#2# Czas ci nie pomoże

Siedziałam przy stoliku grzebiąc widelcem w ziemniakach. Nie mogłam skupić się na obiedzie, nie mogłam skupić się na niczym. Po głowie ciągle chodziły mi słowa kobiety, której wyglądu za nic nie dawałam rady sobie przypomnieć. Pamiętałam tylko jedno.

"Jego koszmar trwa od dwóch miesięcy".

Jak to w ogóle możliwe? Nikt normalny nie mógłby przeżyć tak silnego bólu, jaki odczuwał ten chłopak nawet przez kilka dni. Ja sama nie dałabym rady dłużej, niż jedną noc. Nie wyobrażałam sobie... a może nie chciałam wyobrazić, jak bardzo musiał cierpieć. W tej chwili chciałam zrobić cokolwiek, byleby tylko mu pomóc.

Rozejrzałam się po stołówce. Wszędzie dookoła widziałam puste twarze. Wszystkie takie same, niemożliwe do zapamiętania. Żadna z tych twarzy nie należała do osoby, której poświęciłabym choćby minutę rozmyślań.

Odstawiłam nietknięty posiłek na ladę i zaczęłam kierować się do drzwi. Mój wzrok skierowany był w podłogę. Gdy już tam dotarłam i chciałam przestąpić próg, poczułam czyjąś rękę na ramieniu. Przez chwilę miałam wrażenie, że może odwiedził mnie ktoś, kogo znam. Może nie każdy sądzi, że złe jest odczuwanie emocji. Ta nadzieja opuściła mnie w chwili, gdy spojrzałam w górę. Dłoń należała do kobiety ubranej w uniform szpitalny. Gdy zawiesiłam wzrok na jej twarzy, pomyślałam, że skądś ją znam.
Powoli przyglądałam się każdemu szczegółowi. Jasne, wyblakłe zielone oczy, włosy w kolorze ciemnego blondu. Lekko zaczerwienione policzki i trzy podłużne zmarszczki na czole.

Nie potrafiłam skojarzyć żadnej z tych pojedynczych cech, a tym bardziej podporządkować jakiejś konkretnej osobie. Gdy ostatni raz oplotłam spojrzeniem całą jej twarz, zrozumiałam, skąd ją znam.

Kiedy się poznałyśmy, nie zwracałam uwagi na jej wygląd. Nie zapamiętałam żadnych szczegółów, czy nawet kolorów, choć stało się to dzisiaj rano. Byłam zbyt przerażona i wstrząśnięta tym, co powiedziała.

Kobieta patrzyła na mnie w milczeniu jeszcze przez kilka sekund. Musiało to wyglądać śmiesznie, była sporo ode mnie wyższa.

Zamrugała nerwowo i przerwała niezręczną ciszę.

- Mogłabyś coś dla mnie zrobić Mellie? Potrzebuję pomocy, a ty jesteś jedyną osobą, która potrafi choć trochę odnaleźć się w tej sytuacji.

- O jaką sytuację chodzi? W czym mam pani pomóc? - Nie wiem, czemu o to zapytałam. W głębi duszy domyślałam się prawdopodobnej odpowiedzi. Ta osoba znała mnie tylko z jednego powodu. Widziała mnie w jednej, jedynej sytuacji i nie miała prawa wiedzieć o mnie czegokolwiek. Jedynym sposobem, w jaki mogłaby się czegoś dowiedzieć była rozmowa z którymś z psychologów mających kontakt ze mną, lub moimi aktami. A nawet nie znała mojego nazwiska.

- Mam na myśli chłopaka, u którego byłaś rano. - Powiedziała, jednocześnie potwierdzając moje przypuszczenia i rozwiewając cienie wątpliwości. - Chcę, żebyś znowu spróbowała. Mogłabyś z nim porozmawiać, dowiedzieć się czegoś. Może byłabyś w stanie go zrozumieć. On... - Zawahała się. - Jest bardzo ciężkim przypadkiem. Przeżył więcej, niż którykolwiek z pacjentów całego szpitala i boi się do kogokolwiek odezwać, nawiązać jakąkolwiek interakcję. O zaufaniu nawet nie wspominając. Wszyscy chcemy dla was jak najlepiej. Przez tę chwilę, gdy byłaś w jego pokoju poczyniłaś większe postępy, niż cały personel przez dwa miesiące.

Spojrzałam kobiecie w oczy i dostrzegłam coś, czego nie spodziewałam się u tutejszego pracownika. Zauważyłam troskę, nie kłamała. Na prawdę chciała jak najlepiej.

Pokiwałam głową w geście zgody.
Psychiatra poprawiła teczkę, którą trzymała w dłoni i ruszyła w kierunku miejsca, które już znałam - swojego gabinetu.

***

Siedząc na okropnie twardym krześle w małym gabineciku starałam się zapamiętać wszystkie informacje, które przekazała mi Agnes California.

Z zawodu była ona pielęgniarką, jednak zdecydowała się na dodatkowe studia psychologiczne. Pracowała w Białej Klinice od półtora roku. Najpierw zajmowała się terapią pacjentów cierpiących na anoreksję, po pięciu kwartałach przeniesiono ją na oddział specjalny. Kochała swoją pracę, naprawdę chciała pomagać.

Gdy tylko w szpitalu zjawił się Oliver - chłopak, którego poznałam, wszyscy inni pracownicy z góry odmówili udziału w jego leczeniu. Każdy z nich zrobił to od razu po poznaniu jego historii. Większość nawet go nie widziała. Agnes, jako nowy terapeuta na oddziale nie miała możliwości decyzji. Automatycznie przydzielono ją do nowego pacjenta.

Nie chciała mi powiedzieć, jaka była jego przeszłość. Utrzymywała, że jeśli jestem wystarczająco inteligentna, sama to odkryję.

Dała mi dokładne instrukcje co do tego, jak dotrzeć do pokoju, w którym znajdował się chłopak.

- Oliver Sykes. Skończył siedemnaście lat, rocznikowo ma osiemnaście. Jest bardzo wrażliwy. Tyle musisz wiedzieć. Później przyjdę, zobaczę jak sobie radzisz. To wszystko, co musisz wiedzieć. - Powiedziała, nastpnie wyprowadzając mnie na korytarz i zamykając mi drzwi przed nosem.

***

Bardzo zdziwił mnie fakt, iż pokój chłopaka znajdował się na tym samym korytarzu, co gabinet, z którego wyszłam. Gdy szłam tam za pierwszym razem, to droga wydawała mi się ciągnąć w nieskończoność. W rzeczywistości nie trzeba było przebyć nawet stu metrów, a po drodze nie pojawiła się ani jedna winda. Myślę, że moja wyobraźnia sama namalowała obraz niekończących się ścieżek, by dać mi czas na rozmyślania. Teraz chciałam już tylko dojść do pokoju. Nie zajęło mi do więcej, niż cztery minuty.

Położyłam rękę na klamce przypominając sobie, jak bardzo zaskoczona byłam za pierwszym razem, kiedy zobaczyłam, kto znajduje się w pokoju. Przypomniałam sobie, jak wyglądał i mimowolnie zadrżałam. Nie chciałam go widzieć w taki stanie. Tym razem wyobraziłam sobie lekko zdenerwowanego nastolatka siedzącego na pościeli i chyba po raz pierwszy od znalezienia się w szpitalu miałam rację.

Gdy nacisnęłam klamkę i lekko popchnęłam drzwi, światło było zapalone, mimo idealnego słońca na zewnątrz. W przestronnym pokoju wszystko było w idealnym porządku. Na świeżo pościelonym łóżku po turecku siedział zestresowany chłopak.

Na pierwszy rzut oka wyglądał normalnie. Nikt raczej nie przejąłby się zbytnio tym, że siedzi on trochę bliżej krawędzi pościeli znajdującej się w miejscu zetknięcia ścian. Nikogo nie zaniepokoiłoby, że jego ruchy ograniczały się do oddechu i mrugania powiek.
Ja jedna przyjrzałam się dokładniej i dostrzegłam to, co było najgorsze. Jego ręce.

Wytatuowane palce zaciskał na rogu kołdry tak, jakby była to krawędź świata. Jego paznokcie mocno wbijały się w skórę.

W jednej chwili poczułam, jakby zaraz miały ją przebić. Żeby do tego nie dopuścić, wzięłam jego zaciśniętą pięść do ręki. Nie wiedziałam, w jaki sposób mogło to pomóc. Przez chwilę Oliver zdawał się w ogóle nie zauważać mojej obecności, czy choćby dotyku. Po jakimś czasie przestał tak mocno ściskać dłonie. Ciągle trzymał je w pięściach, ale już nie wyglądał, jakby za wszelką cenę chciał przebić swoją skórę własnymi paznokciami.

Przyjrzałam mu się dokładniej. Wyglądał trochę inaczej, niż ostatnim razem.
Widać było, że od dawna nie jadł. Jego kości policzkowe były o wiele za bardzo widoczne, a oczy otaczały ciemno-fioletowe sińce.
Jego ręce i usta cały czas się trzęsły. Włosy były rozczochrane, wyglądały na słabe.
We wzroku chłopaka widziałam nietypowy błysk - coś, jak połączenie rozpaczy i strachu z obłąkaniem. Za każdym razem, gdy przejeżdżałam wzrokiem po jego sylwetce, wydawał mi się coraz bardziej bezbronny. Wyglądał, jakby wszystko, co ważne zostało mu odebrane.

Nie wiedziałam, co mogłabym powiedzieć. Po prostu siedziałam w milczeniu trzymając rękę Olivera i patrząc, jak chłopak coraz mocniej wciska się w róg pomiędzy ścianami.
Może na początku wzbudziłam w nim trochę zaufania, ale teraz z pewnością dostrzegał, że jestem jak inni. Nie chciałam pozwolić mu odciąć się od wszystkich.

- Hej... - Zaczęłam. Mój głos był zachrypnięty i nie brzmiał pocieszająco, ani łagodnie. - Przyszłam z tobą pogadać. Słyszałam, że nikt cię tu nie odwiedza, więc musi być ci bardzo nudno. - To zabrzmiało sztucznie. Tak cholernie sztucznie. Nie zdziwiłabym się, gdyby chłopak to zignorował. Odwróciłam głowę.

- Masz rację.

Gwałtownie spojrzałam na Olivera. Jego głos brzmiał naprawdę źle. Był chropowaty i prawie niesłyszalny. Jakby bał się, że ktoś może go usłyszeć. Jakby był strasznie przerażony.

- Może chciałbyś opowiedzieć mi coś o sobie? - Zapytałam z nadzieją. Ciągle się jąkałam.

Chłopak nie zareagował.
Cały czas patrzył w sufit i nie ruszał się. Nie chciałam sprawić, żeby mnie znienawidził.

- Przepraszam, powinnam już pójść...

- Nie, nie idź. Możesz opowiedzieć mi o sobie, ale nie idź. - Powiedział jeszcze bardziej przerażonym głosem i dokończył już prawie niesłyszalnie - Proszę, zostań.

W tej chwili wiedziałam już dokładnie, o co mu chodzi. Bał się z kimkolwiek podzielić tym, co przeżył. Pewnie samo myślenie o tym sprawiało mu ból. Ale jeszcze bardziej bał się samotności. Przez tyle czasu nie miał w nikim oparcia. Musiał wszystkiemu przeciwstawiać się w pojedynkę. Sama z natury wiem, że tak jesteśmy skonstruowani. Ludzie potrzebują innych, żeby nie zwariować. 

- Zostanę. Tyle, ile będziesz chciał.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top