3. "Przepraszam..."

*Ally*

- Oh my God... (O mój Boże...) - wyszeptałam, zakrywając usta dłońmi.

- What's going on? (Co się dzieje?) - spytała Tam.

- Nothing, it's just... that man is my... father (Nic, tylko... ten mężczyzna to mój... ojciec) - wyszeptałam.

- Oh... is it wrong? (Och... to źle?) - usłyszałam w jego głosie zakłopotanie.

- No, no (Nie, nie) - uśmiechnęłam się sztucznie.

Po chwili mój brat wrócił do pokoju gospodarzy. Powiedział, że dyrektorka już zatwierdziła dokumenty dostarczone nam przez Tamsin i mogła już iść z nami na lekcje. Była historia z naszym wychowawcą, panem Farazowskim. Usiadłam z Natanielem w pierwszej ławce pod oknem, przed biurkiem, a Tam - ławkę za nami, sama. Nauczyciel poprosił ją, aby się przedstawiła. Jednak zrobił to w naszym języku, więc ta go nie zrozumiała. Odwróciłam się do niej.

- He wants you to introduce yourself (On chce, żebyś się przedstawiła) - wyszeptałam.

Dziewczyna wstała z ławki i poszła na środek. Wyglądała na zestresowaną.

- Hi everyone - zaczyna cicho. - my name's Tamsin. I arrived here yesterday, from London. I love listening to music and reading, sometimes I also play computer games and go shopping. I also play the guitar and write poems. I hate people who often lie or are impolite or violent to other people. I hope we'll make friends - uśmiechnęła się.

Usiadła na miejsce. Wszyscy patrzyli na nią, jak na idiotkę. Zorientowałam się, że nie zrozumieli, co powiedziała Tam. Podniosłam rękę.

- To może ja przetłumaczę, co ona powiedziała? - spytałam.

- Bardzo proszę, Ally - powiedział nauczyciel.

- A więc tak. Nazywa się Tamsin. Przyjechała tutaj wczoraj, z Londynu. Kocha słuchać muzyki i czytać, czasem gra w gry komputerowe i chodzi na zakupy. Gra też na gitarze i pisze wiersze. Nienawidzi ludzi, którzy często kłamią lub są niemili albo brutalni dla innych. Ma także nadzieję, że się z nią zaprzyjaźnimy.

Z każdą kolejną częścią mojej wypowiedzi, poszczególne osoby, które także interesowały się daną rzeczy, patrzyły na nią. Najpierw Nat, potem Armin, potem Alexy i Rozalia, później Kas i Lys, a na końcu wszystkie dziewczyny, odliczając moją siostrę i jej dwie koleżanki, Li i Charlotte. Gdy zakończyłam swoją wypowiedź, usłyszałam kilka zdań skierowanych pod moim adresem od większości chłopców.

- Al, będziesz naszym tłumaczem, co ty na to?

- Będziemy ci płacić!

- Prosimy!

- Dostaniesz, co tylko będziesz chciała!

- Zastanowię się - powiedziałam z uśmiechem.

- Później o tym porozmawiacie - wtrącił się nauczyciel. - teraz wróćmy do lekcji.

Dzisiaj był temat o osiągnięciach starożytnych Greków, więc nie było trudno. Po lekcji, wokół Tam zabrało się całkiem spore stadko uczniów. Gdy wyszłam z sali, Kastiel mnie zawołał.

- Co się dzieje? - spytałam.

- Chcemy pogadać z Tamsin, ale wiesz, że nie znamy angielskiego tak dobrze, jak ty. Pomogłabyś nam?

- Czemu nie. Jasne - uśmiechnięłam się. - kto pierwszy?

- Ja - odpowiedział Kas. - spytaj ją, ile czasu już gra na gitarze.

- How long have you been playing the guitar? - spytałam Tam.

- Actually, I'be been playing from childhood, I started when I was six years old.

- Mówi że gra od dzieciństwa, zaczęła w wieku sześciu lat.

- Zapytaj - zaczął Lys. - o czym zazwyczaj są jej wiersze.

- What usually are your poems about?

- Usually about love but sometimes about sadness or something like that. (Zazwyczaj o miłości, ale czasem o smutku lub coś w tym stylu)- wyszeptała.

- Maybe one day you will show us your poem?

Wszyscy na mnie spojrzeli jak na idiotkę.

- Yeah, maybe one day...

- O czym gadacie? - usłyszałam cudzy głos. To był mój brat.

- Chłopcy mnie wykorzystują jako swojego tłumacza - westchnęłam. - a więc tak - zwróciłam się do kolegów. - spytałam ją, czy mogłaby kiedyś nam pokazać swój wiersz. Powiedziała, że może kiedyś nam pokaże.

Przetłumaczyłam jeszcze parę zdań, a potem poszliśmy na lekcje. Gdy skończyliśmy zajęcia, wyszłam na zewnątrz, aby poczekać na brata, bo ten musiał coś dokończyć w pokoju gospodarzy. Usiadłam na ławce i zaczęłam nucić jakąś melodię. Po chwili, ktoś usiadł obok mnie. To była Violetta. Robiła jakąś robótkę na szydełku.

- Co robisz? - spytałam.

- Staram się wydziergać jakąś serwetkę. Mam nadzieję, że mi się uda - uśmiechnęła się nieśmiało.

- Nauczyłabyś mnie, jak się to robi? Zawsze chciałam umieć robić na szydełku, ale nigdy nikt mi tego nie pokazał.

- To nic trudnego, jeśli regularnie szydełkujesz. Pokażę ci najprostszą rzecz. Zobacz, najpierw nawijasz nitkę na palec...

Pokazała mi, jak należy zrobić tak zwany "łańcuszek". To rzeczywiście nie było nic trudnego. Ale później już było pod górkę.

- A teraz pojedynczy słupek, bo łańcuszek idzie ci świetnie. Zobacz, musisz wbić szydełko do pierwszego oczka i masz kółko. Potem owijasz raz wokół szydełka nitkę, wkładasz do kółka, znowu owijasz nitkę, wyjmujesz z kółka i przeciągasz przez dwie pętelki, a potem znów przez dwie. I tak cały czas. W ten sposób wyjdzie ci ładne kółko.

Podała mi robótkę. Przez chwilę patrzyła, jak mi idzie, ale było kiepsko. Wciąż słupki wychodziły za luźne lub za daleko od siebie. W momencie, gdy chciałam się już poddać, fioletowowłosa zawołała:

- Bardzo dobrze, Ally! Udało ci się!

Spojrzałam zdziwiona na słupek. Rzeczywiście, wyszedł taki, jaki powinien być. Dziewczyna wyjęła z torby kolejne szydełko i szpulkę nici i dała mi mówiąc, żebym w domu trochę poćwiczyła. Podziękowałam jej z uśmiechem. Usłyszałam, jak drzwi się otwierają. Nareszcie mój brat mógł wrócić do domu. Włożyłam szydełko i nici do torby, pożegnałam się z przyjaciółką i wyszliśmy z Natem poza teren szkoły. Gdy byliśmy obok kawiarni, ktoś złapał mnie za ramię. To był Dominic.

- Sory, Nat, porywam ci siostrę i nie ma odwrotu, możesz jedynie zapłacić okup w formie zwolnienia z jutrzejszej ostatniej lekcji.

Wraz z moim bratem, zaczęliśmy się śmiać. Dominic patrzył na nas jak na idiotów.

- A to z jakiej okazji, Dominic? - spytał Nat, dalej rozbawiony.

- Nie mam zamiaru spędzić lekcji z Delanay, ta baba mnie wręcz nienawidzi. Daj mi to zwolnienie, a Ally wróci cała i zdrowa do domu - uśmiechnął się jak psychopata.

- Nawet jeśli ci go nie wypiszę, to i tak oddasz ją bezpieczną.

- Cholera, rozgryzłeś mnie - znowu zaczęliśmy się śmiać.

- Okej, stoi - podali sobie ręce, a ja je przecięłam.

Nat poszedł do domu, a mnie Dominic zaprosił na ciasto do kawiarni. Ciągle rozmawialiśmy i śmialiśmy się. Gdy dostaliśmy rachunek, chciałam wyjąć portfel i zapłacić za siebie, jednak Dominic podał kelnerce całą kwotę. Wyjęłam tę sumę ze swojego portfela i przysunęłam ją do chłopaka, po czym wstałam i wyszłam z kawiarni. Po chwili jednak zostałam chwycona za ramię, a następnie ktoś potargał mi włosy. Wiedziałam, że to Dominic i nie pomyliłam się. Pożegnałam się z nim przyjacielskim uściskiem, po czym poszłam do domu. Gdy tam dotarłam, zdjęłam buty i poszłam do pokoju. Były lekko uchylone. Zaniepokoiło mnie to, bo zawsze były zamknięte. Weszłam do pokoju, a to, co tam zobaczyłam, przeraziło mnie. Mój brat próbował się podnieść z podłogi, ale nie potrafił. Znowu go pobił... rzuciłam torbę na podłogę i podbiegłam do chłopaka. Delikatnie pomogłam mu się podnieść. Usiadł na podłodze i oparł plecy o łóżko. Do moich oczu napłynęły łzy, gdy złapał się za brzuch i syknął.

- Znowu to zrobił, prawda? - spytałam drżącym głosem.

- Tak - wyszeptał ze słyszalnym w głosie bólem.

- Za co tym razem?

- Bo wróciłem za późno do domu. Niby. A ty? Tobie nic nie zrobił?

- Nie... powiedziałeś mu, że spotkałam się z Dominiciem?

- Nie, co ty... - znów syknął z bólu. - nic mu nie powiedziałem.

- Pokaż ten brzuch - rozkazałam.

Chłopak rozpiął koszulę, a to, co zobaczyłam, przekroczyło wszystkie granice. Na jego brzuchu pojawiły się nowe siniaki, pokrywające prawie połowę powierzchni odsłoniętej części ciała, gdzieniegdzie widniały także lekkie zadrapania. Podeszłam do torby, w której miałam podręczną apteczkę. Otworzyłam ją. W środku były plastry, bandaże, chusta trójkątna, folia termoizolacyjna, rękawiczki, maseczka do sztucznego oddychania, tabletki przeciwbólowe i maść na siniaki. Wyjęłam tę ostatnią i wróciłam do brata. Nabrałam trochę specyfiku na palce i rozsmarowałam na brzuchu chłopaka. Parę razy syknął, ale to była moja wina, bo za mocno przyciskałam palce do jego ciała, które i tak już było zmasakrowane. Odłożyłam maść do apteczki i schowałam ją z powrotem do torby.

- Lepiej? - spytałam brata, podchodząc do niego.

- Trochę tak, dzięki tobie -wyszeptał.

Usłyszeliśmy głośne tupanie na schodach. Od razu wiedzieliśmy, co się stanie. Spojrzałam przerażona na Nata. Jego współczujący wzrok ani trochę nie dodał mi otuchy. To nie współczucia ani litości chciałam. Chciałam wolności, chciałam końca tej męki, którą przeżywałam. Drzwi otworzyły się gwałtownie, a do pokoju wszedł... on.

- Nareszcie księżniczka raczyła wrócić do domu! - krzyknął.

Gwałtownie mnie podniósł i przycisnął do ściany. Bałam się, że może mnie skrzywdzić... w inny sposób niż zazwyczaj. I jeszcze mój brat by na to wszystko patrzył... do moich oczu napłynęły łzy.

- Gdzie byłaś!? - krzyknął.

- Tylko spotkałam się z kolegą w kawiarni, naprawdę, ja...

Uderzył mnie w twarz. Krzyknęłam. Spojrzałam ukradkiem na Nata. W jego oczach widziałam przerażenie.

- Ile razy wam obojgu powtarzałem, że od razu po szkole macie wrócić do domu!? - zawołał tata.

- Dużo... - wyszeptałam.

- Więc, do cholery, czemu mnie nie słuchasz!?-  chwycił mnie mocno za podbródek. Czułam, jak jego paznokcie wbijają się w moje ciało.

- Przepraszam...

- Co mi po twoim przepraszam!?

Uderzył mnie w twarz. W końcu wyszedł z pokoju. Nogi się pode mną ugięły. Upadłam na podłogę. Nie miałam siły, aby zamortyzować upadek rękami lub nogami.  Nat podszedł do mnie i delikatnie dotknął mojego policzka. Bolało.

- Przepraszam... - wyszeptał.

- Za co? To nie twoja wina.

Wieczorem nie miałam siły nawet na wzięcie prysznica. Gdy Nat był w łazience, ja się przebierałam. Stojąc przed szafą w samej bieliźnie, spojrzałam na swoje ciało. Byłam chuda jak patyk, dokładnie było widać każde żebro. Natychmiast założyłam białą koszulę nocną, aby nie musieć już na to patrzeć. Otworzyłam okno i przerzuciłam nogi przez parapet, aby swobodnie z niego zwisały. Usłyszałam trzask drzwi, ale nie odwróciłam się. Zareagowałam dopiero wtedy, gdy ktoś pociągnął mnie do tyłu. Nie patrząc na tego kogoś, dałam mu w twarz. Ten ktoś krzyknął. Od razu rozpoznałam, kto to. To był mój brat. Puścił mnie, usiadł na łóżku i dotknął policzka. Ukryłam usta w dłoniach.

- Nat, przepraszam, naprawdę nie chciałam... - wyszeptałam.

- Za co to było!? - krzyknął.

- To nie było specjalnie! Gdybym wiedziałam, że to ty, nigdy bym cię nie uderzyła! Myślałam, że to jakiś porywacz albo coś...

- A ja myślałem, że chcesz wyskoczyć przez okno!

- Przepraszam...

- Co mi po twoim przepraszam!?

Ojciec powiedział mi to samo... usiadłam na łóżku i ukryłam w dłoniach. Chyba zorientował się, że mnie to zabolało. Delikatnie przytulił mnie od tyłu. Odwróciłam się i oddałam uścisk.

- Teraz to ja cię przepraszam... nie chciałem krzyczeć... - wyszeptał.

- Nie szkodzi - odpowiedziałam.

Położyliśmy się na łóżku i zasnęliśmy, przytuleni do siebie.

**********

Hejka kochani!

Kolejny rozdział! ;D jak Wam się podoba?

Jedna ważna rzecz: od następnego rozdziału, tekstów po angielsku nie będę tłumaczyć. Zajmuje mi to więcej czasu, a ja wolę pisać kolejne linijki akcji, zamiast tłumaczenia. Myślę, że dacie radę sobie to wszystko tłumaczyć, a jak coś to zawsze możecie sprawdzić w słowniku albo napisać komentarz do danego fragmentu z prośbą o przetłumaczenie ;D bardzo chętnie to zrobię.

Pozdrawiam, wera9737.

Enjoy! =^.^=

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top