#4# Nie odchodź. Sam nie dam rady
Gdy więc psycholog zapytała mnie, czego się dowiedziałam, dokładnie wszystko jej zrelacjonowałam.
- Pierwsze, co odkryłam to nadzwyczajne niebezpieczeństwo czekające w ciszy. Najpierw zaczyna ona powoli mącić w głowie, a później wżerać się do podświadomości powoli zamieniając w paraliżujący strach. Ale! - podniosłam głos akcentując powagę wyrazu - znalazłam też na nią lekarstwo! Najzabawniejsze jest to, że z pozoru jest ono łatwe do znalezienia, ale duży problem sprawia to, żeby zaczęło działać.
Bo nie trudno znaleść jakiegoś człowieka, dobrze pani o tym wie.
Ale prawdziwym wyzwaniem jest trafienie na takiego, który chce cię uratować od ciszy. Bo bez tego nic nie zdziała. Ale jeśli ta osoba naprawdę chce, to cisza nie może ci nic zrobić. Naprawdę!
Pielęgniarka spojrzała na mnie ze zdziwieniem, jakby nic nie rozumiała.
- Dowiedziałaś się czegoś o Oliverze? Na przykład o jego przeszłości, albo o tym, jak go wyleczyć?
- Przecież właśnie pani powiedziałam! - Zachowywała się jakby wcale nie słuchała - Trzeba pozwolić mu na kontakt z ludźmi.
Cisza w tym mały pokoiku sprawia tylko, że mu się pogarsza. Ona powoli go zabiera.
- Cisza? - zapytała
- Tak. Trzeba go od niej zabrać.
Tym razem chyba zrozumiała. Wpatrywała się w sufit mojego pokoju. Zastanawiałam się, nad czym myślała. Co takiego pochłaniało jej zainteresowanie przez już prawie minutę patrzenia w górę. Może myślała wolniej, albo zwyczajnie mój "nienormalny umysł" wykraczał poza jej horyzonty. Nie za bardzo docierało do mnie, jak mogła o tym nie pomyśleć. Ale cóż, przecież w gruncie rzeczy to po to poprosiła mnie o pomoc. Mam jej pomagać zauważyć takie rzeczy. Bo według niej jestem podobna do Olivera. Bo nasze mózgi są tak samo odizolowane od racjonalności. Według mnie to dobrze. Nie chciałabym myśleć jak Agnes.
***
Podczas kolacji zastanawiałam się nad tym, czym podzieliła się ze mną pani psycholog. Były to jej czyste, wyimaginowane wątpliwości. Sądziła, że jeśli wypuści chłopaka do otwartego skrzydła, to będzie on agresywny i skrzywdzi innych pacjentów.
Nie będzie tak.
Oliver nie był psychopata, czy sadystą. Tylko się bał. Oczywiście najpierw miałby problemy z kontaktem, ale sądzę, że ograniczałyby się do jego zmniejszonej otwartości na nowe znajomosci.
Przez rozmyślanie nad jego sytuacją nie zauważyłam nawet jak podszedł do mnie ciemnowłosy wysoki chłopak, który był prawdopodobnie jedynym człowiekiem, który kiedykolwiek powiedział coś do mnie w tym miejscu.
- Remington. - Wypowiedziałam jego imię, ponieważ nie miałam pojęcia, jak zacząć rozmowę. Czułam to napięcie w powietrzu.
- Rozumiem, że przeszkodziłem ci we wpatrywaniu się w zupę. Mogłabyś nauczyć mnie, jak najadać się oczami?
Zaśmiał się, automatycznie przywołując uśmiech na moją twarz.
Jak zwykle. Dokładnie wiedział jak rozluźnić atmosferę i rozbudzić swoje poczucie humoru. Nie ukrywam, lubiłam go. Nie wiem, czy poza zakładem psychiatrycznym w ogóle by mnie zainteresował, ale w takich chwilach cieszyłam się, że tu jestem. Dzięki temu miejscu nauczyłam się zauważać w osobach człowieczeństwo. I mnóstwo cech, które nie ukazują się od razu.
Remi przysiadł się do mojego stolika i oparł głową o blat. Położył ją na swoich rękach i wpatrywał się we mnie szeroko otwartymi oczami.
Był wysokim chłopakiem około dwudziestki. Nie przypominał nikogo innego, kogo kiedykolwiek znałam lub widziałam. Włosy zawsze ścięte na długość precyzyjnych pięciu centymetrów w grzywce (którą i tak stawiał) były czymś, o czym często mówił. Dużo osób uważało go przez to za zapatrzonego w siebie. Ale ja chyba go znałam. Mówił mi dużo rzeczy. Jak między innymi to, że gdyby nie czesanie, to już dawno by tu zwariował.
Rozumiałam to. W miejscach takich jak te trzeba mieć coś pozwalającego zachować jasność umysłu. Dla mnie było to pisanie wierszy i sporadycznie woda z czajnika.
Kanadyjczyk był z reguły dość cichy dla osób, których nie nienawidził. Było ich mało, ale na szczęście istnieli. Jednak kiedy poznało się go bliżej, nie trudno było zauważyć, że wprost uwielbia gadać. Mógłby godzinami opowiadać o tym jak dziewczyna rzuciła go w podstawówce przeżywając wszystko od nowa. Pod skorupą statystycznego pacjenta krył się zabawny, miły, ciekawy i (nie ukrywam) przystojny młody mężczyzna. Uwielbiałam z nim rozmawiać.
- Coś się stało.
Wypowiedział te słowa ciągle patrząc na mnie jak małe dziecko.
- Widzę, że jesteś smutna. To bardzo dokładnie widać na twojej twarzy. Brakuje mi ciebie.
Ostatnie zdanie wzbudziło we mnie poczucie winy. Ostatni raz, kiedy rozmawialiśmy, miał miejsce przed jego próbą.
Słyszałam o tym, bo raczej nie dało się pominąć czegoś będącego na ustach całego oddziału przez conajmniej tydzień.
"Jakiś chłopak ze Skrzydła Bólu ponacinał sobie żyły szklanką po dniu odwiedzin. Napewno wysłali go do Cel"
Przez cały ten tydzień nie widziałam Remingtona. Nie pokazywał się na posiłkach jeszcze kilka dni. Dziś na śniadaniu, gdy pierwszy raz przyszedł, miał na sobie bluzkę, której rękawy trzymał w zaciśniętych pięściach. Nawet teraz, gdy żartował, jego uśmiech był przyćmiony.
Wstałam z krzesła i podeszłam do miejsca, w którym siedział chłopak. Zgięłam kolana, by znaleść się na jego poziomie i mocno go objęłam. Poczułam, jak kładzie głowę na moim ramieniu. Jego oczy były mokre od łez. Swoimi rękami mocno złapał się moich pleców, przyciągając mocno do siebie. Po kilkunastu sekundach odsunęłam od siebie głowę przyjaciela i otarłam jego łzy.
- Proszę, chodźmy stąd. Chcę z tobą porozmawiać. Tylko ty mnie słuchasz. - Zastanowiłam się przez sekundę. - A ja tylko do ciebie chcę się odzywać.
Złapałam go za rękę i pociągnęłam w kierunku mojego pokoju. Wystarczyło przejść przez dwa korytarze, (w tym pięć zakrętów) by znaleść się przy drzwiach do mojej samotni.
Popchnęłam je, tym samym wprowadzając Remingtona do środka.
Usiedliśmy na szarej pościeli. Chłopak od razu wziął do rąk pomarańczową poduszkę, którą dostałam od brata w pierwszym miesiącu pobytu tutaj.
Niewiele kolorowych rzeczy istniało w szpitalu. Ja, jako że nigdy nie przyłapano mnie na czymś niewłaściwym i podobno moja kuracja "szła w dobrym kierunku", miałam sporo przywilejów. Miałam poduszkę, kilka zeszytów, długopisów, kubek do robienia Kakao, lornetkę, koc, bluzę spoza szpitala i odtwarzać MP3. Wszystko ułożone w niewielkiej skrzyneczce pod łóżkiem.
Tym razem wyjęłam koc i otuliłam nim siebie i Remiego. Oparłam głowę o jego ramię i wyszeptałam:
- Nie rób tego więcej. Jesteś moim jedynym przyjacielem. Proszę, nie zostawiaj mnie.
- Przepraszam... - odpowiedział, lekko się wahając. - Po prostu czułem wtedy jakby ktoś zabrał mi całą moją wartość. Teraz wiem, że to było głupie. Sam określam własną wartość. Ale przeraża mnie jeden fakt.
- Jaki?
- Ból naprawdę pomógł. Co jeśli tak naprawdę to on jest najlepszym lekarstwem?
- Nie. - Odrzekłam bez wahania. - Lekarstwem są słowa.
Bałam się o niego. Nie wiedziałam, co sprawiło, że postanowił wbić sobie szklankę w przedramiona, ale napewno nie było to coś zwykłego. Remington znany był z tego, że miał bardzo silną psychikę. Trudno było sprawić, że chociażby przestałby się uśmiechać.
Komuś jednak udało się doprowadzić do jego załamania i łez. Siedział koło mnie prawie bezbronny. Tutaj nawet nie starał się uśmiechać. Nie ukrywał pustki w swoich oczach.
***
Od godziny siedzielismy na przeciwnych końcach łóżka i rozmawialiśmy na wszystkie możliwe tematy. Kolejka zaczynała się od głodu w Afryce, a prowadziła przez choroby dotyczące odżywiana, metal symfoniczny i styl życia hipisów. Ustaliliśmy już, że nie mam anoreksji, Tarja Turunen wcale nie była gorsza od Anette Olzon w Nightwish, a pacyfki już dawno wyszły z mody. Kilka minut temu opowiedziałam Remingtonowi o Oliverze, ponieważ ciągle dopytywał się dlaczego nie jadłam kolacji. A tych właśnie kilka minut temu, między nas wdarła się cisza. Następnie przerwana została przez pytanie.
- Czy uda ci się go stamtąd wyciągnąć?
Jeszcze przez chwilę wpatrywałam się naprzemian w sufit i przyjaciela.
- Postaram się. - Odpowiedziałam. - Nie poradzi sobie sam.
- Wierzę w ciebie. Nie dlatego, że jesteś wybitnie mądra, czy normalna. Wręcz przeciwnie. Jesteś dużo bardziej nienormalna od nas wszystkich. Ale chyba, wiesz, że wierzę w piękno destrukcji. Masz z pewnością najcudowniej zepsuty umysł na świecie. I go rozumiesz. Potrafisz przekonać coś tak skomplikowanego o własnej racji, więc bez problemu przekonasz te jednowymiarowe pionki, które nas tu trzymają. Korzystaj z usterek, Mel. Sprowadź nam nowego przyjaciela.
_________________________
Miało być ponad 2000 słów. Wyszło ponad 1200, ale za to zmieniłam trochę pierwotny zarys opowiadania. Powiedzmy, że bardzo je rozbudowałam. Mam nadzieję, że wam się spodoba. I przepraszam za długi czas odstępu między rozdziałami, ale moja wena mnie nie kocha.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top