-11-
Seth, po krótkim odpoczynku w sali z trumną, ponownie ruszył korytarzem. W głębi duszy żałował, że nie atakują go żadne zombie, minotaury czy inne potwory. Doskwierała mu straszna nuda i samotność i cieszyłby się, gdyby mógł chociaż rzucać losowe teksty w stronę jakiegoś umarlaka.
Po jakimś czasie na końcu korytarza ponownie pojawił się zarys drzwi. Seth podbiegł do nich i otworzył je szybkim szarpnięciem z nadzieją, że są to drzwi prowadzące na zewnątrz. Niestety za nimi chłopak zobaczył kolejny niekończący się korytarz.
Starając się walczyć z uczuciem bezsilności, Seth przekroczył próg korytarza. I niemal od razu powaliły go na kolana potężne zawroty głowy. Wzrok mu się zamglił, a naszyjnik, który miał obwiązany wokół nadgarstka, zaczął go niemiłosiernie piec.
Po chwili nieprzyjemne uczucie minęło, a Seth zorientował się, że ma przyspieszony oddech. Próbując go uspokoić, chłopak zdjął naszyjnik z nadgarstka. Od razu zauważył, że w miejscu, gdzie wcześniej znajdował się naszyjnik, znajdują się czerwone pręgi. Piętnastolatek westchnął, po czym schował naszyjnik do kieszeni i chwiejnie podniósł się z ziemi. Powoli ruszył przed siebie z nadzieją, że już za niedługo korytarz się skończy i będzie mógł opuścić to przeklęte miejsce.
~~~
Marzenie Setha spełniło się niecałe pół godziny później. Niespodziewanie w korytarzu zaczęło się robić coraz jaśniej, aż w końcu chłopak doszedł do szczeliny w ścianie. Przecisnął się przez nią, po czym odgarnął zasłaniające ją liany i stanął przed świątynią. Przez chwilę zasłaniał oczy dłonią, starając się przyzwyczaić do słonecznego światła.
Piętnastolatek rozejrzał się po okolicy, ale żadnych oznak życia, oprócz paru papug siedzących na gałęziach drzew, nie dostrzegł. Westchnął, po czym ruszył przed siebie. Nie uszedł paru kroków, kiedy usłyszał głos wykrzykujący jego imię. Odwrócił się i ze zdumieniem zobaczył biegnącą w jego stronę Naomi. Dziewczyna podbiegła do niego i go przytuliła.
— Jak dobrze, że nic ci nie jest! — wykrzyknęła od razu.
Seth odsunął się od niej i spojrzał na nią, próbując upewnić się, że to na pewno jego przyjaciółka.
— Jak to możliwe? — powiedział ze ściśniętym gardłem, kiedy już miał pewność, że to prawdziwa Naomi. — Przecież widziałem, jak spadłaś w przepaść.
Na twarzy Naomi pojawił się lekki uśmiech.
— Wydaje mi się, że to nie działo się naprawdę — powiedziała. — No wiesz, coś w stylu iluzji. Ja widziałam... — Naomi niespodziewanie przerwała. Przez chwilę milczała, po czym dokończyła:
— Widziałam twoją śmierć. Jakiś cyklop rozszarpał cię na kawałki.
Seth odniósł wrażenie, że przyjaciółka nie mówi mu całej prawdy, ale postanowił nie drążyć tematu.
— Chwila — powiedział piętnastolatek, nagle coś sobie uświadamiając. — Mówisz, że to mogła być iluzja, tak? Więc może śmierć Warrena to także była iluzja! — chłopak zerknął w stronę wyjścia ze świątyni z nadzieją, że ujrzy tam przyjaciela idącego w ich kierunku z uśmiechem na twarzy.
Uśmiech na twarzy Naomi nieco zbladł.
— Seth, przykro mi, ale wydaje mi się, że Warren naprawdę zginął — wyszeptała. — Zauważ, że przed tym, jak zginęło któreś z nas, czuliśmy się inaczej. Wydaje mi się, że tylko wtedy to była iluzja. Wcześniej wszystko działo się naprawdę.
— Pewnie masz rację — westchnął Seth.
— No a masz to, po co tu przyszliśmy? — Naomi błyskawicznie zmieniła temat.
— Tak. Teraz tylko muszę to zanieść w jedno miejsce i możemy wracać do Baśnioboru. — chłopak posłał przyjaciółce wymuszony uśmiech.
— No to chodźmy. Chciałabym spotkać się z Peterem.
Seth kiwnął głową i przyjaciele ruszyli razem przez dżunglę.
~~~
— Jak myślicie, kusza nada się do walki z zombie? — spytała Kendra, wyjmując z jednego z kartonów średniej wielkości kuszę. Razem z dziadkami i Vanessą znajdowała się w tajnej części strychu. Szukali czegokolwiek, co mogłoby przydać im się do walki z demonem.
— Raczej się nada — stwierdziła Vanessa, grzebiąc w pudle po drugiej stronie pomieszczenia. — Teoretycznie możnaby takiego umarlaka zadźgać ołówkiem, tylko trzebaby podejść wystarczająco blisko.
Kendra kiwnęła głową, po czym wróciła do przeglądania kartonów. Znalazła parę strzał, kiedy do pomieszczenia wbiegł Peter.
— Chodźcie. Seth i Naomi wrócili — oznajmił, po czym wyszedł. Kendra ruszyła biegiem za nim, nie mogąc doczekać się spotkania z bratem. Natknęła się na niego i Naomi w przedpokoju, gdzie stał razem z resztą domowników. Dziewczyna z ulgą stwierdziła, że oprócz bandaża na ręce Naomi, przyjaciele wyglądali na zdrowych.
— Jak dobrze, że nic wam się nie stało — powiedziała Kendra, przytulając brata. — Następnym razem nie znikajcie tak bez słowa.
Seth odsunął się od siostry, równocześnie kiwając głową.
— Gdzie jest Warren? — spytała Vanessa. — Myśleliśmy, że poszedł razem z wami.
— On... — zaczął Seth, ale od razu przerwał. Kiedy Kendra dostrzegła w jego oczach łzy, zrozumiała, że stało się coś strasznego i strach ogarnął całe jej ciało.
— Warren nie żyje. — odpowiedzi udzieliła po chwili Naomi. — Zginął na jednej z pułapek.
Przez chwilę panowała cisza; później dało się słyszeć cichy jęk Vanessy.
— Nie — wyszeptała kobieta. Opadła na najbliższe krzesło, zakryła twarz dłońmi, a jej ciałem wstrząsnął szloch. Dale, stojący obok, położył rękę na jej ramieniu, ale było widać, że sam ledwo powstrzymuje płacz.
Kendra nie mogła uwierzyć w tę wiadomość. Warren już tyle razy znalazł się na skraju życia i śmierci i jakoś za każdym razem udawało mu się przeżyć. Co takiego stało się teraz, że zginął?
Wieczna kątem oka dostrzegła, jak Seth wychodzi z domu. Zerknęła na resztę towarzyszy i zorientowała się, że tylko ona to zauważyła. Zaniepokojona, że postanowi zrobić coś głupiego, ruszyła za bratem. Natknęła się na niego niedaleko granicy lasu.
— Seth, wszystko gra? — spytała Kendra, widząc łzy na twarzy piętnastolatka.
— Tak, jasne, przecież mój przyjaciel zginął przeze mnie — odpowiedział chłopak głosem przesiąkniętym sarkazmem.
— Seth, to nie jest twoja wina. Warren znał ryzyko wyruszenia na tę misję — powiedziała dziewczyna, trochę zaskoczona reakcją brata.
— Może i znał, ale nie powinno go tam być. Powinienem sam wypełnić to zadanie. Rozumiesz? Sam!
— Seth, rozumiem, jak się czujesz, ale nie możesz się obwiniać, bo... — zaczęła Kendra, ale chłopak brutalnie jej przerwał.
— Rozumiesz, jak ja się czuję!? Niby jak masz mnie rozumieć, skoro nigdy nikt nie zginął z twojej winy! — wykrzyczał Seth lekko zachrypniętym głosem.
— Seth, uspokój się — powiedziała cicho Kendra, próbując złapać brata za rękę, ale on niemal od razu się wyrwać.
— Daj mi już po prostu spokój! — wrzasnął chłopak, ruszając biegiem w stronę lasu.
— Seth, zaczekaj! — Kendra chciała puścić się biegiem za bratem, ale w tej samej chwili ktoś złapał ją za rękę. Odwróciła się i zobaczyła Naomi, której wzrok był skierowany w Setha znikającego w lesie.
— Powinien teraz pobyć trochę sam — wyszeptała dziewczyna, spoglądając na Kendrę. Wieczna zerknęła na oddalającego się brata, po czym lekko kiwnęła głową i obie dziewczyny ruszyły w milczeniu w stronę domu.
~~~
Seth biegł przez las. Nie zwracał uwagi na krzaki haratające mu nogi ani na gałęzie obijające mu się o twarz. Skupił się tylko na żalu, smutku i wielkim poczuciu winy związanym ze śmiercią Warrena.
W pewnej chwili chłopak zauważył, że powietrze wokół niego gwałtownie się ochłodziło. Z jego ust zaczęły wydobywać się kłęby pary. Piętnastolatek zwolnił i zaczął ostrożnie rozglądać się wokół. Coś było tu zdecydowanie nie tak.
Po chwili drzewa zaczęły się przerzedzać, a Seth doszedł na skraj polany. Zauważył stojących na niej nieumarłych (których myśli, mimo swoich zdolności zaklinacza cieni, nie mógł usłyszeć), centaurów, satyrów oraz wiele innych magicznych stworzeń. Każde z nich było szare.
W oddali Seth dostrzegł wysoką, czarną postać podobną trochę do cienia. Na głowie postaci znajdowały się dwa poskręcane i czerwone rogi. Przy pasie miała miecz, który niemal zlewał się kolorem z postacią.
Mimo że Seth nigdy go na oczy nie widział, od razu wiedział, że jest to Rhadaumon. Obok niego stała niska (w porównaniu z demonem) postać o czarnych włosach. Piętnastolatek domyślił się, że jest to Ronodin.
Chłopak zaczął powoli iść w stronę demona i mrocznego jednorożca, ukrywając się w cieniu drzew. Zatrzymał się dopiero, gdy był w stanie rozróżnić słowa wypowiadane przez Ronodina i Rhadaumona.
— Zaatakujemy główny dom jutro rano — oznajmił demon. — Mam nadzieję, że ci to nie przeszkadza.
— Nie przeszkadza — odparł Ronodin. — Jeśli dobrze rozumiem, wysyłasz na nich całą swoją armię?
— Tak. Nie mają z nami szans.
Mroczny jednorożec powoli pokiwał głową.
— A co zrobimy, jeśli się poddadzą?
Seth nie widział twarzy demona, ale mógłby przysiąc, że ten się uśmiechnął.
— A tego, mój drogi Ronodinie, dowiesz się dopiero jutro.
Piętnastolatek stwierdził, że usłyszał już dość. Teoretycznie mógł się wycofać od razu, gdy dowiedział się, kiedy Rhadaumon zaatakuje, ale stwierdził, że lepiej dowiedzieć się więcej.
Chłopak zaczął się powoli wycofywać; wszystko szło dobrze, dopóki nie nadepnął na jakąś gałąź, która głośno pękła mu pod stopami. Rhadaumon i Ronodin automatycznie odwrócili się w jego stronę.
— Ktoś tu jest — stwierdził Ronodin z uśmiechem na ustach. — I chyba nawet wiem kto.
Seth od razu rzucił się do ucieczki. Słyszał, jak ktoś (lub coś) biegnie za nim, ale nie zwrócił na to większej uwagi. Skupił się na drodze i myśli, żeby się nie zgubić. Słońce przez cały dzień chowało się za chmurami, więc w lesie było ciemno.
Kiedy piętnastolatek opadał już z sił, a pościg zdawał się być coraz bliżej, Seth dostrzegł pomiędzy drzewami dom. Przyspieszył i już po chwili znalazł się w ogrodzie. Nie zatrzymując się, popędził do drzwi i wbiegł do środka. Na Agada natknął się niemal od razu.
— Rhadaumon... Planuje... Zaatakować... Nas... Rano... — wydukał chłopak, starając się uspokoić oddech.
— Spodziewałem się tego. — czarodziej westchnął, po czym zwrócił się do Setha. — Usiądź i odpocznij, później porozmawiamy.
Seth kiwnął głową, po czym opadł na kanapę. Kiedy udało mu się uspokoić oddech, zaczął rozmyślać na temat zbliżającej się walki. Trochę przerażała go myśl o tym, kto jeszcze może zginąć, ale starał się ją od siebie odrzucić. Starał się też nie myśleć o tym, że najpewniej przegrają.
Wzrok piętnastolatka padł na lustro wiszące na ścianie. Widział własną twarz i był świadom tego, że najpewniej zginie. Ale nie bał się. Był świadom śmierci odkąd tylko wkroczył do magicznego świata. A teraz przynajmniej miał szansę umrzeć jak bohater.
Uśmiechnął się do siebie, po czym wstał z kanapy i ruszył w stronę kuchni, żeby dowiedzieć się, jaki jest plan na następny dzień.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top