Rozdział XXIX
Bardzo ciepło mnie przywitali w Pokoju Życzeń. Już zapomniałam jak to jest, być otoczonym przez tyle osób, z którymi uwielbiało się spędzać czas. Wypytywali o mnie, moje zdrowie, jak przetrwałam co mnie spotkało. Niektórzy byli przerażeni, a reszta traktowała to już jak chleb powszedni, co według mnie okazało się być strasznie smutnym i przygnębiającym faktem. Nic jednak nie potrafiłam na to poradzić. Wszyscy jednogłośnie stwierdzili, że przez te parę miesięcy strasznie dużo przeszłam. Zgadzam się w stu procentach. To zdecydowanie zbyt wiele, jak na mnie. Personalnie, jestem z siebie dumna, że tyle przetrwałam. To mnie wzmocniło.
Nadal paliła mi się lampka, nad którą świecił się napis: Ginny i Rachel. Tak dawno ich nie widziałam. Powiedzieli mi, że znajdę je w dormitorium, i że Ginny jest przewodniczącą Gwardii Dumbledore'a! Rozpierała mnie dumna, że trak sobie radziła. Doszły do mnie również plotki, o romansie Rachel z Zabinim, co kompletnie zbiło mnie tropu, aczkolwiek byłam tym na tyle zafascynowana, że chciałam znać. Pełna ekscytacji, skierowałam się w stronę Pokoju Wspólnego Gryfonów, a dokładniej, dormitorium 10b. Nie mogę się doczekać, aż w końcu je uściskam i powiem, jak bardzo się stęskniłam!
Na zakręcie zamyśliłam się, jednak poczułam czyjś wzrok na sobie. Powoli podniosłam głowę i momentalnie zamarłam.
Serce stanęło. Gdzie ono jest?
Draco. Dracon Lucjusz Malfoy.
Do oczu automatycznie zaczęły napływać mi łzy. Zaczął iść w moją stronę, a ja biec. Nie potrafiłam określić moich uczuć. Było ich ogrom. A do tego kompletnie nie do opanowania.
Rzuciłam się mu na szyję, a on trzymał mnie za talię tak mocno, że myślałam że chce mi połamać żebra. Zawsze tak robił. Jak na balu trzymał mnie mocno za rękę. Albo wtedy, kiedy przyszłam podziękować za naszyjnik. Trzymał mnie tak mocno, bo chciał mnie cały czas przy sobie. Dopiero teraz poczułam gorąco rozpływające się po całym moim ciele. Zatopiłam ręce w jego nieskazitelnie ułożonych włosach, targając je na wszystkie strony. Odsunął się ode mnie i chwycił moją twarz w obie jego zimne ręce. W oczach miał łzy. Świdrował mnie wzrokiem, jakby jeszcze nie uwierzył, że tu stoję, zapłakana, patrząc się w jego niebieskie, w cieniu szare, oczy. Teraz były w nich te charakterystyczne iskierki. Zawsze je dostrzegałam. Gładził mnie po policzku i układał moje rozczochrane włosy kosmyk, po kosmyku, jakby sprawiało mu to nie lada przyjemność. Jakby rozkoszował się tym. Poczułam zapach jego perfum, który zawsze idealnie pasował do niego. Wdychałam ten zapach i oficjalnie uznałam za ulubiony.
Nie odzywaliśmy się do siebie. Przez pięć minut staliśmy wpatrzeni w siebie. Nie dowierzaliśmy co się właściwie teraz dzieje. Przecież tak na prawdę, nie miałam z nim normalnej styczności, bez jakiejkolwiek presji, przez bite parę, niebywale ciężkich dla mnie miesięcy.
Podniósł delikatnie wskazującym palcem mój podbródek i pocałował mnie. Delikatnie, jak to on zazwyczaj lubił zaczynać, a ja tylko rozpływałam się w tym. Przysunął mnie do siebie jak najbliżej, następnie kładąc obie ręce na mojej talii, co tylko doprowadziło do przejścia następnej tury ciarek po moich plecach.
Nie mogłam się opanować, po prostu przez tyle emocji, które mną teraz targało. Objęłam go dłońmi za szyję, a on zaczął ciężko dyszeć, równie mocno odwzajemniając pocałunki. Zaczął aż dyszeć, kiedy zaczęliśmy toczyć walkę naszych języków, oraz kiedy przegryzłam jego wargę. Dla mnie to by się mogło nie kończyć. Wsunął obie ręce pod moją koszulkę, nadal trzymając je na talii, a dreszcze znowu zawitały do mnie ze zdwojoną siłą. Czułam jak robię się czerwona, ale to nic.
Nic się w tej chwili nie liczyło.
Tylko my. To uczucie. Ta chwila.
Kiedy nagle przerwał pocałunek, poczułam jak ulatuje ze mnie wszystko. Co on sobie wyobraża?! Pociągnął mnie za rękę i zaczął biec w nie wiadomo jakim kierunku. Nagle teleportował się, a ja zaczęłam przeklinać, że teraz śmierciożercy to już nawet się mogą teleportować na terenie szkoły. Skandal.
Znaleźliśmy się w jego prywatnym dormitorium, poznałam je. Kiedy się upił i pilnowałam go i opiekowałam się nim. Akurat to ciężko wyrzucić z pamięci.
- Czemu tu jesteśmy? - odezwałam się nareszcie po już przytłaczającej ciszy.
- Bo jakby McDonald się na ciebie natknął, to znowu bym cię stracił - odpowiedział machinalnie, a w jego głosie, nagle znalazło się pełno zwątpienia. Szukał czegoś nerwowo po szafach na ubrania, a ja po prostu podeszłam do niego i przytuliłam go od tyłu. Całkowicie się rozluźnił niczym za dotknięciem różdżki, a ja nadal nie mogłam pojąć, że stoję tu z nim i przytulam go. Mimo naszych wzlotów i upadków, na razie przetrwaliśmy wszystko.
Wyjął z szafy szeroką, szarą koszulkę w paski i wręczył mi ją. Pocałował mnie w głowę i nagle przełożył przez ramię i rzucił na łóżko. Zaśmiałam się, patrząc na tego głupka. Rozpromieniał. Jakby trafił go jakiś słodki kupidyn. Ułożył się koło mnie, a ja od razu przysunęłam się do niego, i położyłam się, mając swoją twarz przy jego klatce piersiowej. Wsłuchani w swoje oddechy i bicia serca, nawet nie zauważyliśmy, kiedy odpłynęliśmy w głęboki sen.
*
Wstałem pierwszy. W sumie po co ja jej dałem tę koszulkę, leżała gdzieś na podłodze, gdy moja słodka wybranka leżała wtulona we mnie. Czułem doskonale jak delikatnie mnie objęła. Gładziłem ją po ręce, która spoczęła na moim brzuchu, wpatrując się w to niewinne stworzenie jak w najpiękniejsze arcydzieło. Faktycznie nim była. Kto, jak nie ona?
Przypomniałem sobie, jak ciężko mi było bez niej. Jak wiele wycierpiałem nie mając jej obok.
W sumie nigdy dotąd o tym nie myślałem, a wiem, że to ta jedyna. Nie wyobrażam sobie na jej miejscu nikogo innego. Tylko ona, jej blond włosy i rumiane policzki. Duże bluzy i obcisłe spodnie. Więcej mi nie potrzeba, tylko jej. Nie potrafię jednak ukryć tego, że przepowiednia dalej mnie męczy. Jakbym teraz ja stracił... Nie. To się nie może zdarzyć pod żadnym pozorem. Nie dopuszczę do tego. To jak moja druga połówka, która sprawia, że staję się weselszy, śmielszy do życia. Wiem, że uda mi się wydostać ze szpon śmierciożerców. Wiem, bo jeśli ona jest przy mnie, dam radę wszystkiemu.
Poruszyła się i zaczęła podnosić. Moje słonko wstało.
- Dzień dobry misiu - wyszeptałem jej do ucha, a ta od razu uśmiechnęła się szeroko, w międzyczasie przecierając oczy. Jednak od razu jak wstała, tak położyła się z powrotem. Dalej do mnie nie dociera, że ona tu jest. Ze mną. Moja. Znowu.
- Nigdzie nie idę - wymruczała, wtulając się we mnie bardziej. Nie, żeby mi to przeszkadzało. Wręcz przeciwnie. Rysowała palcem wskazującym kółka na moim torsie, mając przy tym zamknięte oczy, jakby się rozmarzyła. Cieszę się, że mnie teraz nie widziała. Od dawna nie miałem takich rumieńców.
Ta chwila mogła trwać wiecznie. Do czasu, gdy drzwi zaczęły się otwierać...
- Nie uwierzysz! Podobno Dowell gdzieś tu...- zaczął Zabini, ale kiedy wszedł i zobaczył nas na łóżku przytulonych do siebie, podniósł wysoko brwi i obejrzał się do Notta, który stał za nim. Ten odchrząknął, a Melissa, odskoczyła ode mnie, patrząc się na nich z niedowierzaniem. Pochwyciła ręcznik, kilka ubrań i związała włosy gumką.
- Idę pod prysznic, plotkarze - odezwała się i pokazała Zabiniemu język, na co odpowiedział tym samym.
- Też tęskniłam! - krzyknęła, wychodząc już z dormitorium. Zab posłał jej buziaka, a Nott dalej się we mnie wpatrywał.
- Czy wy...? - spytał niepewnie, a ja spojrzałem się na niego jak na idiotę.
- Czy wtedy byłaby ubrana? - odpowiedziałem pytająco, a oni od razu parsknęli śmiechem. Nie rozumiem co w tym takiego? Ja chętnie bym się tych ubrań pozbył. Chociaż i z nimi jest dobrze. Ale bez nich jeszcze lepiej.
- Bestio... Ty lepiej uważaj, ja jeszcze nie jestem gotowy na narodziny.
- A co, ty będziesz rodził? - zakpił Nott, a Zab tylko podniósł głowę z dumą i poprawił koszulę.
- Jeszcze zobaczycie, jak będę dobrze przeć! - oświadczył nam z niewiarygodną pewnością siebie, chyba nie zdając sobie sprawy z tego co mówi. Wybuchnąłem razem z Theo, zaśmiewając się do łez, a on nie odgadł jeszcze o co chodzi.
- A właśnie, Rachel? - zagadnąłem po chwili wytchnienia, a on poruszył dwa razy brwiami i oblizał usta.
- Mamy się dobrze. Będzie dumnym ojcem - poklepał się po brzuchu, a Nott obejrzał się, żeby spojrzeć na jego poczynania.
- Jedyne co urodzisz to te paszteciki dyniowe, którymi się dzisiaj świnio obżarłeś - Diabeł spoglądnął na niego z nienawiścią i pokazał mu środkowy palec.
Brakowało mi żartów i śmiechu. Co prawda, po akcji z wielkim banerem w Wielkiej Sali rozpoczęły się ogromne poszukiwania sprawców. Niestety muszę stwierdzić, że nikt jeszcze nie dociekł tego, że to my. A pośmiewisko rośnie i rośnie. Było to coś pięknego, coś, co będę opowiadał pasztecikom dyniowym Zabiniego, jak już podrosną. Boję się jednak, że McDonald zemści się za to. Domyśla się, że to my. Nie ma dowodów, ale teraz jestem łatwym celem.
Czemu? Melissa wróciła.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top