Iskra nadziei
Dla większości z nas święta to czas, który spędzamy z rodziną. Kojarzy się nam z ciepłem, miłością, domem, odpoczynkiem, innym z prezentami czy słodkim leniuchowaniem. Dzieci czekają na Mikołaja, starsi szykują pyszne potrawy na wigilijny stół, a dziadkowie opowiadają swoje historie z młodości. Jednak czy wszyscy ludzie mają takie same odczucia?
Dwudziesty grudnia. Już za kilka dni miał się zacząć ten wyjątkowy i cudowny czas. W większości domów dekoracje, choinki czy ozdoby były już na swoim miejscu, nawet w szpitalach pracownicy starali się by dla ludzi, którzy musieli tam spędzić święta, ten okres był szczęśliwy i choć trochę kojarzył im się z domem. Pacjenci naprawdę to doceniali i dziękowali im przy każdej okazji. Ci mniejsi cieszyli się, że w tym miejscu Mikołaj również ich odwiedzi. Jednak nie w każdej sali panował taki radosny nastrój.
Na jednym z oddziałów, w sali numer trzydzieści pięć w łóżku leżała młoda dziewczyna, jeszcze nastolatka. Gdyby nie oczy rozglądające się po pomieszczeniu, można by ją było uznać za martwą. Klatka piersiowa wznosiła się i opadała tak nieznacznie, że gdyby się nie wpatrzyło, nie było widać nic, nawet najmniejszego poruszenia. Oczy niebieskie jak niebo przed burzą, blada cera, w miarę pełne usta i małe znamię w postaci cienkiej blizny nad łukiem brwiowym.
Białe drzwi otworzyły się, wpuszczając do środka pielęgniarkę w wieku około trzydziestu lat.
- Katie czas na leki.
Dziewczyna odwróciła głowę w jej stronę.
- Po co?- zapytała cicho.- Od kilku lat nic tylko leki, chemioterapie, szpitale i konsultacje z lekarzami. Przez tyle czasu nie znalazł się dawca i pewnie już nie znajdzie. Wiesz dobrze, że mam najrzadszą grupę krwi na świecie. Dlaczego to już nie może się skończyć?
Blondynka o wesołych, zielonych oczach pokręciła głową i zaaplikowała kolejną dawkę leku do kroplówki.
- Nie gadaj głupot. Ja jestem optymistką i mówię ci, że jeszcze wszystko będzie dobrze. Poza tym są święta, może akurat zdarzy się taki mały świąteczny cud? Wiesz, magia świąt i tak dalej.
- Zawsze starasz się znaleźć pozytywy, co?
- Oczywiście, choćby nie wiem co. W końcu z jakiegoś powodu wszystkie dzieciaki nazywają mnie ,,Ciocią Angelą- wieczną optymistką''.
- Chciałabym wierzyć w to tak jak ty. Jednak już chyba nie potrafię, nie po tym wszystkim.
- Na twoim miejscu nie poddawałabym się tak łatwo. Aha! Jeszcze coś, David powiedział, że przyjdzie do ciebie gdzieś po południu. Nie chciał mi powiedzieć o co chodzi.
- Może nasz niezłomny doktorek David w końcu się poddał.
Angela pokręciła głową i uśmiechnęła się lekko.
- Znasz go. Prędzej piekło zamarznie niż on się podda. Pamiętaj, że twoi rodzice przychodzą jutro rano, masz mi się uśmiechać, bo nie będzie prezentu. Święty Mikołaj przychodzi tylko do grzecznych i uśmiechniętych dzieci.
Kobieta wyszła, a głowa Katie opadła na poduszkę. Chciałaby mieć w sobie tyle radości i energii co Angela. Wątpiła jednak by to się kiedykolwiek stało.
Cierpiała na białaczkę przewlekłą szpikową. Choroba pojawiła się w jej życiu kilka lat temu, od razu wywracając wszystko do góry nogami. Przez tyle czasu brała już kilka rodzajów chemii i różnych terapii, a jedyne co osiągnęła to stracenie blond włosów i coraz mniejsze siły i chęci do życia.
Zaczęło się bardzo niewinnie. Z początku czuła się normalnie i nie podejrzewała niczego. Potem zaczęła dosyć szybko chudnąć, miała przyspieszony metabolizm, ale w tamtym okresie dużo biegała. Wszystko miało swoje logiczne wytłumaczenie. Następnie delikatne zaburzenia widzenia, bolały ją oczy, głowa, zaczęła mieć delikatnie podwyższoną temperaturę, jednak zwaliła to na stres. Była wtedy w ósmej klasie podstawówce, przygotowywała się do egzaminu, często zdarzało się, że zarywała noce by się uczyć. Denerwowała się, dochodził do tego stres, więc również to zlekceważyła. Tak doszło do bólu pod żebrem, ledwie zaczynała jeść, a już czuła się pełna. Była osłabiona, łatwo się męczyła, nawet przy niewielkim wysiłku czy to umysłowym, czy fizycznym. Niepokojące były też zimne poty i dreszcze, które nagle pojawiały się w nocy. W końcu zaniepokojeni rodzice zaczęli podejrzewać, że ma anoreksję. Przez pewien czas nawet ona przyjęła to do wiadomości, była chuda, blada, mało jadła, wszystko się zgadzało. Jednak stwierdziła, że sobie poradzi. Przekonała rodziców, by dali jej szansę poradzić z tym sobie bez pomocy lekarza czy prochów. Zmuszała się do większych ilości spożywanych posiłków, przestała biegać, zaczęła więcej spać. Mimo to, nic się nie poprawiało. Pewnego dnia rodzice postanowili zabrać ją na badania, pamiętała, że przekonywali ją do tego przez kilka dni. We wstępnych badaniach nic nie wyszło, więc je powtórzyli. Wynik był taki sam, zaczęli robić ich jeszcze więcej, jeździli na porady do różnych lekarzy. Finalnie trafili na Davida, lekarza około czterdziestki, ze świetnymi rekomendacjami. To właśnie on pierwszy wpadł na pomysł przebadania Katie pod kontem białaczki. Wyniki jakie nadeszły w jednym momencie zniszczyły wszystkie jej plany, marzenia, całe jej życie.
Jeszcze na początku wierzyła, miała nadzieję. Jednak z każdym kolejnym dniem ta nadzieja słabła, aż w reszcie całkiem zanikła. Jej rodzice jak i pracownicy szpitala, z którymi przez ten czas zdążyła się zaprzyjaźnić, z niecierpliwością czekali na dawcę szpiku. Nie stracili wiary, w przeciwieństwie do dziewczyny. Angela powtarzała jej, że przecież niedługo święta i może właśnie w tym roku wydarzy się świąteczny cud. Katie poważnie w to wątpiła. Nie wierzyła w żadne cudy czy magię. Nawet ten czas nie zakiełkował w jej sercu małego płomyku nadziei.
Kilka godzin później białe drzwi znów przepuściły do środka grupę ludzi. Oczom dziewczyny ukazał się David, Angela, rodzice i jej przyjaciółka, Stella.
David Evans był wysokim brunetem o ciemnych oczach i zdeterminowanym wyrazie twarzy. Odkąd Katie go znała, ten nigdy się jeszcze nie poddał. Może właśnie to cenili sobie u niego inni, że zawsze walczył do końca i korzystał ze wszelkich możliwych środków. Był typowym dżentelmenem, co mogło wynikać z francuskich genów.
Obok stali ludzie, dzięki którym przyszła na świat. Dziewczyna była dosłownie lustrzanym odbiciem swojej matki. Caroline była osobą o łagodnych oczach i pięknym uśmiechu, jednak ten ostatnimi czasy rzadko gościł na jej twarzy. Siedemnastolatka dobrze wiedziała, że powodem była jej choroba.
Z kolei Charles, jej mąż był zupełnym przeciwieństwem matki i córki. Mężczyzna o ciemnej karnacji i włoskich korzeniach, był poważnym człowiekiem. Katie na palcach obu rąk mogła policzyć momenty gdy widziała go szczerze uśmiechniętego. Jego głos był zazwyczaj obojętny lub zimny, jednak ona wiedziała, że mimo wszystko kochał swoje kobiety. Był w stanie zrobić dla nich wszystko.
Oczy dziewczyny skierowały się na ostatnią już w pomieszczeniu osobę. Przyjaźniła się ze Stellą odkąd pamiętała. Zaczęło się to już od piaskownicy, gdyż dziewczyny mieszkały bardzo blisko siebie. Często mówiły o sobie, że są siostrami we wszystkim oprócz krwi. Wszystko robiły razem, niczym bliźniaczki. Wiedziały, że zawsze mogą na siebie liczyć i miały swoje tajemnice, których nie wyjawiały nikomu, nigdy. A jednak gdy Katie zachorowała nie powiedziała przyjaciółce nic. Ta dowiedziała się o wszystkim dopiero po prawie dwóch miesiącach, które dziewczyna spędziła w szpitalu. Mimo wszystko nie odsunęła się od niej, wręcz przeciwnie, spędzała z nią jeszcze więcej czasu i wspierała ją na każdym kroku. Niebieskooka nie wykluczała, że gdyby nie Stella, już dawno by się poddała, to dla niej walczyła.
- Dlaczego tu jesteście? Przecież mieliście być dopiero jutro rano.- zwróciła się do trójki najbliższych jej osób.
- Jeśli chcesz to zawsze możemy sobie pójść, ale zranisz wtedy moje biedne serduszko.- powiedziała Stella.- A tak na poważnie to na dworze latają ogromne, krwiożercze motyle i musieliśmy się tutaj przed nimi schronić, wiesz? Jeszcze by nas pozamieniały w kokony albo rozerwały na strzępy.
Dziewczyna lekko się uśmiechnęła. Uwielbiała humor swojej przyjaciółki.
- A tak już naprawdę na poważnie to mam wiadomość i chciałem żebyście ją wszyscy usłyszeli.- powiedział doktor Evans.
- No, co takiego? Nareszcie się poddałeś i wygram zakład?
Brunet się wyszczerzył.
- Nie. Możesz już szykować swoją kasę dla mnie. Uwaga... Znalazł się dla ciebie idealny dawca!
Przez chwilę w pomieszczeniu panowała idealna cisza.
- C-co? Naprawdę?- zapytała Pani Caroline ze łzami w oczach.
- Tak. Wszystko pasuje i najdalej za trzy dni będziemy mogli wykonać zabieg. Jeszcze tylko kilka wstępnych badań i voilà! Mówiłem, że się uda! I kto miał rację? Moi!
Stella rzuciła się na swoją przyjaciółkę z okrzykiem radości. Katie widząc szczery i radosny uśmiech na twarzy ojca, zapomniała o całym cierpieniu. Na nowo powróciła jej wiara w ludzi i szczęście. Jej radość była w tamtym momencie nie do opisania.
- Mówiłam, że zdarzy się świąteczny cud!- wykrzyknęła Angela, widząc swoją ulubioną podopieczną w tym stanie.
- Zostawię was teraz samych. Jakby ktoś pytał to jestem w swoim gabinecie. Katie, pamiętaj o moich pieniądzach.- Po tych słowach David zniknął za drzwiami, a z korytarza dało się słyszeć radosny krzyk.
Siedemnastolatka czuła się jakby leciała, lekko i bez żadnych zmartwień. Łzy szczęścia spływały łagodnie po jej twarzy. Nie zamieniłaby tamtej chwili na żadną inną.
- Kocham was. Najbardziej na świecie.- wyszeptała, tuląc do siebie całą czwórkę, która również płakała.
Tamtego dnia Katie nauczyła się jednego. Nigdy nie wątp w dobroć innych ludzi.
No i jest, tak jak obiecałam. Czekam na waszą opinię, bo mimo wszystko nie wierzę jurorom. Krótkie opowiadanie z morałem. Powiem wam, że to było dla mnie niezłe wyzwanie napisać coś tak krótkiego, ale zawrzeć w nim wszystko co się chce. Początkowo jak napisałam szkic to wyszło mi prawie osiem stron, a miało być max 2. Także no. Ale ostatecznie nie wyszło chyba tak źle. Wczoraj oglądałam ten filmik, na którym to było wrzucone i nawet nie było takiej tragedii jak się spodziewałam.
Nie patrzcie na opis ani okładkę, bo wiem, że oba wyszły beznadziejnie.
Gwiazdki i komentarze bardzo mile widziane. Korzystajcie z dni wolnego!
Kocham was❤
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top