Rozdział VI

Przygotowania do wesela poszły mi bardzo sprawnie. Kiedy w końcu wiedziałam, że jestem gotowa, poszłam przejrzeć się w dużym lustrze znajdującym się w moim pokoju. Ubrałam bordową, gładką i rozłożystą sukienkę bez ramiączek. Sięgała mi do połowy ud i idealnie pasowała do szpilek w tym samym kolorze. Wzięłam do tego czarną kopertówkę, a paznokcie pomalowałam na czarny na zmianę z bordowym kolorem. Dobrałam do tego delikatny wisiorek i zdecydowałam się wybrać na wesele. Może nareszcie zapomnę o wszystkim i będę dobrze się bawić chociażby ten jeden wieczór?

*

- Draco? - usłyszałem cichy i łagodny głos mojej matki zza drzwi. Chyba nie spodziewała się odpowiedzi z mojej strony? Nie miałem ochoty na jakiekolwiek rozmowy z nią. Wiem, że to nie jej wina, ale to nie czas kiedy byłem skłonny na wesołe pogaduszki.

- Sprawdziłam listę uczniów Hogwartu - odwróciłem głowę w jej stronę, a moje serce zaczęło bić w zaskakująco szybkim tempie. Moje nastawienie automatycznie się zmieniło. Nadzieja we mnie urosła.

- Nie ma jej tam - Jednym ruchem ręki strąciłem wazon z parapetu, który z łoskotem roztrzaskał się o ziemię. Nie zobaczę jej. Nadzieja, właśnie potrzaskała się w moim sercu na malutki części. Oddychałem całą klatką piersiową przypatrując się zniszczonemu wazonowi.

- Jest inny sposób, żebyś ją spotkał.

*

Po uroczystej ceremonii płakałam już bez opamiętania. Bill i Fleur wyglądali razem tak pięknie, że nie mogłam się napatrzeć. Hermiona obok mnie również się wzruszyła, roniąc słone łzy. Para młoda rozpoczęła pierwszy taniec, a wkrótce zaczęli się do nich dołączać coraz to nowi goście. W końcu Ron porwał Mionę na parkiet, a ja zostałam sama. Wyciągnęłam z torebki pomadkę, by poprawić sobie usta, ale na dnie natknęłam się na coś twardego. Nie... Czy na prawdę go tutaj włożyłam? Jak to się stało? Ach, wtedy kiedy Wallace go zauważył, wcisnęłam go do pierwszej lepszej torebki. Miałam ochotę rzucić ten naszyjnik, cisnąć o ziemię, zniszczyć... Nie potrafiłam. Przejechałam opuszkiem kciuka po zawieszce i natknęłam się na coś wystającego pomiędzy żółtymi płatkami słonecznika... Coś białego. Zaczęłam dłubać tam paznokciem aż w końcu znalazłam... Karteczkę złożoną bardzo dużo razy.

Malfoy.

Przełknęłam ślinę z nerwów i drżącymi rękami zaczęłam ją rozwijać. Wyprostowałam ją bym mogła cokolwiek z niej odczytać.

Nie żyję rzeczami materialnymi.
To może być na prawdę ogromny diament.
Rozkwitnięty i pachnący bez.
Ciebie nikt i nic nie zastąpi.

Zasłoniłam ręka usta. Nie mogę uwierzyć. Zaczęłam podciągać nosem. Zauważyłam, że kiedy pisał niektóre słowa, bardzo naciskał piórem na kartkę. Było ich cztery. Odczytałam je na głos.

- Nie żyję bez ciebie - wyszeptałam, a do moich oczu momentalnie napłynęły łzy. Zmieniła się piosenka na bardzo wesołą, a ja włożyłam to wszystko do torebki zamykając ją. Czemu on mi to robi? Próbuje wszystko naprawić, ale jaki jest w tym sens, skoro mnie okłamał i to wszystko to jedno wielkie oszustwo? Pochwyciłam babeczkę z kremem waniliowym z talerza i zaczęłam ją powoli jeść chcąc zająć się czymś innym niż myślenie o nim. Patrzyłam na roztańczonych ludzi na parkiecie, przypominając sobie mimowolnie o balu. Z nim. Jakiś wysoki czarnowłosy kolega Fleur zaprosił mnie do tańca. Uśmiechnęłam się do niego słabo, ale się zgodziłam. Poruszaliśmy się do rytmu, czasami coś do mnie powiedział, lecz ja ciągle miałam przed oczami Draco. Postanowiłam się otrząsnąć i zaczęłam się bawić z francuzem, jak wywnioskowałam z jego akcentu. Obracał mnie, a nawet robił gwałtowne zwroty jak w tangu. Śmiałam się z jego gestów. Był bardzo uprzejmy a nawet odrobinę uroczy. Nawet nie poszliśmy odpoczywać tylko ciągle tańczyliśmy i rozmawialiśmy o życiu, szkole i naszych zainteresowaniach. Czułam się wolna od myśli. Ni stąd ni zowąd niebieska kula przeleciała przez ścianę weselnego namiotu. To z pewnością patronus. Jak się okazało, był to mówiący patronus. 

- Ministerstwo upadło - Gruby głos Kingsleya odbijał się echem po materiałowych ścianach, a ja zachłysnęłam się powietrzem. Wszyscy stali całkowicie przerażeni nie wiedząc co robić. - Minister Magii nie żyje. Oni nadchodzą...

Usłyszałam dźwięk teleportacji, parę zaklęć świsnęło mi koło ucha i już wiedziałam co się stało. Przedostali się. Nie zdążyłam nic zrobić, a zimna dłoń złapała mnie za nadgarstek i przeteleportowała nie wiadomo gdzie. Zaczęłam krzyczeć, ale wiedziałam, że to mi nic nie da. Ale co mogłam zrobić? Wylądowałam w jakimś ogrodzie pełnym drzew i krzewów. Był piękny i to z pewnością nie Anglia. Wstałam pospiesznie i zaczęłam się rozglądać z torebką, w której trzymałam różdżkę. Nigdzie jej nie dostrzegłam. A więc to jest mój koniec? Na ten moment jestem bezbronna i nie mam nawet nadziei, że wyjdę z tego bez szwanku. Adrenalina wzrosła.

Obejrzałam się wokół siebie, ale nie mogłam ujrzeć oprawcy. Mój oddech stał się nierówny, a ja cała się trzęsłam. Aż wreszcie wyłonił się zza jednego z drzew. Śmierciożerca w masce i z czarną peleryną sunął w moim kierunku. Moja klatka piersiowa jeszcze nigdy tak szybko się nie unosiła i opadała. Szedł w moją stronę pewnym krokiem, a ja cofałam się, aż do momentu, kiedy nie wpadłam na drzewo. Śmierciożerca przyspieszył, a ja darowałam sobie ucieczkę. On ma dwie różdżki, ja nie mam nic. Nasze głowy były oddalone od siebie o parę centymetrów. Drżałam na samą myśl o torturach, które może mi sprezentować. Jego ręka powędrowała do maski. Jednym ruchem ściągnął ją, abym mogła ujrzeć jego twarz. Zamarłam. Stał przede mną on sam. Przypatrywał się mi z... Obojętnością. Coś tu nie gra. Nabrałam ochoty by go zwyzywać, odepchnąć, uderzyć. Nie zrobiłam żadnej z tych rzeczy. Spojrzał się na moje usta. Nie minęła sekunda a wpił się w nie, a ja nie odwzajemniłam go. Na początku nawet się wyrywałam. To na nic. Uczucia wzięły górę. Zaczęliśmy się całować niezwykle łapczywie i zachłannie. Ciągle czułam jego zimne wargi na moich. Wpychał swój język w moje usta, napierając na nie. Mruczał kiedy przyciągnął mnie całkowicie do siebie, a między nami nie było już żadnej przestrzeni. Przeniósł się na moją szyję, a ja zrozumiałam swój błąd.

- Draco przestań... - On przerwał i spojrzał mi głęboko w oczy, ale ja nadal nie potrafiłam dostrzec żadnych uczuć. Zawsze to potrafiłam i nie mogłam tego pojąć, co tym razem jest inaczej.

- Trzy słowa, i mnie tu nie ma. Przeteleportuję się. Tylko przyznaj, że mnie nie kochasz, a zniknę - Milczałam. Oczekiwał zbyt wiele, a jego ton głosu, z racji na obecną sytuację był zbyt pewny. Po ostatnim zajściu spodziewałam się przeprosin na kolanach, albo łez w oczach. 

- Tęskniłem - zachrypiał, ale nie wierzyłam. Ewidentnie, coś tu było nie tak.

- Oszukałeś mnie i zostawiłeś - fuknęłam i odepchnęłam go od siebie. Co on sobie myśli? Pocałuje mnie i nagle wszystko się ułoży?

- Uważasz, żebym lepiej ci powiedział na starcie? Tak na dobry początek związku? - odezwał się z kpiną. Tak, ten ton zdecydowanie polepsza sytuację.

- Wiesz, że nie ma już żadnego związku?

- Tak? - Przyparł mnie do drzewa i oparł swoje czoło o moje nie tracąc ze mną kontaktu wzrokowego.

 - Zerwij ze mną.

Grał na moich emocjach doskonale. Zdawał sobie sprawę, że tego nie zrobię. Przełknęłam ślinę odwracając wzrok. Miałam to zdanie na końcu języka. Na tym się skończyło. Jednak, miałam jakieś przeczucie, że coś się zmieniło, że by tak nie zrobił. Aż tak się zmienił od ostatniego spotkania?

- Jesteś przeklętym dupkiem - prychnęłam.

- To nie było zerwanie - Uśmiech pojawił się na jego twarzy, a ja nie miałam pojęcia co zrobić. Miałam mu od tak wybaczyć?

- Przyczyniłeś się do zabójstwa Dumbledore'a - Odskoczył ode mnie jak oparzony. Jego twarz wyrażała złość.

- Myślisz że tego chciałem Melissa? Myślisz, że chciałem się stać tym czymś? Że chciałem im pomagać? Że chciałem cię stracić? Na prawdę?

Nie odezwałam się do niego ani słowem. Wymagał wybaczenia, a może spojrzał by na te cztery cholerne miesiące mojego cierpienia?

- Ha, dobrze Malfoy. Oczywiście, że nie chciałeś. Ty nigdy nic kurwa chciałeś.

- A więc zerwij ze mną Melissa. Zrób to.

- To koniec, Malfoy - Wytrzeszczył oczy nie spodziewając się, że te słowa rzeczywiście padną. Nagle uśmiechnął się półgębkiem. Jego twarz zaczęła się zmieniać, tak samo jak jego twarz i włosy. Parę sekund wystarczyło, żeby stał przede mną nie kto inny niż Daniel McDonald. Eliksir wielosokowy... To nie prawda. Niech ktoś mnie obudzi z tego koszmaru.

- Dobrze całujesz, skarbie.



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top