#8# Napisane Krwią.

Światło zaczynało powoli przedzierać się przez zasłony moich zaciśniętych powiek, wybudzając mnie ze snu.
Ból z poprzedniego popołudnia ustąpił. Gdy powoli otwierałam oczy, mój umysł się rozjaśniał. Pierwszym, co zauważyłam był fakt, że okna mojego pokoju znajdowały się na wschodzie, a właśnie wpadało przez nie światło słoneczne. Całkowicie zaburzyło to moją orientację w czasie.
Kiedy rozbudziłam się na tyle, by normalnie widzieć, zauważyłam ciepło z prawej strony mojego ciała. Spojrzałam w tę stronę i zrozumiałam, dlaczego poprzedniej nocy nie spędziłam na podłodze. 

Obok, wciśnięty plecami w wezgłowie łóżka, siedział nie kto inny, niż Remi. Jego uśmiech był do tego stopnia promienny i zaraźliwy, że sama poczułam endorfiny przemierzające mój organizm. 

Wyglądał na bardzo wycieńczonego. Jego włosy były w większym nieładzie, niż zawsze, a worki pod oczami stały się równie ciemne, jak jego źrenice. Mimo to, charakterystyczny sposób w jakim wykrzywiał kąciki ust sprawił, że nie potrafiłam przypomnieć sobie drugiego tak cudownego  widoku. Możliwe, że taki nie istniał. 
Wyobrażałam sobie, że sama musiałam wyglądać dużo gorzej po ataku migreny, nieuczesana, bez makijażu, ale w takim momencie mnie to nie obchodziło. 

- Ile czasu spałam? - Zapytałam by przerwać milczenie. Nie chciałam, żeby zrobiło się niezręcznie, chociaż byłam pewna, że sama mogłabym patrzeć na Remingtona nawet godzinami. 

- Znalazłem cię koło drugiej. Jak tylko zasnęłaś, poszedłem po Melissę, żeby dała ci leki przeciwbólowe. Były bardzo silne, uprzedzała, że będziesz spała do rana. Więc ogólnie rzecz biorąc, odpoczęłaś przez około siedemnaście godzin. Przynajmniej twój organizm miał czas na zregenerowanie się. 

- Mam jeszcze jedno pytanie... - Zaczęłam. Było ono proste, ale czułam, że nie dałabym rady wytrzymać bez odpowiedzi. - Byłeś tu przez cały ten czas? 

Prze chwilę, gdy nie odpowiadał, poczułam, jak się czerwienię. Może nie powinnam zadawać takich pytań? Może w Kanadzie były niewskazane? Przez kilka sekund tysiące myśli przemknęło przez  moją głowę. Ich wędrówkę, lub raczej maraton przerwał dopiero głos mojego przyjaciela. 

- Musiałem dopilnować, że będziesz spała spokojnie. Wolałem mieć pewność, że nic się nie stanie. Gniewasz się?

Po tym pytaniu to mnie zamurowało. Remington nie zdawał sobie spawy, jak wiele znaczyło dla mnie jego towarzystwo. 

Tym razem jednak nie otwierałam ust na próżno. Po prostu przytuliłam przyjaciela chłonąc ciepło jego ciała, zapach jego włosów i wsłuchując się w rytm serca, który od dawna działał na mnie dużo lepiej, niż najsilniejsze środki uspokajające. Chłonęłam jego obecność każdym zmysłem, by wreszcie poczuć, że nie jestem sama. Tylko on pozwałam mi tak myśleć. 

Nawet nie zdenerwowałam się, gdy chwycił mnie za ramiona i postawił na podłodze jak lalkę. Zabrał bluzę z rogu łóżka i wsunął na mnie przez głowę. 
Zaczął bawić się moimi włosami układając je, niczym prestiżowy fryzjer, na co zareagowałam czymś, co było desperackim połączeniem śmiechu i chichotu, którego sztuki nie opanowałam tak dobrze, jak wszystkie kobiety, które kiedykolwiek poznałam.

Gdy skończył procedurę, która miała być jedynie dokładnie wyważonym żartem charakterystycznym dla bruneta, zaczął ciągnąć mnie korytarzem, który przeszłam tylko raz. Kiedy trafiłam do Kliniki po raz pierwszy.

***

Staliśmy ukryci we wnęce, trochę ponad pięć metrów od głównych drzwi, do których dojście zagrodził ogromny Mercedes. Ze srebrnego sedana wysiadło troje ludzi. Wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna, pulchna niska kobietka i drobnej budowy nastolatka nieprzewyższająca swojej matki. Przez chwilę witali się oni z Melissą Loss, psycholog prowadzącą zajmującą się między innymi Remingtonem, a następnie przeszli do środka holu, skąd już dokładnie było słychać ich słowa. Najpierw nie przywiązywałam do nich uwagi, ale jedno zadnie sprawiło, że jednak mnie to zaciekawiło. 

- Państwa córka jest jak widać bardzo wyjątkowa. Większość naszych gości nie otrzymuje takich honorowych powitań. -To mówiąc, podeszła do wnęki, za którą byliśmy schowani i pociągnęła za rękaw mojej bluzy, zmuszając nas do opuszczenia kryjówki. 

- Kim są ci ludzie? - Zapytała podejrzliwie matka dziewczyny.

- Jedni z naszych najbardziej cenionych pacjentów. Remington Leith i Amelie Whittle. Dzięki tej dziewczynie chłopiec, który przez miesiąc trzymany był w skrzydle zamkniętym ze względu na poziom traumy, jaki mu towarzyszył, został przeniesiony na oddział zaburzeń nerwowych w ciągu zaledwie kilku dni. Może być ona bardzo istotną osobą w teraźniejszym życiu Hannah. Chłopak jest moim osobistym pacjentem i wiem, że równie dobrze dba o przyjaciół. Może oprowadzą waszą córkę po ośrodku? 

Przez całą wypowiedź Loss zastanawiałam się, czy naprawdę tak myślała, czy też chciała zachować profesjonalizm. Wydawało mi się, że dziewczyna o imieniu Hannah myślała podobnie, bo przyglądała się terapeutce z widocznym zaciekawieniem. Podczas przedostatniego zdania, Psycholog widocznie mrugnęła do Remiego, co mogło znaczyć jedynie porozumiewawcze przypomnienie wczorajszej sytuacji. 

***

Dziewczyna aż za bardzo przypominała mi Olivera, gdy po raz pierwszy opuścił Celę. Rozglądała się i podziwiała każde drzwi i fugi. Zaczęliśmy od pokazania jej ośrodka szpitalnej kultury, jakim była jadalnia.

Jak tylko otworzyliśmy drzwi, Hannah wbiegła do niej i rozłożyła ręce. Wyglądała, jakby po raz pierwszy od dawna poczuła się wolna. 

Jej głowa odchylona była do tyłu tak, że kruczoczarne warkocze sięgały jej do połowy pleców. Oczy miała przymknięte, a na jej twarzy gościł olbrzymi uśmiech. Dziewczyna obróciła się w kółko, powoli prostując i spojrzała na mnie i Remingtona.

- Mogłabym zobaczyć mój pokój? - Zapytała z nadzieją i zaciekawieniem kryjącym się w jej głosie. 

Przytaknęłam, przypominając sobie numer pokoju, do którego klucz psycholog dała mojemu przyjacielowi. 

Zaprowadziłam Hannah na pierwsze piętro, kiedy Remi odpowiadał na niezliczone pytania dziewczyny takie, jak "Czy na kolację podają pieczywo pełnoziarniste?" lub czy jeśli ktoś będzie chciał ją pobić, to czy chłopak ją obroni. On prawie zawsze przytakiwał z uśmiechem starając się zrobić dobre pierwsze wrażenie. Widziałam, że sprawiało mu to niemałą trudność, ale w gruncie rzeczy może nawet polubił nastolatkę. Był w stosunku do niej bardzo poważny, ale nie tak oschły jak na przykład przy Danielu lub Głupim Bobie czy Jimie J. Prawdziwy Remington, jakiego znałam był jak promienie słońca lekko przedzierające się przez chmury. Na początku trudno było go dostrzec, ale stopniowo okazywał się najpiękniejszą rzeczą, jaką stworzyła natura. 

W chwili, gdy chłopak wsunął klucz do mojej dłoni, a ja umieściłam go w zamku, Hannah zasłaniała usta rękawem luźnego swetra próbując okiełznać ekscytację łatwo dostrzegalną w jej oczach. 
Przechodząc przez próg kwatery znów wyglądała jak księżniczka podziwiająca zamek. Ze swoim wzrostem nieprzekraczającym metra-sześćdziesięciu zdawała się mała nawet w porównaniu do przeciętnych rozmiarów pokoiku sypialnego. 

- Może to dziwne - Odwróciła się do drzwi, przy których staliśmy. - Ale czuję, że to moje miejsce. Jakby jakaś energia płynęła między mną a tą kliniką. Mój tata mówił, że na początku będzie ciężko, ale wcale nie jest. Jest pięknie. 

Dziewczyna gwałtownie drgnęła patrząc na coś znajdującego się za moimi plecami. Patrząc przez ramię, poza Remingtonem dostrzegłam rodziców Hannah i Melissę Loss. 

- Zapraszam, państwo Snowdon. To właśnie nowa sypialnia waszej córki. - Powiedziała terapeutka. - Dzieci, zostawcie nas samych.

Słowa wyraźnie nie były skierowane do dziewczyny. Przez chwilę wpatrywałam się w rodziców nowej, ale poczułam na przedramieniu dłoń czarnowłosego. Remi pociągnął mnie za rękę i wyprowadził z korytarza. Już na parterze puścił moją rękę i ruszył w stronę jadalni. 

Przez oprowadzanie Hannah straciłam poczucie czasu, które i tak nie miało się dobrze po przespaniu niemal doby.  

Wskutek tego zdziwił mnie fakt, że zdążyliśmy na obiad. 

Przy jednym z trzech zajętych stolików siedział nie kto inny, niż Oliver. Wyglądał na zagubionego, ale kiedy wypatrzył nas na sali od razu się rozpogodził. Pomachał ręką dając znak, by do niego podejść. 
Remington szybkim krokiem dotarł do stołu i zajął miejsce na przeciwko chłopaka. Niezwłocznie do nich dołączyłam zajmując kanapę koło Oliego. 
Przez czas, którego nie umiałam zliczyć, znowu otaczało nas milczenie. 

- To, jak minęła wam wzorajsza terapia grupowa? - Zapytałam chcąc przełamać ciszę. 

- Bardzo fajnie. Rem zaprowadził mnie do sali a później wrócił do ciebie. Najpierw nie do końca wiedziałem, z kim mogę rozmawiać, ale poznałem takiego niskiego chłopaka, nazywa się Jim. Był nawet miły, chociaż poważny, jak Remington czasami. 

Oliver zdawał się cieszyć z posiadania nowych znajomych. Przez cały czas uśmiechał się i był zadziwiająco spokojny. 
Nawet Jim chciał z nim rozmawiać. Oznaczało to, że chłopak musiał być na swój sposób nawet bardziej wyjątkowy, niż reszta pacjentów. 

Kroki, które usłyszałam odwróciły moją uwagę od stołu i jedzenia, które czekało na talerzach. 
Do miejsca zajmowanego przeze mnie i chłopców wesoło szła Hannah. 
Zdążyła przebrać się w białe spodnie charakterystyczne dla ośrodka, ale zachowała swój granatowy sweter. Włosy miała bardziej roztrzepane, niż wcześniej, co jednak w żaden sposób nie odejmowało jej urody. 

Gdy znalazła się odpowiednio blisko, przysiadła się do stolika zachowując jednak bezpieczną odległość od Remingtona. Gdyby nie to, jak się od niego odsunęła, moja reakcja byłaby zapewne mniej przelotna niż lekki dreszcz zazdrości, jaki mnie przeszedł. 

Dziewczyna od razu zaczęła jeść i przelotnie chichotać. Wyglądała jak chodzące szczęście. Pomyślałam, że właśnie tego było nam wszystkim potrzeba. 

-Jest piękna, prawda? - Usłyszałam szept Olivera. 

Patrząc na jego twarz dostrzegłam ślady rumieńców. Zaśmiałam się, przez co siedząca naprzeciwko Hannah uśmiechnęła się jeszcze szerzej. 

***

Po posiłku zostałam sama. Oli i brunetka poszli gdzieś z Jonesami, a Remington wezwany został do gabinetu Loss z powodu jakiegoś ważnego telefonu. 

Jak zwykle spacerowałam korytarzami. Tak, jak często bywało, oddawałam się tej czynności od niespełna kilku godzin. Znajdowałam się w zapomnianej części budynku, która nie zaliczała się do żadnego ze skrzydeł, choć leżała pomiędzy pokarmówką, a oddziałem specjalnym, potocznie zwanym Celami. 

Niczym niezmąconą samotność przerwał odgłos, którego nigdy nie chciałabym słyszeć. 

Przyśpieszony oddech i łkanie. Dźwięk wywodził się zza zaułka, w który właśnie miałam się zagłębić. 

To, co zobaczyłam pod oknem było wrakiem człowieka. Kimś, kto pewnie nie umiał nawet racjonalnie myśleć. Kimś, kogo znałam bardzo dobrze. Ten ktoś był jedynym człowiekiem, dla którego starałam się pozostać normalna. 

Podbiegłam do ściany i uklękłam, nie zważając na odłamki szkła poniewierające się po podłodze. 
Wyrwałam ostry kawałek szklaki z dłoni Remingtona i zacisnęłam rękę na jego nadgarstku z którego strugami ściekała krew. Moja głowa prawie eksplodowała od myśli. Dlaczego mógł to zrobić, kto do niego dzwonił i jak znalazł się w tym miejscu? Najbardziej jednak skupiałam się na tym, by zatamować krwotok. 

Oderwałam mały skrawek za dużej koszulki, którą miałam na sobie i owinęłam nim ranę. 

Chwyciłam twarz chłopaka w dłonie, by na niego spojrzeć. Remi odwrócił wzrok. "Przepraszam" było jedynym, co udało mu się wykrztusić poprzez płacz. Gdy jego spojrzenie napotkało moje, dotarł do mnie ciężar chwili, która właśnie trwała. 

Krople gromadzące się przy lekko uchylonych powiekach spływały przez twarz chłopaka szkląc jego oczy i nadając mu delikatność porcelanowej laleczki. Tak kruchej, że nawet nieczuły dotyk mógłby sprawić, że popęka. 

Delikatni przejechałam palcem po policzku przyjaciela ścierając łzy. I wtedy zaczęłam kłamać. 

"Nie przepraszaj" mówiłam, choć desperacko pragnęłam cofnąć czas i go powstrzymać. 

"Spokojnie" szeptałam, choć sama się trzęsłam.

"Tylko powiedz, dlaczego" wyjąkałam, choć bałam się znać prawdę.

"Będzie dobrze" powtarzałam, choć najbardziej na świecie lękałam się przyszłości.


___________________________

Pierwszy rozdział z dzisiejszego nocnego mini-maratonu, który dla was przygotowałam. Dajcie znać w komentarzach, czy jest jeszcze sens to pisać i czy książka was interesuje. 

Słowem, czekam na opinie c:

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top