#10# Ale wciąż się trzymamy.

Pomogłam Remingtonowi przetrwać kolejną bezsenną noc. Siedzieliśmy w zaułku, aż zastał nas świt. Przez te kilkanaście godzin od obiadu, wypowiedziane zostały jedynie cztery słowa. 

Kiedy światła zgasły i otoczyła nas ciemność, usilnie wpatrywałam się w czerń. Poczułam, jak całkowicie opadam z sił. Przygniotło mnie wszystko, czego się dowiedziałam. Możliwe, że mój organizm po prostu przestał być wspomagany przez adrenalinę.
Oparłam głowę na ramieniu przyjaciela, który wciąż siedział koło mnie. Odszukałam wzrokiem jego twarz. Jedynym, co widziałam dokładnie były brązowe oczy i płynące z nich spojrzenie, które zatrzymywało się na mnie. Jego dłoń powoli wsunęła się w moją. 

I w tej właśnie chwili wypowiedział ostatnie słowa tamtej nocy. "Dziękuję. Dziękuję, że jesteś". 

Następne nie padły nawet rano. W milczeniu siedzieliśmy na podłodze, obserwując wschód słońca, aż żarówki rozświetliły przestrzeń. Wtedy wstałam i prowadząc Remiego za rękę skierowałam się do jadalni. 

Moje zmęczone i załzawione oczy z trudem odszukały pozostałych znajomych. Wszyscy siedzieli razem. Zajmowali jeden z trzech największych stołów w pomieszczeniu. Znajdował się on na samym jego końcu. 

Na jednej z kanap siedzieli bracia Jones, a drugą zajmowali Oliver i Hannah. Zawzięcie o czymś dyskutowali, ale kiedy ja i Remington do nich dołączyliśmy, przy stoliku zapanowała cisza. 

Pierwszym, który się odezwał był Oli. 

- Szukałem was wczoraj. Nie wróciliście nawet na noc. Bałem się.

- Przepraszam, musieliśmy zostać poza naszym skrzydłem. - odpowiedziałam spokojnie. 

Remi ciągle siedział bez ruchu, wpatrując się w stół i bawiąc palcami. Praktycznie promieniował pochłaniającym go smutkiem. 

Kiedyś miewał dni, w których zamykał się w pokoju i z nikim nie rozmawiał. Jak pojawiał się na kolacji, oczy miał zapuchnięte i mokre od łez. Czułam, że teraz też najchętniej by się odciął. 

Ale zamiast typowego dla niego wstania z miejsca i opuszczenia pokoju, coraz mocniej ściskał moją rękę. Ja robiłam to samo, byle tylko nie pozwolić mu uciec. Może byłam egoistką, ale chciałam za wszelką cenę zatrzymać go przy sobie. 

Po jakimś czasie dotarło do mnie to, że nawet nie tknął jedzenia. Nie odezwał się. Nikt tego nie zrobił. 

Każdy zajmujący miejsce przy stole po prostu wpatrywał się w przesiąknięty krwią kawałek materiału wychylający się spod rękawa bluzy Remiego. 

Hannah przełamała ciszę swoim dość nieśmiałym głosem. 

- Więc... co zwykle robicie po śniadaniu? 

Nagła zmiana tematu zaskoczyła mnie. Sama nie wiedziałam, że nie znam odpowiedzi na tak proste z pozoru pytanie. Codzienna rutyna w tym miejscu nie obowiązywała. Każdy oddawał się własnym smutkom i żalom. Raz na jakiś czas, niektórzy szukali rozrywki. Spotykali się w zapomnianych korytarzach, lub własnych pokojach. Ja sama zwykle włóczyłam się sama, lub z Remingtonem. Coś jednak podpowiadało mi, że nie takiej odpowiedzi oczekiwała Hannah. 

- Możemy na przykład wyjść do ogrodu. Na dworze nie jest jeszcze zbyt zimno, z ty i Oliver nie widzieliście terenu ośrodka. - zaproponowałam, ciągle czując rozpaczliwy uścisk ręki Remingtona. Powoli się rozluźniał, ale wiedziałam, że brunet jeszcze długo będzie czuł się niepewnie wśród ludzi. Zawsze przerażała go wizja, w której każdy dobrze go zna. Chciał swoją przeszłość zachować dla siebie. 

Dziewczyna wyglądała na podekscytowaną. Lekko oparła się na ramieniu Olivera i z entuzjazmem zaaprobowała pomysł. 

Jeszcze co najmniej pół godziny zajęło nam dokończenie posiłku. Ja sama nie jadłam zbyt wiele, ponieważ zwykle apetyt podąża za dobrym humorem. W skutku, prawie nie istniał. 

Gdy każdy dojadł swoją porcję, a Ethan zaprzestał niepotrzebnych i odwrotnych w skutkach prób pocieszenia Remiego, opuściliśmy stołówkę rozdzielając się. Bracia (rzecz jasna przez obawy Evana) wrócili do swoich pokoi, a Remington postanowił zapytać doktor Melissę o pozwolenie na opuszczenie budynku. 
Bałam się zostawiać go samego. Kierowało mną idiotyczne przeczucie, że kiedy tylko puszczę jego dłoń, rozpadnie się z kawałeczki. Czułam się odpowiedzialna za przyjaciela, któremu zawdzięczałam swoje zdrowie pod każdym względem. Kiedy jednak wyrwał się z mojego uścisku, oddaliłam się w kierunku własnego pokoju. Szłam szybko, żeby nie zostawiać Oliego i nowej dziewczyny samych na długo. W pewnym momencie przystanęłam, pod wpływem irracjonalnej potrzeby.

Odwróciłam głowę, by dostrzec drzwi do gabinetu zatrzaskujące się za chłopakiem. 

Pozostała dwójka jak gdyby nigdy nic rozmawiała i śmiała się, opierając o ścianę. 
Idealna harmonia świata zamkniętego w białej puszce dla szaleńców. 

Tylko ja i Remington nosiliśmy w sobie bałagan, który ani trochę tu nie pasował. 

Jak lwy w klatkach.
Ogień w deszczu. 

Krew na śniegu. 

I żadne z nas nie znało sposobu na sprzątnięcie szczątków dawnego siebie. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top