-8-

          Kendra powoli budziła się ze snu. Przez chwilę dziewczyna zdezorientowana rozglądała się po pomieszczeniu, w którym się znajdowała. Skromna i zimna cela w niczym nie przypominała dobrze umeblowanej, drewnianej chatki, w której jeszcze przed chwilą znajdowała się razem z przyjaciółmi.

          Dziewczyna podniosła się z ziemi, wyszła z celi i powoli ruszyła przez loch. Siedzenie w miejscu nie pomogło by jej zorientować się w sytuacji, w jakiej się znalazła.

          W końcu Kendra doszła do końca korytarza i zaczęła wspinać się po krętych schodach. Panująca wszędzie cisza wydawała jej się podejrzana i w jakimś stopniu niebezpieczna, ale wiedziała, że nie może stać w miejscu. Musiała odnaleźć miecz i przyjaciół.

          Wieczna rozejrzała się po korytarzu, w którym właśnie się znalazła, i ruszyła w stronę najbliższych drzwi. Uchyliła je lekko i zajrzała do pomieszczenia. Zauważyła postać stojącą tyłem do niej i przypatrującą się obrazowi wiszącemu na ścianie. Od razu rozpoznała Paprota.

          — Paprot! Jak dobrze cię widzieć! — wykrzyknęła dziewczyna, podbiegając do jednorożca. On jednak nie odezwał się ani słowem, tylko nadal wpatrywał się w obraz, co sprawiło, że w sercu Kendry pojawił się niepokój.

          — Paprot? — spytała niepewnie Kendra. — Coś się stało?

          — Cóż. Można tak powiedzieć — odpowiedział w końcu Paprot. — Zastanawiam się nad pewną rzeczą. A mianowicie nad tym, ile czasu bezpowrotnie straciłem z tobą.

          Wypowiedź jednorożca zszokowała Wieczną tak bardzo, że dziewczyna przez chwilę nie zapomniała, jak się mówi.

          — Co? — wydukała po chwili dziewczyna.

          — To co słyszałaś, Kendro. — Paprot w końcu spojrzał na Wieczną. Jego twarz nie wyrażała żadnych uczuć. — Jesteś naprawdę okropną osobą. Nie potrafisz nawet przypilnować własnego brata. Co ja mówię. Nie potrafisz nawet sama się obronić! Chciałaś zostać Wieczną, a nie przeżyłabyś nawet dnia, gdyby nie pomoc twoich przyjaciół. Chociaż szczerze mówiąc wątpię, byś miała jakichkolwiek przyjaciół.

          — Nie. Nie. Prawdziwy Paprot by tak nie powiedział — wyszeptała Kendra, czując łzy w oczach.

          — To widocznie jeszcze mnie nie znasz — powiedział Paprot, zakładając ręce na piersi. — Zastanawia mnie, kiedy w końcu zrozumiesz, że życie to nie bajka i tak naprawdę jesteś nic nie warta.

          — Nieprawda! Mam rodzinę, która mnie kocha! — wykrzyknęła dziewczyna, upadając na kolana. Z jej oczu ciekły łzy.

          — Tak, wmawiaj sobie to. — w głosie Paprota było słychać drwinę. — Jesteś naiwna i zawsze byłaś, Kendro.

          — Nieprawda — wyszeptała Kendra, zasłaniając twarz dłońmi. — Kłamiesz. To musi być iluzja, musi. — dziewczyna chwyciła się jedynej opcji, która wydawała jej się prawdopodobna, mimo że nie wierzyła w nią za bardzo.

          Po pomieszczeniu rozszedł się śmiech Paprota.

          — Jasne, Kendro. Przyzwyczaj się do tego, że życie nie jest iluzją i prawda często nie jest taka, jakiej oczekujemy.

          — To jest iluzja. Zwykła iluzja. Nie dzieje się to naprawdę — powtarzała nadal Kendra, coraz mniej wierząc we własne słowa.

          Dziewczyna słyszała, jak śmiech Paprota robi się coraz cichszy, aż w końcu całkowicie milknie. Kendra uniosła wzrok, zaskoczona nagłą ciszą. Zorientowała się, że nie znajduje się już w pokoju razem z Paprotem, tylko w jakimś kamiennym korytarzu.

          Wieczna usiadła na ziemi i otarła rękawem twarz. Jednak miała rację i rozmowa z Paprotem była jedynie okropną iluzją, co jednak nie zmieniało faktu, że była ona przygnębiająca i zasiała w Kendrze ziarno wątpliwości.

          Czy naprawdę tak było? Czy Paprot naprawdę sądził, że tylko traci z nią czas? Że jej przyjaciele tak naprawdę nie są jej przyjaciółmi?

          Kendra pokręciła głową, próbując pozbyć się niepożądanych myśli. Może nie wszystko wychodziło jej idealnie, ale na pewno nie była sama.

          Dziewczyna westchnęła, po czym podniosła się z ziemi, rozejrzała się po korytarzu i ruszyła przed siebie. Siedzenie w miejscu na pewno nie pomogłoby jej znaleźć przyjaciół i miecza.

          Korytarz zakręcił i Kendra zauważyła na jego końcu drzwi. Ruszyła w ich stronę, a w pewnej chwili ściany zaczęły się do siebie przybliżać. Przerażona dziewczyna zerknęła za siebie i zorientowała się, że przejście za nią jest zagrodzone. Pozostało jej jedynie biec przed siebie z nadzieją, że uda jej się dobiec na koniec korytarza przed zderzeniem się ścian.

          Kendra ruszyła biegiem przed siebie, obserwując, jak ściany powoli się do siebie przesuwają. Dobiegła do drzwi, kiedy ściany dzieliło niecałe pięć kroków. Chwyciła za klamkę i spróbowała je otworzyć, ale zacięły się. Starając się nie panikować, dziewczyna pociągnęła jeszcze raz za drzwi, otworzyła je i wbiegła do następnego pomieszczenia w chwili, gdy ściany się ze sobą zderzyły.

          Kendra zatrzymała się na chwilę, próbując złapać oddech po biegu, po czym znowu ruszyła przed siebie z nadzieją, że znajdzie inne wyjście lub że ściany z powrotem się rozsuną.

          Korytarz ponownie zakręcił i dziewczyna znalazła się na końcu korytarza. Na ścianie po drugiej stronie korytarza wisiał miecz, a tuż przed nim stał jakiś mężczyzna.

          — Oscar? — spytała niepewnie Kendra, nadal pamiętając sytuację z Paprotem — Dobrze cię widzieć.

          Mężczyzna nie odpowiedział nic, ale za to chwycił wiszący miecz i pobiegł z powrotem korytarzem, przy okazji popychając Kendrę. Dziewczyna upadła na ziemię i prawie uderzyła głową w ścianę.

          Nie rozumiejąc zachowania towarzysza, Kendra wstała i ruszyła za nim. Oscar był szybszy od niej i wystartował wcześniej, więc kiedy dziewczyna dobiegła do korytarza z ruchomymi ścianami, mężczyzna był już na samym końcu.

          — Oscar! Zaczekaj! — krzyknęła dziewczyna. Ściany były już blisko siebie i Kendra nie zdołałaby przebiec przez korytarz przed ich ponownym złączeniem.

          — Przykro mi, Kendro. — Oscar spojrzał na Wieczną ze złośliwym uśmiechem na ustach. — Niestety mi się śpieszy. Ale nie martw się, pozdrowię od ciebie Ronodina.

         W tym momencie ściany się ze sobą ponownie zderzyły. Kendra stała przez chwilę, próbując przetworzyć usłyszane słowa. Nie znała Oscara długo, ale jego zdrada i tak była wielkim ciosem.

          Kendra oparła się o ścianę, czekając jak te w następnym korytarzu się rozsuną. Kiedy rozsunęły się tak, by dziewczyna zmieściła się pomiędzy nimi, wbiegła do korytarza i szybko przebiegła przez niego, po czym ruszyła dalej. Miała nadzieję, że uda jej się dogonić Oscara i odebrać mu miecz, chociaż nie wiedziała, jak to zrobić. Mężczyzna był silniejszy od niej, a już na pewno lepiej od niej walczył. Dodatkowo był uzbrojony, a dziewczyna nie miała przy sobie żadnej broni. Miecz, który wzięła, zniknął po pojawieniu się w lochu.

          Dziewczyna skręciła i niemal od razu natknęła się na co najmniej szóstkę nieumarłych. Niedaleko nich, na ziemi, leżał Oscar, a miecz znajdował parę kroków od niego.

         Kendra zaczęła się powoli wycofywać. Nie miała szans w walce z Oscarem, a co dopiero z grupą zombie.

         Niestety nieumarli ją zauważyli i powoli zaczęli iść w jej stronę. Dziewczyna szybko się odwróciła i pognała z powrotem korytarzem. Po chwili dobiegła do korytarza z ruchomymi ścianami i ze strachem zorientowała się, że nie da rady przecisnąć się pomiędzy nimi.

         — Szybciej — szepnęła, próbując rękami poszerzyć szczelinę. Chciała dobiec do pomieszczenia z mieczem, mimo że nie do końca wiedziała, co zrobi, kiedy nieumarli w końcu ją dogonią. — No dlaczego one nie chcą się przesunąć — jęknęła dziewczyna, kiedy ściany nadal nie chciały się ruszyć. Kendra zerknęła przez ramię i ze strachem zorientowała się, że nieumarli są coraz bliżej.

          Wieczna przywarła plecami do ściany. Gdyby była wystarczająco szybka, może udałoby jej się wyminąć nieumarłych. Później mogłaby spróbować jakoś z nimi walczyć za pomocą miecza, który wziął Oscar. Kompletnie nie wiedziała, co by zrobiła, gdyby okazało się, że Oscar wziął miecz i uciekł.

          W pewnej chwili dwójka z zombie rozpadła się w pył po tym, jak przeszyły je strzały, a pozostała czwórka rozpadła się w pył po tym, jak ktoś przebił je mieczem.

          Po tym, jak pył opadł, Kendra zobaczyła stojących niedaleko niej Paprota i Tanu. Kamień spadł jej z serca, szczególnie dlatego, że jednorożec posyłał jej uśmiech.

          — Jak dobrze, że nic wam nie jest! — wykrzyknęła dziewczyna, podbiegając do mężczyzn i przytulając Paprota.

          — Ciebie też dobrze widzieć, Kendro — odpowiedział Paprot, przytulając dziewczynę.

          — A co z Oscarem? — Kendra puściła towarzysza. — Ostatnim razem widziałam go, gdy leżał na ziemi przy tych zombie. Może nas zdradził, ale jednak nie chciałabym, by coś mu się stało.

          — Nie żyje. — Tanu pokręcił ze smutkiem głową. — Nie sądziłem, że mógłby nas zdradzić. Był takim wiernym członkiem Rycerzy Świtu.

          — Niestety. Mam nadzieję, że Peter jakoś to przeżyję. Byli najlepszymi przyjaciółmi. — Paprot westchnął. — No ale chodźmy już.

          Kendra kiwnęła głową i w trójkę ruszyli korytarzem. Doszli do miejsca, w którym leżał miecz, lecz po Oscarze nie było ani śladu.

          — I pomyśleć, że tyle zamieszania o taki zwykły miecz — stwierdził Tanu, kiedy Paprot schylił się, by go podnieść. Chwilę później wszyscy znaleźli się z powrotem w chatce razem z Vanessą i Peterem.

          — To było... Niespodziewane — stwierdził Peter, rozglądając się po pomieszczeniu.

          — Widzę, że wam się udało — powiedziała Vanessa, zerkając na miecz trzymany przez Paprota.

          — Zgadza się — powiedział Paprot, chowając miecz do wcześniej przygotowanej pochwy.

          — To było coś na wzór iluzji, co nie? Takiego jakby testu? — w tym momencie kobieta się skrzywiła. — Chyba nie udało mi się go przejść. Widziałam śmierć Warrena.

          — Nie martw się, mi też nie poszło za dobrze — odparł Peter. — Tak właściwie, gdzie jest Oscar?

          — Cóż, niestety nas zdradził — odezwał się Tanu, po czym dodał. — Przykro mi.

          Peter momentalnie pobladł.

          — Naprawdę nas zdradził? — dopytywała Vanessa.

          — Tak — powiedział Paprot. — Próbował uciec z mieczem, jednak dopadli go nieumarli.

          — Powinniśmy już ruszać — powiedział Peter głosem całkowicie wypranym z emocji. — Niezbyt dobrze by było, gdyby zaatakowali nas tu nieumarli.

          Wszyscy w milczeniu się z nim zgodzili i wyszli z chatki. Nikt nie próbował go pocieszać. Dobrze wiedzieli, że zdrada bliskiej osoby jest bardzo dotkliwa i potrzeba czasu, by przyzwyczaić się do tej myśli.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top