iego podeszły jakieś dwie dziewczyny i prosiły o autografy, a on nie był wstanie wydusić z siebie żadnego słowa czy też wykonać jakiegokolwiek gestu i to Tony musiał za niego podpisywać kartki.
-Adam, idę do łazienki -powiedziałam i lekko chwiejącym się krokiem poszłam w kierunku drzwi.
Kiedy już się ogarnęłam i wyszłam, jakiś facet zastąpił mi drogę.
-Przepraszam -odezwałam się. -Chcę przejść.
Mężczyzna wyszczerzył się, a do moich nozdrzy dotarł zapach alkoholu. Cudownie, pomyślałam i próbowałam przepchnąć się koło niego, ale złapał mnie mocno za nadgarstek i szarpnął w swoją stronę.
-A dokąd to? -Spytał. -Może byśmy się tak razem zabawili, co mała?
Skrzywiłam się i próbowałam uciec. -Ała! Puść mnie!
Przyciągnął mnie jeszcze bliżej, a wolną ręką zaczesał kosmyk moich włosów za ucho.
Nie wytrzymałam i kopnęłam go w krocze, a potem zwiałam. Biegnąc, wpadłam wprost na Adama.
-Jezu, Lion. Co ci się stało?
Objęłam go ramionami. -J...jakiś facet się do mnie dobierał -wyjąkałam. Nadal byłam jednocześnie przerażona i oszołomiona adrenaliną. Adam zesztywniał.
-To sukin... -nie dokończył, tylko złapał mnie za ramiona i odsunął od siebie. -Poczekaj tu na mnie.
I poszedł w stronę łazienki. Chwilę potem rozległy się okrzyki, dopingujące do walki. Pobiegłam w tamtą stronę. Akurat w tym momencie pięść Adama spotkała się ze szczęką tamtego obleśnego typa.
Ktoś zawołał ochroniarza i ten zaraz pojawił się przy Adamie, który właśnie chciał znokautować przeciwnika.
-W tej chwili proszę opuścić klub, albo będę musiał panu pomóc -oznajmił barczysty mężczyzna, trzymając Adama za ramię.
Podeszłam do nich. -Już idziemy -powiedziałam i pociągnęłam chłopaka do drzwi.
***
-Co ty sobie, do cholery jasnej, myślałeś?! -nakrzyczałam na niego kiedy tylko stanęliśmy przed klubem. -Bawisz się w pieprzonego super bohatera? Ile ty masz lat?
-Dobierał się do ciebie! -odparował Adam. Miał rozciętą wargę, więc sam też trochę ucierpiał.
-Gdybyś zaczekał, a nie leciał na złamanie karku, tylko po to, żeby wyładować swoją złość na tym facecie, dowiedziałbyś się, że dałam sobie doskonale radę!
Adam spojrzał na mnie i uniósł brwi. -Doskonale? To po co mi o tym mówiłaś skoro tak dobrze sobie radzisz, co?
-Bo się wystraszyłam! Wiesz co? Zachowujesz się jak smarkacz -powiedziałam i poszłam złapać taksówkę. Machnęłam ręką, a żółty samochód pojechał i zatrzymał się przy krawężniku.
-Lily, zaczekaj! -Adam złapał mnie za rękę. -Przepraszam, dobra? Poniosło mnie. Nie kłóćmy się. To nie ma sensu.
Otworzyłam drzwi pojazdu, ale chłopak zatrzasnął je z powrotem. Kierowca uchylił szybę.
-Państwo jadą czy nie? Ja tu nie mogę wiecznie czekać. Proszę się pospieszyć -powiedział.
-Nie, ta pani nigdzie nie jedzie -odezwał się Adam. -A przynajmniej nie beze mnie.
-Jezu, weź już przestań, tak? Jadę do domu. Tobie radzę zrobić to samo. Ochłoń i pogadamy. -Pocałowałam go w policzek. -Zadzwonię.
Po tych słowach wsiadłam do taksówki i podałam kierowcy mój adres. Spojrzałam jeszcze na Adama, który kopnął chyba jakiś kamień, a potem poszedł w kierunku wejścia do metra. Odwróciłam się i skierowałam wzrok na swoje dłonie.
-Zazdrosny chłopak, hm? -zagadnął taksówkarz. -Takich to trzeba krótko trzymać, bo zaczynają popadać w paranoję. Wiem, co mówię. Moja córka też przez to przechodziła. Taki jeden szczyl się do niej przypałętał i odpuścić nie chciał. -Mężczyzna stanął kiedy było czerwone światło i spojrzał na mnie. -Ale ten to chyba porządny chłopak. A przynajmniej tak mi się wydaje.
_______________________________
Ale ja Was lubię dręczyć i komplikować życie Lily i Adamowi xD Trafię do piekła, ale warto
Zostały 3 dni do tego "wielkiego" dnia...
Ps. Chciałam tylko zaznaczyć, iż wiem, że w USA alkohol jest nielegalny poniżej 21 roku życia, ale całe to opowiadanie jest fikcją literacką i zrobiłam tak a nie inaczej, bo tak mi się podoba hah
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top