-6-
Seth po raz kolejny odgarnął liany zwisające z drzew. Już od jakiegoś czasu on, Warren i Naomi przedzierali się przez Dżunglę Amazońską w poszukiwaniu świątyni, do której chłopak został wysłany przez Śpiewające Siostry. Według mapy, którą znaleźli w ustalonym miejscu, świątynia powinna już być niedaleko, jednak przyjaciele nie widzieli przed sobą nic innego prócz monotonnych drzew.
— A tak właściwie, to dlaczego chciałaś ze mną iść? — zagadnął nagle Seth do Naomi.
Dziewczyna westchnęła i odgarnęła kolejną lianę.
— Wiesz, ciągle doskwiera mi nuda. Mój kuzyn Peter na nic mi nie pozwala. Prawdę mówiąc, nie przyjechałabym do Baśnioboru, gdyby nie to, że nie miał mnie z kim zostawić — odparła.
— A nie mogłaś po prostu przestać słuchać kuzyna? — chłopak uniósł brwi.
— Łamanie zasad nie jest tak proste, jak ci się wydaje.
— Gdybym ja tylko słuchał dziadków i nie łamał zasad, to świat nigdy nie zostałby uratowany.
Zanim Naomi zdążyła coś odpowiedzieć, do ich rozmowy wtrącił się Warren.
— Gdybyś się słuchał dziadków i nie łamał zasad, to świat nie wymagałby uratowania — mruknął, na co Naomi zasłoniła usta dłonią próbując ukryć śmiech.
— Nieprawda — odburknął Seth, jednak wiedział, że mężczyzna ma rację. To przez jego głupotę i naiwność Graulas uwolnił się, zniszczył Baśniobór i zabił Coultera. Potem przejął władzę nad Stowarzyszeniem Gwiazdy Wieczornej i uwolnił demony z Zzyzxu. Niby wydarzyło się to ponad dwa lata wcześniej, ale poczucie winy nadal dręczyło piętnastolatka.
— Ej, czy to nie tej świątyni szukamy? — spytała nagle Naomi, przerywając rozmyślania Setha. Chłopak podniósł głowę i spojrzał w kierunku, który wskazywała dziewczyna. Nie dalej jak dwadzieścia metrów od nich spomiędzy drzew wyłaniał się duży, kamienny budynek.
— Chyba tak — odparł Seth przyspieszając kroku. Po paru minutach dotarli na polanę, gdzie stała świątynia. Była większa niż się spodziewali. Na ścianach widniało dużo płaskorzeźb, przedstawiających sceny polowań, wizualizacje różnych bożków oraz słowa w nieznanym języku. Niepewnie weszli do środka. Panował tam półmrok. Pod stopami przyjaciele czuli chrzęst kamyczków oraz wzbijające się tumany piasku. Nagle rozległ się huk. Budynkiem zatrzęsło, a po chwili wszędzie zapanowała ciemność.
— Co się stało?! – wypalił spanikowany Seth. Warren wyciągnął z torby podróżnej latarkę na baterię, włączył ją i oświetlił zamknięte drzwi.
— Odcięto nam wyjście – odpowiedział.
Seth sięgnął do swojego plecaka i również włączył latarkę, nadal starając się opanować strach. Cała trójka ruszyła z powrotem przed siebie. W pewnej chwili Seth, który szedł przodem, zahaczył o coś nogą. Ułamek sekundy potem usłyszał świst i poczuł podmuch powietrza. Obrócił się gwałtownie i oświetlił ścianę, o którą uderzyła pierzasta strzała. Wziął głęboki oddech próbując dodać sobie otuchy, ale Warren zachował zimną krew.
— Nie wygląda to na bardzo skomplikowane — stwierdził Warren i skierował latarkę na zawieszone między ścianami linki na różnych wysokościach. — W porównaniu z pułapkami w Odwróconej Wieży, to tutaj wygląda jak plac zabaw dla maluchów.
— Odwrócona Wieża? — Naomi popatrzyła pytająco na Setha.
— Skarbiec z artefaktem, tak samo jak Malowana Góra — odpowiedział chłopak, przypatrując się Warrenowi, który już zaczął przechodzić pod linkami.
— A jakie tam były pułapki?
— Różne. Smoki, niewidzialne wejścia, fałszywe schody — zaczął wyliczać Seth. — Nadal nie wiem, jakim cudem ominęła mnie walka z wielogłową panterą.
— Trzeba było nie zabijać ożywieńca — odezwał się Warren, przechodząc nad jedną z nisko zawieszonych linek. — Po za tym, ciesz się, że cię tam nie było. Christopher Vogel nie wyszedł z tego zbyt dobrze, a gdyby nie Tanu wszyscy skończylibyśmy tak jak on. Ale dość o przeszłości. Teraz wasza kolej — powiedział, przechodząc pod ostatnią pułapką.
Seth kiwnął głową, po czym ruszył korytarzem. Przez jakiś czas wydawało mu się, że już kiedyś robił coś podobnego, aż w końcu go olśniło.
— Ej, Warren, nie uważasz, że te linki przypominają trochę okres Plagi Cieni, kiedy skrzaty się zbuntowały? — spytał, przechodząc po jedną z linek.
— Możliwe. — mężczyzna wzruszył ramionami.
Po paru minutach Seth bezpiecznie stanął obok Warrena i machnął ponaglająco ręką na przyjaciółkę. Naomi zaczęła iść pomiędzy linkami. Szło jej całkiem dobrze i już była na samym końcu, gdy nagle zahaczyła nogą o jakiś nieszczęsny sznurek. Pech (albo twórcy pułapek) chciał, aby dziewczyna stała idealnie na drodze lecącej strzały. Pocisk wbił się jej w ramię. Dziewczyna zachwiała się i prawie upadła, ale w ostatniej chwili Seth zdołał ją złapać. Razem z Warrenem zaprowadzili ją pod ścianę i pomogli usiąść. Naomi trzymała się za rękę, z której nadal sterczał grot, a jej palce ubrudzone były we krwi.
— Mogę obejrzeć? — spytał Warren, wskazując na ranę. Ta kiwnęła lekko głową i odsunęła dłoń. Krwi nie było bardzo dużo, ale rana i tak wyglądała kiepsko.
— Nie wygląda to za dobrze — mruknął mężczyzna pod nosem. — A najgorsze jest to, że nie mamy jak tej rany opatrzyć.
— W plecaku mam bandaże — powiedziała Naomi, odsuwając się trochę od ściany. — Stwierdziłam, że mogą się przydać i je wzięłam.
— Wiedziałem, że o czymś zapomniałem — mruknął Seth, wyjmując z plecaka Naomi bandaże, po czym podał je Warrenowi, który ułamał strzałę parę centymetrów nad miejscem, gdzie wbijała się w ramię. Następnie owinął ranę dziewczyny bandażem, uważając na grot strzały dalej znajdujący się w ranie.
— Proponuję, żebyśmy tu odpoczęli przed resztą drogi — powiedział Warren. Naomi kiwnęła w odpowiedzi głową, a Seth coś mruknął w odpowiedzi. Piętnastolatek zdjął plecak i zaczął przeszukiwać jego zawartość. W końcu wyciągnął kanapkę z szynką i usiadł w pewnym oddaleniu od towarzyszy. Żując kęs kanapki, przypatrywał się przyjaciołom i próbował opanować wyrzuty sumienia. Żałował, że nie był bardziej stanowczy, kiedy Naomi stawiała mu swoje warunki przed wyprawą. Nawet gdyby dziewczyna powiedziałaby dziadku, co robi, udałoby mu się jakoś uciec. W skrócie mówiąc, chłopak obwiniał się o to, że Naomi oberwała strzałą.
Seth westchnął, po czym wziął kolejny kęs kanapki. Jego myśli powędrowały w stronę Kendry i reszty. Chłopak miał nadzieję, że dobrze idzie im planowanie obrony przed Rhadaumonem. Bądź co bądź, jeśli demon opanowałby świat, mogłoby się okazać, że Seth niepotrzebnie narażał życie zdobywając naszyjnik dla Sióstr.
~~~
Kendra szła obok Paprota mało znaną ścieżką. Razem z Tanu, Vanessą, Oscarem i Peterem wybrali się na poszukiwanie broni do pokonania Rhadaumona.
W pewnej chwili na ramię dziewczyny sfrunęła Elle.
— Ktoś nas śledzi — wyszeptała. — Uważajcie.
Kendra w odpowiedzi kiwnęła głową. Chwilę później tuż obok przyjaciół rozległ się szelest.
— Co to było? — spytał Oscar, uważnie się rozglądając.
— W najlepszym wypadku wiatr, w najgorszym jakieś niebezpieczne magiczne stworzenie — odparła Vanessa, wyciągając swoją dmuchawkę.
Nagle na drogę przed nimi wyszło parę zombie. Kendra pisnęła, przysuwając się bliżej Paprota. Mimo że żyła w magicznym świecie już parę lat, nadal przerażały ją zombie i inni nieumarli.
Wieczna zerknęła przez ramię i na ścieżce za sobą także zauważyła paru nieumarłych. Byli otoczeni.
Kątem oka dziewczyna zobaczyła, że jej towarzysze wyciągają miecze. Chociaż sama także miała go przy sobie, wolała nie wtrącać się do walki. Jej przyjaciele lepiej sobie w tym radzili od niej, więc tylko by im przeszkadzała.
Po paru minutach walki każdy z nieumarłych rozpadł się w pył, a towarzysze szykowali się do dalszej drogi, kiedy nagle z lasu po lewej stronie drogi usłyszeli głos:
— Cóż, radzicie sobie lepiej niż się spodziewałem. Może druga runda?
Kendra rozejrzała się po lesie, próbując znaleźć wzrokiem osobę, do której owy głos należał, ale widocznie znajdowała się ona poza zasięgiem jej wzroku, bo dziewczyna nikogo nie zauważyła. Albo ta osoba umiała się po prostu dobrze kamuflować.
— Ronodinie, nie bądź tchórzem i pokaż się —warknął Paprot, wpatrując się w drzewa.
— Eh, cały Papek. Oddaje innym swoje tytuły — odpowiedział głos, a Kendra wreszcie dostrzegła osobę, do której należał. Ciemnowłosy mężczyzna o tak samo ciemnych oczach wyszedł na drogę przed nimi, a jego usta zdobił drwiący uśmieszek.
— Ciekawą sobie drużynę zebrałeś, kuzynku — stwierdził Ronodin, przypatrując się każdemu z osobna. — Dziewczyna świecąca tak jasno, że lepiej pasowałaby do sklepu z lampami; jakiś gruby gostek, który tak właściwie co potrafi? Dodać do wody jakieś zioła i inne kompletnie niepotrzebne rzeczy, a potem nazwać powstały roztwór eliksirem? Każde dziecko to potrafi. — Ronodin zdawał się nie zauważać, jak na twarzy Samoańczyka pojawia się złość. Mężczyzna chciał coś powiedzieć, ale Vanessa szeptem dała mu do zrozumienia, że nic tu nie wskóra.
— A tamta kobieta w czym ci niby ma pomóc? — kontynuował Ronodin, wskazując na Vanessę. — Obezwładni potwora podrywając go? No chyba że ta dmuchawka nie służy tylko do ozdoby.
Tym razem to Tanu musiał powstrzymać Vanessę przed rzuceniem się na Ronodina. Stanowczo nie pomagał fakt, że jednorożce polują na bliksy.
— I kogo my tu jeszcze mamy? Zwykłego człowieka, który pewnie nawet sznurówki nie potrafi zawiązać — stwierdził mroczny jednorożec, patrząc na Petera. — Skąd ty wytrzasnąłeś tę ekipę łamag? Casting zorganizowałeś? No ale powiedz mi, gdzie jest ten słynny zaklinacz cieni, który pokonał Graulasa? Pogadałbym z nim.
— Setha tu nie ma. I nie radzę ci go szukać — warknął Paprot. — A teraz idź zajmuj się tymi swoimi sprawami i nie zawracaj nam głowy.
— Mogę robić co chcę. — Ronodin wzruszył ramionami.
— Ronodinie, nie mam zamiaru z tobą walczyć — powiedział Paprot, sięgając po miecz.
— Cóż, wydaje mi się, że jest wręcz przeciwnie. Ale ja tu przyszedłem tylko popatrzeć i pogadać. Do zobaczenia kiedy indziej. I życzę wam wszystkiego najgorszego! — wykrzyknął na pożegnanie Ronodin, po czym zniknął w lesie. Towarzysze przez chwilę stali, trochę zaskoczeni, po czym ruszyli w dalszą drogę. Nikt się nie odzywał przez resztę drogi i w pewnej chwili wyszli na polanę, na której stała mała, drewniana chatka.
— To tutaj — powiedział Paprot. — Uważajcie, na pewno znajdują się tam jakieś pułapki strzegące miecza.
Wszyscy kiwnęli w odpowiedzi głowami i weszli do chatki. Drużyna rozeszła się po całym pomieszczeniu, równocześnie przyglądając się wszystkim przedmiotom, które się w nim znajdowały.
Kendra przyglądała się właśnie jednej z szafek, kiedy zaczęła czuć się senna. Nawet nie zauważyła, kiedy upadła na ziemię, pogrążona w głębokim śnie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top