#7# Wciąż gramy w tą samą grę.

Zastanawiałam się, kim byli nowi znajomi Olivera. Kojarzyłam ich ze stołówki, ale nigdy nie rozmawialiśmy. 

Po chwili spojrzałam na ich włosy i przypomniałam sobie opowieści o rudych braciach Jones. Byli dość charakterystyczni. Cała klinika zastanawiała się, dlaczego rodzeństwo tu trafiło.
Wady genetyczne? Patologiczna rodzina? Może dwie oddzielne choroby, które jakimś cudem ich dotknęły?

Tak, czy inaczej, postanowiłam do nich podejść. Kiedy ruszyłam w kierunku stołu, który zajmowali, zdezorientowany Remington podniósł się z krzesła i spróbował za mną nadążyć. 

Gdy dotarłam do celu, oparłam się o najbliższą kanapę i uśmiechnęłam szeroko. 

- Cześć - Zaczęłam, nie umiejąc wymyślić nic lepszego. - Widzę, że poznaliście już Olivera. Jest tu nowy, od dziś zostanie pacjentem naszego skrzydła. 

Starałam się, by mój głos brzmiał pozytywnie. Nie wiem, dlaczego, ale czułam potrzebę poinformowania nowych znajomych o fakcie przybycia Oli'ego. 

Gdy skończyłam mówić, młodszy z braci zamrugał wytrzeszczonymi oczami i zlustrował wzrokiem kolejno mnie, Remingtona i Olivera. Przez chwilę zapanowało niezręczne milczenie. 

- Przysiądźcie się do nas! - entuzjastycznie zaproponował chłopiec. 

***

Rozmowa trwała już od ponad godziny. Mały Ethan wyzwalał wewnętrzne poczucie humoru Remingtona, przez co co chwilę wszyscy wybuchaliśmy niekontrolowanym śmiechem.  Dyskutowaliśmy dosłownie o wszystkim, poznawaliśmy siebie nawzajem. Nie przeszkadzało nam to, że śniadanie dawno się skończyło. Dla dobrego towarzystwa warto było zostać trochę dłużej na stołówce. 

W jednym momencie przerwał nam dźwięk zwiastujący otworzenie drzwi. Do pustej, nie licząc nas stołówki wszedł nastolatek o kościstym ciele, mocno kręconych, ciemnych włosach i rozbieganym spojrzeniu. Nie spodziewałam się, że zobaczę go w okolicach mojego oddziału. 

- Danny? Co ty tu robisz? - Zapytałam. 

Daniel Wilson był moim znajomym ze skrzydła pokarmowego. Poznałam go kilka dni wcześniej, kiedy Remington zniknął na tydzień. Sęk w tym, że pacjenci mieli całkowity zakaz przemieszczania się pomiędzy oddziałami i było to surowo karane. Opiekunowie odpuścili sobie szukanie mnie, kiedy chodziłam na swoje spacery, bo wiedzieli, że i tak nic nie robiłam i rzadko się odzywałam. On jednak dużo ryzykował. 

- Pewnie zastanawiasz się, czemu tu przyszedłem. - Powiedział, jakby czytając mi w myślach. - Posłuchałem, jak Carmen rozmawiała przez telefon z kimś z góry. Pomyślałem, że chciałabyś wiedzieć, że jutro przywiozą wam nową pacjentkę w bardzo ciężkim stanie.

Popatrzył na mnie wymownie, jakby czekając na reakcję. Jego psycholog była jedną z koordynatorek, co oznaczało, że informacje były potwierdzone.

- Mów dalej. - Na moją odpowiedź chłopak zareagował uśmiechem. Uwielbiał, gdy ktoś go słuchał. 

- Mówiła, że ta dziewczyna choruje na autyzm. Podobno ma za sobą nieświadomą próbę samobójstwa. Carmen mówiła, że pocięła sobie całe ciało i tłumaczyła tym, że chciała mieć tatuaże. Zapamiętałem jeszcze, że ma wpływowych rodziców i jest niewiele starsza od ciebie. 

Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Remington i Oliver z uważnie przyglądali się rozmowie. Ethan bawił się swoimi włosami, a jego starszy brat Evan ciągle na niego zerkał. 
Z powrotem odwróciłam się do rozmówcy. 

- Dziękuję. Chętnie ją poznam.

Uśmiechnął się bardzo przyjaźnie. Zawsze chciał być pomocny. 
Już odwracał się z zamiarem opuszczenia stołówki, gdy zza moich pleców dobiegł głos wołający imię Daniela. Jeszcze zanim spojrzałam w kierunku stołu, rozpoznałam głos młodszego Jonesa. 

- Rozmawiałeś z Joe? Jak on się czuje? - Zapytał chłopiec, na co Dan jedynie roześmiał się pogodnie. 

- Też o ciebie pytał. Wszystko z nim w porządku, kiedy pytałem jego psychiatry, powiedział, że robi postępy w terapii. 

Po tych słowach na twarzy małego pojawił się ogromny uśmiech. 

- Przekaż mu, że go pozdrawiam, że u mnie też bardzo dobrze. 

Danny przytaknął i opuścił jadalnię nie spiesząc się. 
Z trzaskiem drzwi zamykających się za chłopakiem, poczułam tępe pulsowanie w skroniach.
Chwilę później wstałam z kanapy i oznajmiłam, że idę do pokoju. Chciałam chociaż trochę ogarnąć się przed przyjazdem nowej, ponieważ rano od razu poszłam do Olivera. 

Gdy wydostałam się ze stołówki, poczułam na ciele chłodny przeciąg. Jakby wyjście na korytarz sprowadziło mnie do szarej rzeczywistości. A raczej białej. Od tego nazwę wzięła cała "Biała Klinika". Wszystko musiało być idealne, ale tak naprawdę nie pomagało to zdrowiu psychicznemu. Wręcz pogarszało stan niektórych pacjentów. Dyrekcji ośrodka nie przeszkadzało to, póki rodzice mieszkających tu pacjentów płacili im za terapie. 

Pokonałam kilka zakrętów i trafiłam na znajome, trochę mniej białe w moich oczach drzwi. Po kolejnym, ostatnim kroku, który postawiłam znalazłam się przy łóżku, na które opadłam w skutku braku sił. Odbierały mi je silne, niemożliwe do powstrzymania migreny. Od dość dawna prześladowały mnie w najmniej odpowiednich momentach. Ataki zawsze były niewyobrażalnie bolesne. Powstrzymywał je jedynie sen i przeciwbólowe leki dożylne, które czasem mi podawano. 

Spojrzałam na szafkę, na której leżała moja bluza. Zmusiłam swoje mięśnie do poruszenia ciałem i wzięcia ciepłego okrycia z komody. W głębi duszy cieszyłam się, że po ostatniej zimnej nocy nie odłożyłam jej do skrzynki. W połowie drogi powrotnej cały świat zaczął się obracać. Kompletnie straciłam orientację w terenie. Czułam tylko ból, i słyszałam ciągły, nieustanny pisk. Pomyślałam, że gdyby cisza była słyszalna, to zapewne brzmiałaby właśnie tak. 

Gdy łomot w mojej głowie nasilił się do tego stopnia, że łzy samoistnie płynęły mi po policzkach i nie byłam w stanie dostrzec nic poza niewyraźnymi plamami kolorów, drzwi otworzyły się, a w moją stronę skierował się ruchomy cień, w którym jednak rozpoznałam szczupłą, ludzką sylwetkę. 
Ostatnim, co mój organizm zarejestrował był fakt, że ktoś, kto wszedł do pokoju przeniósł mnie na łóżko i owinął kocem, oraz cztery łagodnie wypowiedziane słowa, które swoją mocą ukołysały mnie do snu. 

"Spokojnie. Jestem przy tobie."


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top