Zła wiadomość

Był ciepły, wrześniowy wieczór. Ewa miała swoje dziesiąte urodziny. Była wesołą dziewczynką, niską brunetką z kręconymi włosami afro do pasa. Lubiła chodzić do szkoły i mimo średniej 2.50, uwielbiała każdy przedmiot. Właśnie odbierała malutkie paczuszki od swojej familii. Rodzina nie należała do bogatych, ale jubilatka na nic nie narzekała. Rozdzierając gazetę, modliła się, by było to małe, różowe pióro. I było. Co prawda, nie miało przyczepionego żółtego słonika, którego oczekiwała, ale zawsze coś.
- Mamo! - krzyknęłam - pójdę odłożyć prezent na półkę!
- Ale zaraz wracaj - zgodziła się rodzicielka, popijając napój energetyczny przez żółtą słomkę.
Okrążyłam ogródek i wbiegłam przez drewniane drzwi do parterowego mieszkanka. Weszłam do pokoju i położyłam pióro na półeczce z resztą tego typu rzeczy. Nagle poczułam się bardzo słabo i upadłam na ziemię.
Ocknęłam się w białym pokoju. Próbowałam ruszyć się, ale nie mogłam tego zrobić, więc zaczęłam w panice krzyczeć. Do sali wbiegł lekarz.
- Uspokój się. - Podszedł po moją mamę.
- Ewusiu! Nic ci nie jest?
- Nie - byłam na nią zła. Nie mamo, nic mi nie jest, leżę tu sobie dla zabawy.
- Pani Bobkowicz - lekarz popatrzył na moją mamę. - Mam pani coś do powiedzenia, dotyczącego zdrowia pani córki. Zapraszam do mnie do gabinetu.
- Też chcę słyszeć! - zaprotestowałam.
- No dobrze. Pani córka ma raka. Złośliwego. Z chemią będzie żyć nawet dwanaście lat, ale sześć razy w tygodniu musi przychodzić na chemię i raz na dwa miesiące zostawać w szpitalu przez trzy tygodnie...
- Ile będą trwać te krótsze wizyty?
- Osiem godzin. A resztę czasu będzie żyła normalnie, dostanie też trochę leków. Bez chemii pożyje półtora roku, ale będzie musiała jeździć raz na miesiąc do szpitala, na badania. Bez niczego pożyje tak z pół roku. Na co pani się decyduje?
- Proszę chwilę poczekać.
- Będę w gabinecie - rzekł lekarz i oddalił się.
- Myślę córeczko, że najlepsza będzie opcja pierwsza. Będziemy cię odwiedzać. Teraz pójdę, i powiem to lekarzowi, dobrze?
- Nie chcę. Chcę żyć beztrosko. Mamo, proszę. Nawet jeśli to pół roku - pół dobrego roku, to tak chcę. Bez chemii, bez leków, bez martwienia się. Tak, jakby tego nie było.
- W żadnym wypadku!
- No to chcę opcję drugą - westchnęłam.
- Na pewno?
- Tak.
Po pięciu minutach mama wróciła.
- Przyjadę po ciebie jutro. Odpoczywaj.

Dziękuję za przeczytanie tej części. Pewnie się dziwicie, że tak dobrze to pamiętam - prowadziłam wtedy dzienniczek. Na tym co tam napisałam, oparte dialogi. Pewnie się spytacie - czy się wyleczyłam - nie. I nie wyleczę. Wydarzenia działy się piętnaście miesięcy temu. Drżę o własne życie, wiem, że mija, przecieka mi przez palce. Nie wiem nawet, czy jutro będę wesoło pisała rozdział i szła na lody do McDonalda, czy leżała w zimnym grobie. Trzymajcie się, doceniajcie życie. Trzymam kciuki za wasze zdrowie, i za sukcesy 😉. Pozdrawiam, i dziękuję za przeczytanie,
Ewa.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top