Rozdział VII
Przepychałem się przez w tym momencie nic nie znaczących dla mnie ludzi, aby ją odnaleźć. Próbowałem odszukać burzy blond włosów, szczupłej postury, tych pięknych, niebieskich oczu. Panowałam tu wrzawa, wszyscy krzyczeli, albo miotali zaklęciami na prawo i lewo. Ja tylko przemykałem obok innych, by odnaleźć właśnie ją. Czemu jej nie było? Może już odeszła, zanim zdążyłem ją znaleźć? Gdzie teraz jest? Miałem nadzieję, że była bezpieczna...
*
Wpatrywałam się w niego wytrzeszczonymi oczami, nie mogąc uwierzyć. Przegryzł wargę, mierząc mnie z góry do dołu.
- No co? Nieźle było - Zaśmiał się, a ja zaczęłam biec w jego kierunku, wyraźnie rozwścieczona. Jak śmiał?! Całowałam się z pieprzonym Danielem, myśląc, że to Malfoy! Czemu jestem taka głupia, wiedziałam, że coś było nie tak! Tylko, skąd mogłam wiedzieć? Kto by się mógł tego spodziewać? On tylko machnął różdżką i wyczarował sidła, które przywiązały mnie do drzewa.
- Oj, oj, oj... Ktoś tu się troszkę... Zdenerwował? - Jego ton, sposób mówienia i mina tworzyły mieszankę wybuchową, przez co miałam ochotę zetrzeć ten uśmieszek z jego twarzyczki. Drżałam na samą myśl, że zbliżyłam się do tego oślizgłego gada. Dlaczego?!
- Po co to zrobiłeś?! - krzyknęłam w jego stronę, a on tylko pokręcił głową.
- Z zemsty, słońce. Z zemsty. Po pierwsze do ciebie. Przez twój wybryk w Pokoju Wspólnym, tego felernego dnia, kiedy znudziła mi się twoja przyjaciółeczka, a Greegrass sama mi się napatoczyła, myślałem, że jeden skok w bok niczego nie zmieni, nikt się nie dowie. Ślizgoni nie mieszają się w życie prywatne. Oczywiście... Gryfoni nie. Wtargnęłaś do pokoju i zaczęłaś mnie atakować. Przez to, że Malfoy już wtedy czuł do ciebie jakiś sentyment... Że tak to ujmę... Wyrzucił mnie z ich kręgu zaufania. Wyczuł, że mnie nie lubisz, przez to, nie darzył mnie już taką ufnością jak przedtem... Po drugie, Malfoy. Zawsze podziwiałem go za jego wszechobecne wpływy, przecież każdy znał Malfoy'ów. Dlatego zacząłem się z nim trzymać. Aby być dobrym śmierciożercą, musisz być rozpoznawalny. Nie zależy mi na byciu nim. Ten bzdurny znak na moim lewym przedramieniu, to tylko dodatkowy stopień do schodów chwały. Nie chcę być jakimś marnym uczniem, Dowell. Chcę być rozpoznawalny. Minister Magii? Nie do końca. To coś innego. Pragnę, by ludzie mnie podziwiali - poprawił nonszalancko swoją szatę, a ja chyba nie miałam już czym oddychać ze stresu. Ten człowiek postradał cholerne zmysły! O co mu chodzi?! Jaka chwała? Co on na Merlina pieprzy? Czy on w ogóle siebie słyszy? Przejechał ręką po swoich włosach, przypatrując się mi z rozbawieniem. To jest psychol.
- Pewnie zastanawiasz się słońce...
- Nawet nie waż się tak na mnie mówić - Podniósł brwi i zachichotał.
- W twojej sytuacji, raczej nie masz nic do powiedzenia. Prawda słońce? - uniósł różdżkę delikatnie w moją stronę, a ja milczałam. On jest nieobliczany, nie mam pojęcia do czego się posunie.
- Widzisz jak pięknie? Jak już mówiłem, po prostu chcę zemsty. Nic innego. Na pewno w tej twojej ślicznej główce pojawiło się pytanie, jak chcę to zrobić? - Nie odpowiadałam na żadne jego prowokacje, tylko wyczekiwałam momentu aż w końcu wyjdzie to z jego ust.
- Otóż zaraz cię wypuszczę. Możesz mi wierzyć lub nie, ale właśnie tak zrobię. Och tak, teoretycznie potrafiłbym cię zabić jednym ruchem ręki. Jednak, po co mi to? Nie zamierzam być zabójcą, słońce. Nie zamierzam cię też torturować, strata mojego cennego czasu - Zaczął potrząsać moją kopertówką w jego lewej ręce.
- Po tym jak już uciekniesz, polecę do Malfoy Manor - Myślałam, że bicie mojego serca osiągnęło już dawno swoje maksimum. Myliłam się.
- I wręczę to Malfoy'owi, na dowód, że spędziłem z tobą bardzo miły wieczór - Zacisnęłam pięści tak mocno, że poczułam jak przecinam sobie skórę długimi paznokciami.
- I co ci to niby da? Malfoy w życiu to nie uwierzy! - On dobrze wie, że go nienawidzę i brzydzę się na niego patrzeć. Nie da się jego żałosnym kłamstwom.
- Wiem. Znając jego niezwykłą przebiegłość zastosuje Veritaserum od jego zaufanego doktorka od eliksirów... I jak myślisz? Jaki będzie efekt? Przecież to poniekąd prawda. A uwierz mi, potrafię opowiadać tak, że zgrabnie ominę wątek z eliksirem wielosokowym - Zacisnęłam zęby, a do moich oczu zaczęły napływać łzy. Co on sobie o mnie pomyśli? Mimo tego wszystkiego, co się wydarzyło, nigdy bym nie chciała, żeby Draco myślał o mnie w ten sposób. Nawet jeśli niewybaczalnie mnie okłamał. Milczałam, gryząc się w język, aby nie powiedzieć niczego co tylko pogorszy moja sytuację. On nadal ma dwie różdżki, a ja chcę wyjść z tego cało. Zaczął zbliżać się do mnie z tym jego przeklętym uśmieszkiem, a ja wyrywałam się z sideł, co niestety nic nie dawało. Był na tyle blisko, że czułam jego oddech na twarzy, co przy obecnej sytuacji przyprawiało mnie o mdłości.
- Muszę mieć jeszcze coś na pożegnanie, żeby co opowiadać Malfoy'owi - oblizał usta, a zanim zdążyłam jakkolwiek zareagować, zaczął mnie całować. Zacisnęłam usta nawet nie próbując ich otwierać. Ten człowiek ma nie po kolei w głowie. Przegryzł moją wargę, przez co na chwilę je rozchyliłam, a jemu to wystarczyło, by kontynuować to co zaczął. Automatycznie odwróciłam głowę w drugą stronę, zebrałam całą ślinę, którą miałam w ustach i oplułam jego twarz. Podniósł się i z odrazą otarł ślinę z policzka. Kiedy wracał się po różdżkę leżącą pod drzewem najpewniej by zemścić się za mój czyn, wpadłam na pomysł, o którym zapomniałam przez ten stres.
- Lena! - krzyknęłam na całe gardło. McDonald błyskawicznie odwrócił się w moją stronę, ale skrzatka stała już przy mnie wpatrując się w mnie wielkimi oczami. Jednymi pstryknięciem pozbyła się sideł, a następnie przeniosła wzrok na Daniela. Teleportował się i nie mogłyśmy nic zrobić. Uciekł z moją torebką.
*
Zabini siedział obok mnie, trochę zmieszany. Nie wiedział co ma zrobić, gdy ja bawiłem się szklanką Ognistej Whiskey przerzucając kostki lodu to na jedną, to na drugą stronę. Nie zdążyłem. Nie udało mi się. A plan był taki dobry. Na tym weselu rozpoznałem tylko ojca Weasley'a, nie dostrzegłem jej nigdzie. Nie po to zakładałem tę okropną maskę, pelerynę, żeby nawet jej nie odnaleźć. Chciałem w końcu się obronić, jakkolwiek wytłumaczyć. Żeby mi wybaczyła.
Żeby znowu była moja.
Blaise poruszał się niespokojnie na fotelu, a ja przeniosłem na niego wzrok. Otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, a potem ponownie je zamknął i osunął się delikatnie na fotelu. Doceniam, że jest tu ze mną. Ktoś zupełnie cicho zapukał do drzwi, a ja spojrzałem się w tamtą stronę. Mama weszła do pokoju.
- Jakiś chłopak do ciebie - odezwała się nieco dziwnie niespokojnym głosem.
- To Nott? - zapytałem od razu. Miał przyjść nam przedstawić tą swoją dziewczynę z Irlandii. Stwierdziłem, że zapewne zaleje mnie krew widząc ich szczęśliwych, ale potrafiłem się poświęcić dla większego dobra, czyli radości naszego kumpla.
- Nie - zmarszczyłem czoło i powstałem. Kogo niesie? Jeśli to nie Theodore... to kto? Wyszedłem z pokoju, kierując się do salonu. Ktoś tu chyba jest zbyt pewny siebie, żeby przychodzić do mnie w czasie gdy Voldemort robi co chce, a ja mam ochotę zdemolować cały dom. Może to jakiś kolega Melissy? Ach, bzdura. Jakby chciała, sama by przyszła. Nie posyłałaby nikogo. Ale zaraz... Do naszego domu od jakiegoś czasu mogą wchodzić tylko śmierciożercy... Kogo znam ze szkoły, kto jest jednym z nich?
- Witaj, Malfoy.
Przez tak dużą aktywność pod poprzednim rozdziałem, nabrałam weny i wstawiam wam od razu kolejny rozdział! ♥ Dziękuję!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top