-9-
- Kiedy ten korytarz się w końcu skończy? - jęknęła Naomi, kiedy po długim marszu prostym korytarzem nadal nie było żadnych oznak, by to się miało zmienić.
- Lepszy taki korytarz niż pułapki na każdym kroku. - Seth wzruszył ramionami.
- Ale takie korytarze zmniejszają naszą czujność! I w dodatku są przeraźliwie nudn... - dziewczyna nie dokończyła zdania, ponieważ w tej samej chwili jej noga wpadła do niewidocznej w posadzce dziury. Naomi straciła równowagę i poleciała w dół. W ostatniej chwili zdołała się jednak chwycić krawędzi, a Seth i Warren pomogli jej się wydostać.
- To było dziwne - stwierdziła dziewczyna. - Byłam pewna, że tam nie było żadnej szczeliny czy czegoś w tym stylu.
- Droga złożona z iluzji - wytłumaczył Warren. - Wydaje ci się, że jest to normalna droga, a tak naprawdę jest ona przepełniona różnymi pułapkami. Musimy uważać.
Seth kiwnął głową, po czym ruszył przed siebie, najpierw sprawdzając drogę nogą. Jego przyjaciele ruszyli za nim, starając się podążać dokładnie jego śladami.
Po paru minutach korytarz niespodziewanie zaczął się rozszerzać.
- Nie to, że coś, ale to wydaje się trochę podejrzane - stwierdziła Naomi, niepewnie przypatrując se ścianom.
- Może trochę - przyznał Seth. - Miejmy nadzieję, że nie zaatakuje nas tam jakiś smok czy demon.
- Chodźcie. Przecież nie może być tam aż tak źle. - Warren ponaglił przyjaciół ruchem ręki i wszedł do większego korytarza. Naomi i Seth ruszyli za nim.
- Chyba to jest normalny korytarz - stwierdził Warren po przejściu paru kroków. Niestety w tej samej chwili posadzka za towarzyszami zaczęła się zapadać.
- Biegiem! - wrzasnął Seth i towarzysze rzucili się do ucieczki. Nawet Warren jakoś dawał radę, mimo bolącej nogi.
W pewnej chwili piętnastolatek źle postawił nogę i wywalił się na ziemię. Warren pospieszył mu z pomocą, a Naomi, biegnąca na samym przodzie, zdołała dobiec do drzwi na końcu korytarza i wbiec do pomieszczenia za nimi.
Seth i Warren znajdowali się w sporej odległości od dziewczyny, a zapadająca się podłoga była coraz bliżej. Gdyby się pospieszyli, to dobiegliby do drzwi na styk.
- Pospieszcie się! - krzyknęła Naomi, kiedy od drzwi i dziewczyny dzieliło ich parę kroków. Seth trochę wyprzedził Warrena i wbiegł do korytarza. Odwrócił się z zamiarem zobaczenia, jak radzi sobie jego towarzysz i zobaczył, jak upada on na ziemię. Chciał rzucić mu się na pomoc, lecz w tej samej chwili podłoga pod mężczyzną zapadła się i spadł on w przepaść.
Kiedy pierwszy szok minął, Seth poczuł łzy cisnące mu się do oczu. Gdyby wcześniej Warren nie zatrzymał się mu pomóc, to zdołałby dobiec na czas do drzwi, nawet gdyby się przewrócił.
- To moja wina. Znowu - wyszeptał, zasłaniając twarz dłońmi.
- Seth, to nieprawda - szepnęła Naomi, kładąc mu rękę na ramieniu. - Nikt tu nie zawinił. To był po prostu nieszczęśliwy wypadek.
- Nie, ty nic nie rozumiesz. - Seth spojrzał na przyjaciółkę. - Was tu w ogóle nie powinno być. Powinienem to zrobić sam. Przynajmniej nikt by nie zginął - dodał cicho.
Przez chwilę oboje milczeli.
- Powinniśmy ruszać - powiedziała Naomi po chwili. - Nie powinniśmy stać w miejscu.
Seth w milczeniu się z nią zgodził. Przyjaciele ruszyli ponownie korytarzem nie odzywając się do siebie.
~~~
Kendra przypatrywała się idącemu przed nią Peterowi. Mężczyzna był strasznie przygnębiony i od opuszczenia chatki nie odezwał się ani słowem.
Dziewczyna westchnęła. Wiele razy została zdradzona, ale żadna z tych osób ani nie była jej zbyt bliska ani nie zginęła. Wyjątkiem może był Navarog, ale o nim Wieczna zdążyła już zapomnieć.
Myśli Kendry powędrowały w stronę Sfinksa. Po bitwie z demonami mężczyzna regularnie odwiedzał Baśniobór, lecz pół roku wcześniej słuch o nim zaginął. Dziewczyna miała nadzieję, że nie postanowił współpracować z Ronodinem.
Pogrążona w swoich myślach Wieczna nawet nie zauważyła, kiedy doszli do domu. Przez myśl przemknęło Kendrze, że może Seth już wrócił, lecz niemal od razu wyrzuciła tę myśl z głowy. Mało prawdopodobne było, że chłopak wróciłby tak szybko, skoro miał do wykonania jakieś zadanie. Chociaż szczerze mówiąc po nim można się było spodziewać wszystkiego.
Pierwszym, co rzuciło się wszystkim w oczy po przekroczeniu progu domu, była młoda kobieta, próbująca odpędzić się gazetą od szarych wróżek. Zanim ktokolwiek z towarzyszy zdołał ruszyć jej z pomocą, w pokoju pojawił się Agad i przeciął wszystkie wróżki mieczem.
- Wszystko dobrze? - spytał Agad kobietę. Kendrze udało się rozpoznać Marę.
- Tak mi się zdaje. - Mara wzruszyła ramionami. - Te wróżki były dziwne.
- Jak wszystkie stworzenia zmodyfikowane przez Rhadaumona - westchnął czarodziej, zauważając przybyłych. - Widzę, że wam się udało.
- Zgadza się - powiedział Paprot, pokazując miecz. - Miło cię widzieć, Maro.
Kobieta posłała mu uśmiech.
- Ciebie także.
- Tak właściwie, gdzie Oscar? Wydawało mi się, że szedł z wami - zauważył Agad.
- Zdradził nas - odparła Vanessa.
- Cóż. Miejmy nadzieję, że wśród nas nie ma już więcej zdrajców - westchnął starzec. - No ale chodźcie. Wypadałoby coś zjeść.
Dopiero gdy czarodziej o tym wspomniał, Kendra zorientowała się, jak bardzo jest głodna. Kiwnęła więc głową i razem z towarzyszami ruszyła w stronę kuchni.
~~~
Ze snu wybudził Kendrę wszechobecny chłód. Kiedy po kolacji dziewczyna kładła się spać, była pewna, że nie wstanie wcześniej niż przed południem. Więc była zdziwiona, kiedy zorientowała się, że wokół niej panuje ciemność, a przez okno zagląda światło księżyca.
Dzięki wróżkokrewności dziewczyna zauważyła małe postacie na podłodze pokoju, ale niestety nie potrafiła ocenić, czym są te postacie. Starając się nie panikować, dziewczyna sięgnęła do włącznika lampki nocnej i włączyła światło. Jej oczom ukazało się parę szarych skrzatów powoli zmierzających w stronę jej łóżka. Wieczna krzyknęła, rzuciła kocem w skrzaty, po czym wybiegła na korytarz. W połowie korytarza natknęła się na Vanessę.
- Co się stało? - spytała kobieta. - Usłyszałam krzyk.
- Szare skrzaty są w moim pokoju - wytłumaczyła szybko Kendra.
- To brzmi poważnie. Chodź - powiedziała Vanessa, zbiegając po schodach. Kendra ruszyła za nią.
- Dobrze, że nic wam nie jest - powiedział Agad, kiedy znalazły się na dole. Czekał na nie wraz z resztą mieszkańców. - Musimy stąd uciekać.
- Tak, to jest dobry pomysł. - wzrok wszystkich padł na Ronodina opierającego się o ścianę przy drzwiach wejściowych. - Ale jest też druga opcja. Prostsza, przynajmniej moim zdaniem.
- Co ty tu robisz? - warknął w jego stronę Paprot.
- A co, nie widać? Egzystuję, zresztą tak jak wy - odparł jednorożec, rozglądając się po pomieszczeniu. - Ogólnie, powiem wam, że nawet ładnie macie tu urządzone.
- O jaką opcję ci chodziło? - spytała Vanessa, zakładając ręce na piersi.
- Cóż, możecie mi oddać ten miecz, który ostatnio zdobyliście, Kendrę i Paprota, a wtedy zostawimy Baśniobór w spokoju. No i może nawet pomożemy mu się rozwijać.
- Chyba żartujesz - oburzył się Agad.
- Cóż, uznam twoją odpowiedź jako odmówienie. Tak więc na razie zostawimy was w spokoju. Ale gdy przyjdzie co do czego, to nie oczekujcie litości. Ogólnie, miło będzie patrzeć na waszą porażkę.
- Przesadziłeś - wyszeptał Paprot, rzucając się na kuzyna z rogiem, który chwilę później zamienił się w miecz. Ronodin zdołał obronić się mieczem. Mężczyźni zaczęli ze sobą walczyć, a tak szybko wymachiwali mieczami, że nie sposób było zauważyć, kto wykonuje dany ruch.
W pewnej chwili Ronodin wytrącił Paprotowi miecz, po czym przejeżdża mu mieczem wzdłuż ręki, przez co pojawiła się na niej krwawa pręga.
- Cóż, nie przyszedłem tutaj, by walczyć -stwierdził Ronodin, chowając z powrotem miecz. - Ale jest to dobry sposób, by rozruszać kości. Dzięki. Do zobaczenia za jakiś czas! - po tych słowach mroczny jednorożec zniknął, a Kendra podbiegła do podnoszącego się z ziemi Paprota.
- Musimy ci opatrzyć ranę - powiedziała dziewczyna, patrząc na ramię jednorożca.
- Nic mi nie jest. - jednorożec lekceważąco machnął ręką. - Nienawidzę go.
- Tak jak wszyscy - odparł Agad. - Ale zgadzam się z Kendrą. Musimy ci opatrzyć tę ranę.
Paprot niechętnie skinął głową i wszyscy ruszyli w stronę kuchni. Kendra, idąca na końcu, przed wejściem do kuchni zatrzymała się i rozejrzała się po pomieszczeniu. Nigdy nie sądziła, że będzie się bać przebywać we własnym domu. Ale tak się stało. Skoro Ronodin zdołał się tu dostać, to miejsce przestało być bezpieczne.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top