Rozdział XV

To wszystko wydawało mi się zbyt niewiarygodne. Wszystkie moje dotychczasowe obawy ujrzały światło dzienne. Wszystkie lęki, właśnie teraz się objawiają. Zawsze jak byłam smutna siedziałam z głową w dół. Teraz siedziałam skulona pod drzewem, a pojedyncze łzy kapały na moje dżinsy. Kiedy mam doła, jem słodycze na umór. Teraz nie wiedziałam skąd wziąć jedzenie. Jak jestem nerwowa, trzęsę nogą, albo wbijam paznokcie w wewnętrzną stronę dłoni. Przebiłam sobie skórę w obu rękach, a noga już przestała się trząść, bo straciłam jakąkolwiek energię. Siedziałam w lesie. Gdzie miałam pójść? Nie mam dosłownie nic, ani nikogo. Muszę trzymać się z dala od moich bliskich aby nie narazić ich na niebezpieczeństwo. Nie wiem, czy pozostało mi cokolwiek innego jak tylko pogrążać się w swoim własnym smutku. Jestem teraz szukana przez Ministerstwo, a nie wiem jak przetrwać. Chyba, że...

- Lena! - zawołałam roztrzęsionym głosem. Przede mną pojawiła się zmieszana skrzatka. Widząc mnie złapała się za głowę, i chwyciła moją mokrą twarz od łez w objęcia. Na szczęście, mam ją. Razem z tym małym stworzonkiem powróciła wszelka nadzieja. 

Dam radę.

*

Wiem wszystko. 

Widziałem obleśne łapska McDonalda dobierające się do Melissy. Słyszałem jak do niej mówił, groził jej. Jak zmusił ją do całowania się z nim. Zobaczyłem też inne sceny. Jak przed kominkiem płakała wymawiając moje imię. Jak patrzyła przez okno, trzymając szalik ode mnie w dłoniach. Jak opowiadała jakiemuś brunetowi o mnie, łkając przy tym i mówiąc że mnie kocha. Jaki z tego wniosek?

Nie mogę się poddać. Nie mogę się poddać dla niej.

*

- Co? - odpowiedział mimochodem Nott, kiedy wziąłem mu z ręki różdżkę, dzięki której wytworzył mini trąbę powietrzną w pokoju.

- Przestań zajmować się bzdurami. Mamy dopaść McDonalda. Musi za to zapłacić - żachnąłem się, wyobrażając sobie, co musiał zobaczyć tam Malfoy, kiedy od razu po wyjściu z Myślodsiewni, zaczął kląć na cały dom i stłukł przynajmniej z trzy wazony. Biedna Narcyza. Podobno je lubiła.

- Jakbym wiedział jak, to już byłbym w realizacji tego szatańskiego planu. Bo widzisz Zabciu, on jest teraz prawą czy tam lewą ręką, tych tam. A wiesz kim oni są? Dyrektorami. Możemy gówno zrobić, taka prawda - westchnął ciężko i ugryzł czerwone jabłko z misy na stole - A co teraz robi Dracze?

- On? Siedzi w pokoju i nie ma pojęcia co robić. Melissa wybyła, ukrywa się i teraz na pewno jej nie znajdziemy. Draco nie ma jak jej chronić, nie wie czy wszystko z nią w porządku, a nadal jest ścigana. Teraz do tego doszedł ten frajer. No i miły jest też fakt, że roi się tu od rasowych śmierciożerców, których Malfoy nienawidzi - Kolejne ugryzienie rozległo się po pokoju, a ja wywróciłem oczami.

- Czy ty na prawdę w tej chwili jesz? - spytałem go pretensjonalnie, patrząc na jego policzki wypełnione owocem. 

- Zawsze jem jak jestem zdenerwowany! - usprawiedliwiał się, mówiąc z pełną buzią. Opadłem bezradnie na czarną kanapę i skierowałem wzrok w sufit. Pierwszy raz nie mogłem wymyślić żadnego wyjścia z tej sytuacji. Na skupieniu się na tym wcale nie pomagało mi mlaskanie Theo.

- Mam dość. Idę do Hogwartu - orzekłem wstając nagle i kierując się do wyjścia. 

- Nie baraszkuj zbyt długo, ogierze! - usłyszałem rechot bruneta za sobą. Pokręciłem przecząco głową i poszedłem w stronę kominka. Obok niego stał właśnie jakiś chłopak, otrzepując się z sadzy. Znowu jakiś więzień?

- Ktoś powinien to wyczyścić. Jest strasznie zapuszczony - Ten ton... Nikt inny takiego nie posiadał. Krew zagotowała się we mnie. Jeszcze jego tu brakowało.

- Co ty tu robisz do jasnej cholery?! - krzyknąłem patrząc jak McDonald poprawia włosy i szatę robiąc to niezwykle denerwująco. Sądzi, że wywyższanie się doda mu pewności siebie? Nie wydaje mi się. Zaraz nie będzie miał czego poprawiać, jak rzucę odpowiednie zaklęcie na jego buźkę i włosy na żelu.

- Co ja tu robię? - zaśmiał się ironicznie. Podwinął rękaw ukazując mi... Mroczny Znak. Uśmiechnął się cwanie, a do mnie dotarło, w jak wielkich kłopotach właśnie się znaleźliśmy. 

*

Teleportowałyśmy się z Leną przed mój stary dom na obrzeżach Londynu. Stwierdziłam, że na czas przeszukiwania go, zamienię się w postać psa. Musiałyśmy znaleźć potrzebne rzeczy,aby jakoś dać sobie radę przez ten cały czas. Potrzebowałyśmy poszukać namiotu, to był nasz główny cel. Skrzatka próbowała zwracać na siebie jak najmniejszą uwagę i rozglądać się, czy aby na pewno nikt nas nie śledzi. Znalazłyśmy się na ganku przed dużym domem z czerwonym dachem. Lena pstryknęła i drzwi się otworzyły. Od razu zaczęłam węszyć w poszukiwaniu czegoś przydatnego. W formie psa było to dość trudne. Pomyślałam, że pójdę do mojego pokoju. Może coś tam zostało. Wbiegłam szybko po schodach (na czterech łapach jest to znacznie szybsze) i stanęłam przed drzwiami do mojego pokoju. Dwoma przednimi łapami oparłam się o klamkę, dzięki czemu mogłam otworzyć sobie drzwi. Wchodząc zastałam prawie puste pomieszczenie. Jednak, zostawiłam jedną szafę ubrań, gdyż nie chciałam brać tyle do babci. Teraz mogą mi się przydać. Zmieniłam się a powrotem w człowieka i przebrałam się w ubrania.  Aby móc zabrać jak najwięcej, zaczarowałam torbę, tak aby mogła pomieścić wszystko. Wrzuciłam tam wszystkie rzeczy, które mogły się okazać przydatne. Kiedy wiedziałam, że nic więcej tu nie znajdę, westchnęłam zmęczona i wyszłam. Ciężko wracać do domu i nie czuć się ani trochę komfortowo. Musiałam teraz znaleźć namiot. Wiem, że jeden mieliśmy w domu, w Chamonix, ale nie mogę tam wrócić. Ale drugi, który wykorzystaliśmy na Mistrzostwach Świata w Quidditchu musiał gdzieś tu leżeć. 

Przeczesałam całą górę, znalazłam kilka lekarstw, kołdrę i poduszki. Zeszłam na dół, gdzie Lena przygotowała już stos potrzebnych nam przedmiotów. 

- Jesteś wielka! - krzyknęłam patrząc na namiot i resztę. Szybko spakowałyśmy je do mojej torby. Lena skłoniła się nisko przede mną, a ja poczułam się odrobinę lepiej.

- Nie wiesz w jakim miejscu mogłybyśmy się zatrzymać? - zadałam pytanie lekko rozweselonej skrzatce. Pomyślała przez chwilę i wpadła na pomysł.

- Dom letniskowy mojej wcześniejszej rodziny. Im się już chyba nie p-przyda... - Zaszkliły jej się oczy, a ja z prędkością błyskawicy przytuliłam ją do siebie. Z pewnością nie była przyzwyczajona do takich gestów, gdyż zadrżała i nagle znieruchomiała. Puściłam ją i z uśmiechem złapałam za rękę. Poczułam szarpnięcie w okolicach pępka i po chwili wylądowałam na zimnej trawie. Podniosłam się i przeciągnęłam, czując jak przeskoczyło mi coś w kręgosłupie przez upadek. Auć. 

Skrzatka prowadziła mnie do uroczego domku nad jeziorem. Wydawało się tu być niezwykle spokojnie. Ciągnęła mnie za rękę do drewnianego domu otoczonego drzewami, kwiatami i krzewami. Zakochałam się w tym miejscu. Kiedy dotarłyśmy na ścieżkę prowadzącą do domku, Lena delikatnie otworzyła drzwi. Po ciuchu weszłyśmy na środka, a podłoga skrzypiała kiedy stawiałyśmy na niej kroki. Nagle usłyszałyśmy przestraszony kobiecy głos dochodzący z sąsiedniego pokoju:

- Kto tu jest?

*

- Co ty tu robisz? Na co mi to pokazujesz? Uwierz mi, dzięki temu nie zyskasz w moich oczach - wycedziłem patrząc się na niego z pogardą. On jak gdyby nigdy nic rozłożył się na fotelu.

- Oj Zabini. Nie przyszedłem tu po to. Jako, że jestem prawą ręką dyrektora... Chciałbym wyrazić niezadowolenie tym, że lekceważycie edukację. - Na początku uznałem to za bardzo dobry żart, więc parsknąłem śmiechem. Jednak kiedy on podniósł brwi, pomyślałem że jest jeszcze głupszy niż sądziłem.

- To, że masz czaszeczke na przedramieniu, nie pozwala ci nam rozkazywać, kochasiu. Lepiej spadaj stąd, zanim Malfoy usłyszy, że tu jesteś - zadrwiłem, a on zmienił grymas z wrednego na zdenerwowany.

- Za późno - lodowaty ton Dracona poniósł się po domu. Nawet się nie obejrzałem, a Smok podszedł do niego, chwycił za szaty zmuszając go do wstania, przycisnął do ściany i przyłożył różdżkę do gardła. Z niej wyszły sidła, które przymocowały go do ściany. Przeszukał go znajdując różdżkę, którą od razu wrzucił do kominka. Poleciało kilka iskier, a blondyn usiadł na tym samym fotelu co on wcześniej i położył nogi na stole wpatrując się triumfalnie na swoje dzieło. Jeszcze nigdy nie byłem z niego tak dumny jak teraz. Gdybym mógł, otarłbym łezkę wzruszenia.

- Gdzieś mam to jak wysoko postawiony jesteś. Gdzieś mam to, że jesteś śmierciożercą. I tak jesteś jednym, wielkim skończonym zerem... Dlaczego nic nie mówisz? Ach no tak, zakneblowałem cię - machnął różdżką, a Daniel znów mógł normalnie mówić. Sidła poraniły mu usta przez co splunął krwią na podłogę.

- Przyszedłem się dogadać! Moglibyśmy zacząć współpracować! To o szkole, to na prawdę był tylko żart! - zaczął się tłumaczyć, a ja z Draco zaśmialiśmy się wrednie. 

- Myślałem, że masz chociaż honor. Zrobiłeś błąd przychodząc tu. Widziałem wspomnienia Melissy. Wiesz, że mógłbym cię teraz zabić i wcale nie miałbym wyrzutów sumienia? - zapytał złowrogo. Nawet mnie przeszły ciarki po plecach. McDonald przełknął ślinę. W kominku pojawił się Snape. Spojrzał na nas i na przywiązanego Daniela. Odczarował go i kazał mu z powrotem wracać do szkoły. Malfoy chciał wyrazić sprzeciw, ale Snape machnął ręką.

- Nie stwarzaj sobie sam problemów - odrzekł spoglądając na nas surowo, a następnie wszedł do kominka i zniknął za zielonymi płomieniami, idąc w ślady McDonalda.


Ech.. Jest mi głupio i wstyd jednocześnie :/ Ale uwierzcie mi, że na maj i czerwiec dali nam w szkole najwięcej pracy! Przepraszam, mam nadzieję, że ktoś jeszcze tu jest :( oby ten rozdział przypadł wam do gustu! ♥



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top