Rozdział XXIV
To na prawdę dziwne uczucie.
Zostać schwytanym przez podwładnych twojej niedoszłej teściowej czekając na jej decyzję o twoim losie. I kto wygrał konkurs na Najgorszą Teściową Stulecia?
Najbardziej jednak zastanawiało mnie to, co zrobi Draco. Przyzna się, że mnie zna? Powie coś? Uratuje mnie?
Stałam w ciemnym salonie, który oprócz dębowych mebli i czarnych wykończeń, miał wiele odcieni zielonego. Srebrny żyrandol poruszał się powoli nad moją głową, a małe diamenciki lekko dzwoniły przez przeciąg. Srebrno-zielone dywany pokrywały jedynie część podłogi obok kominka zbudowanego z czarnych cegieł. Na stoliku stała misa zielonych jabłek, jakby nawet one, były zaplanowaną częścią wystroju. Wszystko miało minimalistyczny charakter, przez to czułam się tu nieswojo i obco. Wolałam wnętrza przytulne, ale zaciszne. A tu nawet temperatura zdawała się być poniżej zera.
Usłyszałam stukanie obcasów i już wiedziałam, że zmierza do mnie Narcyza. Na prawdę bałam się o swój los. Pamiętam wspomnienia Draco z Myślodsiewni, jak mówiła o mnie, ale bardzo wątpię, że wtedy wiedziała, że jestem Gryfonką należącą do Zakonu Feniksa i Gwardii Dumbledore'a. Nie zapominając o byciu uciekinierką. Jestem wręcz pewna, że będzie chciała odgrodzić mnie od swojego syna.
Scabior zacieśnił swój uścisk na moich nadgarstkach, a ja, ze szramą na policzku, podartych ubraniach i bolącym brzuchem, czekałam na wyrok.
W progu pojawiła się Narcyza. Była to elegancka kobieta, z wysokim, wręcz idealnie zrobionym kokiem i identycznymi, platynowymi włosami, jak jej syn. Na swój wiek jej uroda na prawdę trzymała poziom, a ona sama, w ołówkowej czarnej spódniczce, szarej koszuli i marynarce oraz w świecących pantoflach sprawiała wrażenie oschłej i poważnej. Z zaciekawieniem spojrzała na mnie i jej wzrok zatrzymał się na moim policzku.
- Kto to jest? - odezwała się pewnym siebie głosem, a Scabior boleśnie wykręcił mi ręce, co najpewniej oznaczało, że mam się przedstawić.
- Melissa Dowell - odpowiedziałam i niepewnie zwróciłam ku niej wzrok. Ona pobladła i z nienawiścią spojrzała na Scabiora i Greybacka.
- Wyjdźcie natychmiast - syknęła przerażająco, aż ciarki przeszły mi po plecach. Scabior puścił mnie, ale pomieszczenia wręcz przeciwnie.
- Zaraz, zaraz.. A zapła...
- Wyjdźcie, głupcy! - wrzasnęła przerywając mu w połowie zdania, a ja miałam wrażenie, że usłyszeli ją wszyscy w promieniu dwóch kilometrów. Moi oprawcy wyszli z salonu ze strachem wymalowanym na twarzy, a ja bardziej bałam się jej, a nie ich. Co mi zrobi? Zacznie torturować? Bić?
Narcyza podeszła do mnie powoli. Stanęła przede mną i machnęła różdżką.
- Expecto patronum - szepnęła, a z jej różdżki wystrzelił dumny paw i pobiegł w nieznanym kierunku. A jeśli wysłała go do Lorda Voldemorta? Ale po co miałaby wzywać go tu do jakiejś zbiegłej uczennicy? Może teraz zaczną szukać moich rodziców? Na Merlina, muszę ich ostrzec!
Rozległo się pyknęcie za mną, a ja odwróciłam się powoli. Spodziewałam się brygady śmierciożerców...
Jednak za mną stał Draco.
Nie miałam pojęcia, co zrobić. Stałam tam, a on wpatrywał się na mnie takim wzrokiem, jakby zobaczył ducha. Myślałam, że zrobi coś, podbiegnie do mnie, przytuli mnie, pocałuje... A on?
- Kto jej to kurwa zrobił?! - wrzasnął na cały dom w kierunku matki, a zanim zdążyła coś odpowiedzieć. Podbiegł do mnie i wyciągnął różdżkę. Skierował go na moją ranę, która w jednym momencie zaczęła przeraźliwie szczypać, żeby potem całkowicie zniknąć. Do moich oczu napłynęły łzy, a Draco momentalnie mnie pocałował nie zwracając uwagi na stojącą tam Narcyzę. Chwycił mnie mocno w talii i nie puszczał. Nagle przerwał pocałunek.
- Na Merlina, kochanie, jesteś wychudzona - spojrzał na matkę, a ta prawdopodobnie pokierowała się do kuchni. Kiedy wyszła, on chwycił moją twarz w obie dłonie i zaczął ją całować. Nie ważne, czy to nos, policzki, czoło czy broda, wszystko zostało uwzględnione. Skończył na ustach, zatapiając je w delikatnym i czułym pocałunku.
Na sam koniec przytulił mnie mocno i powiedział:
- Już jesteś bezpieczna, skarbie.
Ale.. Ja wcale nie czułam się bezpiecznie. Czułam, że spadam, coraz głębiej. Jakbym... Umierała? Kręciło mi się w głowie, nie mogłam otworzyć oczu. Zaczęłam panikować, aż... obudziłam się.
Znajdowałam się w celi. To nie mógł być sen. To nie mógł być sen...
Był tak realistyczny, że to niemożliwe. Byłam w takim stanie, że nie odróżniałam już snu od jawy. Gdzie jestem? W Azkabanie? Dlaczego więc, nie ma tu innych cel? Jestem tylko ja, przy jakiejś obskórnej pryczy, a obok mnie paliła się lampa. Jakim cudem się tutaj znalazłam, nie pamiętając szczegółów? Wstałam i zawołałam cicho:
- Halo?
Zero odpowiedzi. Głucha cisza i ja w niej. Wzięłam lampę do ręki i w tej ciemności, zaczęłam szukać jakiegoś przedmiotu, który może by tu leżał, zostawiony przez kogoś? Nie wiem, muszę sobie radzić, nie ważne co będzie. Świeciłam lampą w każdym zakątku. Oprócz tego, że wystraszyłam małą mysz... Nic się nie wydarzyło. Łzy cisnęły mi się do oczu. Ten sen był tak realistyczny.
Z hukiem otworzyły się drzwi. Ktoś bardzo szybko schodził po schodach i machnięciem różdżki, z trzaskiem wszedł do celi. Serce mi stanęło, gdyż nie widziałam kto to. Przed siebie wyciągnęłam lampę, by widzieć oprawcę. Trzęsły mi się ręce. Podchodził do mnie powoli i usłyszałam w ciemności jego śmiech.
- Podobała ci się iluzja, Dowell? - odezwał się męski, nieznany mi dotąd głos. Jaka iluzja?! Nie odzywałam się, tylko cofałam małymi kroczkami w kierunku ceglanej ściany za mną. To nie był sen, tylko iluzja. Ktoś rzucił na mnie jakieś czarnomagiczne zaklęcie, przez co byłam w transie. Tylko, kto? Szmalcownicy nie są na tyle uzdolnieni.
- Skoro już się zastanawiasz kto to - odezwał się znowu - Mówi ci coś imię Daniel?
To nie Daniel. Najgorsze jest to, że nawet nie mam pomysłu, kto by to mógł być. Nie mam nawet zielonego pojęcia.
- Bo mnie nie znasz złotko, ale jestem jego... Bliskim znajomym. Dokładniej mówiąc, przyrodnim bratem - I nagle stanął przede mną... Brązowooki brunet z zarostem na twarzy i charakterystycznymi rysami twarzy, które kojarzą mi się z McDonaldem. Przełknęłam ślinę. On zna legilimencję.
- Och, oczywiście, ze znam. Słyszę twoje panikarskie myśli odkąd tu wszedłem. A pomyśleć, że w ogóle nie pokazujesz na zewnątrz swojego strachu - pokręcił głową i poprawił włosy. Co teraz? Czego on ode mnie chce? Po co mu ja?
- Możesz się do mnie odzywać. To jedyne, co ci teraz pozostało i pozostanie na długo - rzekł pewnym siebie głosem, a ja przeraziłam się. Dlaczego to mnie spotkało?
- Gdzie jestem? - spytałam, nie pokazując po sobie przepełniającego mnie strachu. Nie mogę mu pokazać, że jestem słaba, pomimo, że słyszy wszystkie moje myśli.
- W moim domu - promiennie się uśmiechnął i pstryknięciem dwóch palców zapalił światło w celi. Wydawała mi się większa po ciemku.
- Więc chcesz mi wmówić, że masz w swoim domu w piwnicy celę? - odpowiedziałam z ironią, a on wzruszył ramionami. Wolałam jednak odzywać się do niego, aniżeli skupiać jego uwagę na moich myślach. Jednak miałam pytanie, które nurtowało mnie, odkąd go zobaczyłam.
- Jak się nazywasz?
- Szybka jesteś, Dowell, ale odpowiem, na twoje zalotne pytania. Blake Linares, i tak nic ci to nie mówi - faktycznie, ta informacja niewiele mi dała. Ale jak to jest możliwe, że tutaj się znalazłam? Wiedziałam, że za pomocą myśli nic nie zdziałam i że poznany mi Blake i tak mi na to nie odpowie. Powątpiewałam w jego dobre intencje, tak jak już każdego w nastałych czasach. Ale gdzie jest Draco? I czy wie o tym?
- Kochaniutka, obawiam się, że twoja słodka druga połóweczka nawet nie zdaje sobie sprawy, gdzie się właściwie znajdujesz. I uwierz mi, jeszcze długo nie zostanie o tym uświadomiony - mrugnął do mnie zalotnie, a we mnie zaczęło się dosłownie gotować. Czyli jestem skutkiem jakiegoś podłego planu McDonalda? Moja nienawiść do niego, nie znała już granic. Zacisnęłam lewą pięść, próbując uwolnić swoją złość, jednakże bez większego rezultatu.
- A tak swoją drogą... Kiedy ostatnio widziałaś swojego misiaczka? - spytał opierając się o ścianę i patrząc na mnie spod byka, ewidentnie będąc z siebie zadowolonym. Moja klatka piersiowa zatrzymała się w jednym miejscu.
- Tak właściwie, po co ci odpowiedź na to pytanie? - zadałam pytanie podejrzliwie, bo coraz intensywniej zaczęłam myśleć, że coś jest grane. Tylko do czego on pije?
- Mi? A nic... Chyba trochę dawno, co? - Nie mógł powstrzymać się od śmiechu, a mi zaczęło to coraz bardziej działać na nerwy. Niech jeszcze raz ma na sobie ten grymas patrząc na mnie, a obiecuję samemu Merlinowi, że wyrwę mu go i wyrzeźbię sobie z niego trofeum.
- Mów, o co ci chodzi - wypowiedziałam przez zęby, a on oblizał usta.
- No bo wiesz... Musiał się jakoś pocieszyć, nie? - wypuściłam powietrze z płuc i kiedy już zamierzałam się na niego rzucić, przypomniałam sobie, że on chce mnie tylko wyprowadzić z równowagi. Nic więcej. Chce mnie pogrążyć nawet w moich myślach. Nie pozwolę mu na to.
- Niby z kim? Może jeszcze powiesz, że spędził sobie upojną noc z jakąś śmierciożerczynią, pogromcą nastoletnich serc? - wyśmiałam go w twarz, a on nie wydawał się żartować. Myślałam, że odpuści, ale on brnął w to dalej.
- Tatuażyku to ona nie ma, ale przed upojną nocą raczej są. Randki zazwyczaj tak się kończą w tym wieku, nie sądzisz? - Nie wierzyłam. Nie miałam nawet takiego zamiaru.
- Nie chcesz to nie wierz. Piękna Natalie dzisiaj uwierzy w możliwości legendarnego Smoka Malfoy'ów. - Poruszył do mnie brwiami dwa razy i opuścił pomieszczenie. Dla mnie, jego kroki wydawały się być wiecznością, stukot i ich echo rozlegały się w mojej głowie. Jakby już nic w niej nie było.
Jakby we mnie nic nie było.
Żadnych myśli i uczuć. Bo jedyne co się faktycznie znajdowało w mojej głowie to wizje Draco z inną dziewczyną.
Podczas gdy ja... Siedzę w celi.
A łzy, jedna po drugiej, ciekną mi po policzkach.
Pamiętacie Blake'a? Jest i on! Jak wam się podoba jego nowa odsłona? Zapraszam do komentowania! Nadal zachęcam was do przeczytania Deep Dark! Lots of love! xx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top