Rozdział XXIII
Po długim oprowadzaniu Natalie, miałem ochotę, po prostu zostawić ją na środku korytarza i pójść tam gdzie mnie nie znajdzie. Dlaczego JA muszę ją oprowadzać? Nie powinien tego robić Daniel PryszczNaTwarzy McDonald? Coś tu ewidentnie jest nie tak. Skręcając do kolejnego miejsca "ciekawego zobaczenia" ziewnąłem okrutnie. Ale to tak okrutnie, że na pewno domyśliła się, że już nie chce mi się wykonywać żadnych czynności związanych z oprowadzaniem. Spojrzała się na mnie niepewnie.
- Może jesteś zmęczony? - zagadnęła cicho, trochę jakby przestraszona. Miałem wrażenie że każdy ruch jaki wykonywała był przemyślany i wyważony, byleby zrobić dobre wrażenie. Na mnie nie da się zrobić wrażenia, kochana.
- Coś w ten deseń - odparłem od niechcenia, mając wielką nadzieję, że pojmie w końcu delikatne aluzje. Rozejrzała się wokół siebie. Staliśmy na szczycie Wieży Astronomicznej, dokładnie w tym miejscu, gdzie wyznałem Melissie miłość. To nie jest najlepsze miejsce na zwiedzanie, jednakże sama tu popędziła. Teraz stała przy barierce i wpatrywała się w dal, oraz widoki na błoniach. Śnieg pokrywał drzewa Zakazanego Lasu, trawę, i chatkę Hagrida, co pięknie oddawało zimowy klimat. Zamarznięte jezioro połyskiwało w słońcu, które lekko wychylało się zza chmur. Włosy Natalie powiewały na zimnym wietrze, a ona sama zaczęła drżeć. Mimo tego, dalej podziwiała widoki, schodząc z nogi na nogę, chcąc się choć odrobinę rozgrzać. Wreszcie pocierała ręce i chuchała na nie. Dalej stała, po prostu rozkoszując się błoniami. A we mnie, coś jakby znajomego, coś bliskiego mi w sercu.. Ruszyło się.
Mam dokładnie tak samo jak Blaise bierze moją różdżkę i grzebie sobie nią w nosie. Tak samo denerwujące.
- Możemy już iść? - zapytałem już całkiem podminowany, gdy i mi zaczęło robić się zimno. Odwróciła się do mnie, i z przestraszonym wzrokiem dołączyła do mnie. A temat mojego znudzenia tym zajęciem przepadł. O Merlinie, daj mi siły na dzisiejszy dzień.
*
Rozpalałam ognisko, kiedy w tym czasie Lena rzucała zaklęcia ochronne. Wiem, że skrzaty mają swoją magię, ale wcale nie gorszą od naszej, więc pozostawiłam to zadanie całkowicie dla niej, nie mając większych wątpliwości. Kiedy malutki płomień powstał z potarcia dwóch krzemieni o siebie, zaczęłam rozkładać namiot, który znalazłyśmy w naszym starym domu. Na szczęścia wystarczyło go jedynie wyciągnąć z torby, a rozkładał się sam. Kiedy powstał, przypominał malutką chatkę, co wręcz mnie ucieszyło. Lena podbiegła do mnie ze zdziwioną miną.
- Czemu panienka zostawiła różdżkę na ziemi? - spytała wkładając mi ją pospiesznie w prawą dłoń. Westchnęłam cicho.
- Nawet nie wiem czy mogę jej używać - powiedziałam po cichu - Wiesz, teraz pewnie powstało dużo ogra.. - zamilkłam kiedy usłyszałam głosy. Przełknęłam ślinę i zadrżałam.
- Panienka się nie martwi - zapewniała mnie skrzatka miętosząc swoją sukienkę z mojego swetra - nie usłyszą nas, ani nie poczują, o zobaczeniu nie wspominając. A kiedy podejdą za blisko, automatycznie zaczną nas omijać, To akurat zakazane zaklęcie, dlatego panienka nic nikomu nie mówi- rzekła, a ja cicho się zaśmiałam i pokiwałam głową. Dostrzegłam ich. Dwoje mężczyzn szli w noszą stronę z kłodami. Rozbili się niedaleko nas, rozpalając ognisko, tak jak i my. Położyłam palec na ustach patrząc na Lenę, a on kiwnęła głową. Przysunęłyśmy się do nich jak najbliżej się da, będąc nadal pod zaklęciami ochronnymi, usiadłyśmy na zmarzłej już ziemi i przysłuchiwałyśmy się ich rozmowie.
- Szmalcownicy. Tfu! Tępe śmieci, bezmózgie karaluchy - klął wyższy mężczyzna o czarnych włosach, długim płaszczu i zawadiackim spojrzeniu. Biła od niego pewność siebie, ale w tym momencie również wściekłość.
- Co zrobisz, Erin? Kompletnie nic. Porywają biedne uciekające dzieci i nic na to nie poradzisz. Ale niestety nie tylko dzieci - żachnął się pulchny blondyn, poprawiając prostokątne okulary na nosie i bliżej usadawiając się przy ognisku.
- Słyszałem, - splunął Erin - że za dzieciaki dostają więcej galeonów. Dlatego tak za nimi biegają, jak Greyback. Zresztą on biega razem z nimi. Ten zapchlony kundel ich wywęsza. Oby zdechł jak najszybciej - stwierdził gorzko i dołożył do ognia, aż poleciały iskry.
- A jak oni ich w ogóle łapią, na Merlina? Latają z pochodniami po lasach i szukają zmarzłe i głodne dzieciaki, które mają honoru i na tyle odwagi, by im się przeciwstawić? - zakpił blondyn i pokręcił głową z niedowierzaniem.
- Nie zgadniesz. Wystarczy, że wypowiedzą imię Sam-Wiesz-Kogo. Rzucili na to imię jakiś piekielny czar.
- A Pottera? Chyba go nie widziano, nie?
- A ty byś chciał, żeby cię widziano? Bo ja bym nie chciał, jeśli połowa społeczności czyha na twój łeb - Erin wyraźnie się zdenerwował. Splunął w ogień i pocierał nad nim swoje blade dłonie.
- Co racja to racja. Niedługo święta, a my chowamy się po lasach.
- Nawet mi nie przypominaj. Ale wiesz jaki jest plan.
- Wiem. Oby się udał.
Potem rozmawiali już tylko o tym, jak znajdą pusty dom mugoli, którzy wyjechali na święta i zrobią tam sobie własną wigilię. A ja? Nawet nie wiem, czy zobaczę kogokolwiek ze znajomych.
*
Natalie siedziała obok mnie, zerkając na mnie co chwilę. Sięgnąłem po ciastko ze stołu i zacząłem powoli przeżuwać. Zaskakująco mało osób pojawiło się dzisiaj na kolacji, co trochę mnie zdziwiło. McDonald robi striptiz na podeście? Oby nie, jeszcze z emocji pękną mu wszystkie ropniaki. Przełknąłem całość i westchnąłem ciężko. Ślizgonka piła sok dyniowy, co jakiś czas przysuwając się do mnie o parę centymetrów. Niech zbliży się do mnie o chociażby centymetr więcej, to obetnę jej te kłaki jak będzie słodko spała. Obserwowałem jej ruchy, ale tylko poprawiła grzywkę i kończyła swoją kanapkę. Błagam, niech ona już stąd idzie. Jej towarzystwo było niesamowicie denerwujące.
- Wiesz co? - odezwała się nagle do mnie.
- No? Słucham? - Przegryzła wargę i uśmiechnęła się promiennie.
- Może pójdziemy dziś na randkę?
*
Szukałam drewna na ognisko, już się powoli ściemniało. Marznąc i krocząc przez opadłe już, zżółkłe liście, wypatrywałam suchych gałęzi i patyków. Miałam już pod pachą spory stos, ale nie wystarczyłoby to na dość długo. Rozglądałam się nad obalonymi pniami, ale nic takiego nie przykuło mojej uwagi. Brnęłam więc dalej, mając już dość lasu, wnętrza namiotu i czarnych myśli w mojej głowie. Jedyne co miałam na głowie, to moją obecność na liście szukanych przez Ministerstwo, Malfoy i wieczne niebezpieczeństwo dla mojej rodziny. To cud, że ja jeszcze przetrwałam. O ile mi się dobrze wydaje, to już grudzień i za tydzień święta. Pewnie spędzę je przy ognisku z Leną, jak dobrze pójdzie. Do kolekcji doszedł kolejny suchy kij. Stwierdziłam, że więcej już nie utrzymam, więc pokierowałam się z powrotem do namiotu. Pojedyncze stuknięcie nieco zbiło mnie z tropu. Rozejrzałam się dookoła, jednak nic nie dostrzegłam. Przyspieszyłam kroku przeklinając siebie, że mam tylko tamtą znalezioną różdżkę, która nawet nie działa, tak jak powinna.
Wycie wilka? Rozległo się po całym lesie, głośne wycie, a ja przestraszyłam się już nie na żarty. Przemieniłam się w husky'ego dobrze się przy tym skupiając i próbowałam wywęszyć zagrożenie. Wyczułam trzech mężczyzn i jednego wilka, bardziej na zachód. Zbliżali się do mnie, a ja popędziłam pomiędzy drzewami.
Ponowne wycie. Greyback.
Przyspieszyłam omijając szerokim łukiem wszelkie dziury i większe gałęzie leżące nieopodal. Serce biło mi jak oszalałe, ale nagle poczułam jak całe moje ciało drętwieje i leże, dosłownie jak kłoda na zimnej ziemi. Obrócona byłam bokiem, ale nie byłam pewna swojego oprawcy.
- Scabior! Popatrz no! - rozpoznałam głos Greybacka, od pamiętnego dnia zabicia dyrektora Hogwartu. Jego głębokiego i ochrypłego głosu nie da się nie zapamiętać.
- Oszołomiłeś psa? Szukamy zbiegów, a nie psów, ty tępa kupo kłaków! - zirytował się Scabior, spluwając na ziemię. Poczułam jak Scabior mi się przygląda i zaczęłam coraz cieżej oddychać.
- Widziałeś kiedyś takiego psa, w lesie? - zapytał go, chcąc mu uzmysłowić dziwność tej sytuacji. Szlag, że też o tym nie pomyślałam! Teraz, byłam już totalnie przerażona. To tak jak czekać na wyrok i nawet nie wiedzieć jaki.
- Greyback, psy się gubią. Czy na prawdę bycie wilkołakiem zobowiązuje cię do bycia kompletnym przygłupem? Zostaw tego psa, nie masz co robić? Może jeszcze go zaniesiesz do Malfoy Manor? - zakpił z niego, a reszt ekipy roześmiała się. Mi nie było do śmiechu. Umierałam z niepewności i przerażenia.
Idźcie stąd, idźcie stąd, błagam.
- Potrafię wyczuć prawdziwe zwierzę. Rzuć zaklęcie demaskujące - rozkazał mu i nagle zapadła głucha cisza. Mogłam wyczuć jedynie oddechy szmalcowników nad moją głową. Poczułam jak powoli przemieniam się w człowieka. Zaklęcie demaskujące podziałało. Odkryli mnie. Ktoś głośno zagwizdał.
- Panowie, mamy tu ślicznotkę. Co tu robisz sama? - Prawdopodobnie Scabior cofnął zaklęcie i już mogłam się normalnie poruszać. Nie uciekałam. Przecież to bezcelowe. Dogonią mnie w trzy sekundy.
- Nie uciekasz, mamacita? Panownie, mamy tu chyba Panią Mądrą! Jak się nazywasz? Odpowiesz od razu, a obejdzie się bez przemocy - zbliżył się do mnie i chwycił za twarz, dokładnie ją oglądając, jakbym miała coś tam ukryć. Drugi mnie przeszukiwał i odebrał mi skradzioną różdżkę, Teraz nawet tego już nie mam. Jestem bezbronna, sama i otoczona szmalcownikami. Proszę, niech ktoś mnie już obudzi z koszmaru.
- Rowen Clawford. - Na prawdę nie mam zielonego pojęcia skąd wzięłam to imię i nazwisko, ale nie mogłam się przyznać od razu. Mój mózg w chwili zdenerwowania nie działał poprawnie, moja klatka piersiowa ruszała się coraz szybciej, a ja? Nie czułam rąk ani stóp. Próbowałam jednak zgrywać odważną.
- Wiesz kochanie, że bycie animagiem jest niedozwolone? Masz tam jej nazwisko, Sherrey? - Sherrey pokręcił przecząco głową, a Scabior zacmokał dwa razy i jeszcze bardziej się do mnie zbliżył. Jego woda kolońska drażniła moje nozdrza, a wygląd trochę jak z czasów piratów trochę mnie zastanawiał.
- Masz za ładną buźkę, ale na brzuch nikt nie patrzy, wiec pytam jeszcze raz. Jak się nazywasz?
- Dowell - odezwałam się z jadem, odzyskując odwagę. Im bardziej się im przyglądałam, tym więcej sposobów na ucieczkę przychodziło mi do głowy. Scabior uśmiechnął się pod nosem spoglądając na dziennik. Wszyscy pozostali wpatrywali się we mnie, a Greyback oblizywał usta.
- Pani Mądra jest na tyle odważna, żeby się przyznać, że jest w czołówce poszukiwanych? Grasz w otwarte mamacita, teraz powiedz gdzie masz Pottera.
- Poszukaj go gdzieś między krzakami. - Automatycznie siarczysty policzek został wymierzony w moją twarz, a sygnet, który miał na palcu rozciął mi skórę na policzku. Odrzuciłam głowę na bok, jednak potem znowu spojrzałam mu w oczy. Nie wydałam z siebie najmniejszego dźwięku, już czując jak krew ciurkiem cieknie mi po skórze. Potem dotkliwe uderzenie brzuch, sprawiło, że wylądowałam na ziemi. Przestałam już czuć cokolwiek, ale nie zamierzałam im nic powiedzieć.
- Nie chcesz mówić? Sherrey? Powiadom panią Malfoy, że złożymy im wizytę. Niech lepiej przygotuje galeony.
Witaj, Malfoy Manor.
Niespodzianka! Niespodzianką jest również to, że mój nowy thriller Deep Dark, ujrzał światło dzienne i pojawił się pierwszy rozdział! Wejdźcie i sprawdźcie! Chciałabym jeszcze raz powiedzieć jak bardzo was kocham za waszą obecność i moje ukochane komentarze! Do zobaczenia! xx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top