Rozdział 8
Szybkim krokiem ruszyliśmy za ciężką, grubą kurtynę. Wzrokiem szukałem tamtej dziewczyny, jednak tłum był za gesty.
- Idziesz czy nie?
- Idę, idę - mruknąłem, wchodząc za materiał.
Lwy pomrukiwały niespokojnie, podczas gdy ludzie za nie odpowiedzialni uwijali się wokół klatki. Pomachałem do znajomych, a oni mnie.
Mimo kary od Elizabeth, miałem świetny humor. Nie mam pojęcia, skąd on się wziął. Może z wygranej walki? Kto to wie.
Zza grubej kotary rozległ się głos taty, zapowiadający koniec przerwy. Diana gdzieś zniknęła.
Wyjąłem słuchawki z kieszeni. Oparłem się o słup, rozplątując kabelek. Chwilę mi to zajęło, ale w końcu udało się doprowadzić sprzęt do stanu używalności. Włożyłem kabelek do telefonu i już po paru sekundach do moich uszu dobiegła melodia.
Nuciłem pod nosem piosenkę, patrząc na pojedynczy promień słońca, któremu udało się przebić przez gruby materiał namiotu. Biały kurz zdawał się delikatnie świecić. Wyglądało to magicznie.
Nagłe poruszenie wśród ludzi odwróciło moją uwagę. Szybko zwinąłem słuchawki i podbiegłem do pierwszej osoby z brzegu.
- Co się dzieje? - zapytałem znajomego.
- Jacyś idioci spłoszyli Piękną! - warknął wściekły. Nie dziwiłem mu się, bo gdy tylko o tym usłyszałem, też poczułem wściekłość.
Chciałem tam wyjść, pokazać tamtym rozpieszczonym cymbałom, co o ich zachowaniu myślę. Niestety, jedną z wielu rzeczy, jakich nauczyłem się w cyrku, był fakt, że przedstawienie musi trwać, a ewentualnymi problemami zajmują się ludzie do tego przydzieleni. Dlatego nie pozostało mi nic innego, jak tylko patrzeć na rozwój wydarzeń. Mimo że całe moje ciało wyrywało mi się do czynu.
Wychyliłem się za kurtynę, tak jak zrobił to praktycznie każdy. Faktycznie, moja ukochana klacz stawała dęba, a po chwili popędziła przed siebie jak szalona. Prosto na jakieś dziecko. Obsługa nie zdążyłaby cokolwiek z tym zrobić.
Zakląłem pod nosem. Nie byłem jedyny. Wyrwałem się do przodu, mimo że kilka par rąk próbowało mnie powstrzymać. Nie udało im się.
Wszystko zdawało się zwolnić.
Wiedziałem, że nie zdążę. Miałem tego świadomość od początku, ale mimo to musiałem spróbować. Nie byłbym w stanie później wspominać ten moment i wyrzucać sobie, że nic nie zrobiłem. Że nawet nie spróbowałem.
Klacz zadawała się pędzić z prędkością światła, natomiast ja poruszałem się w tempie żółwia.
Nie dam rady - pomyślałem spanikowany.
Nagle zza słupa wyskoczyła wychudzona dziewczyna. Z początku nie rozpoznałem jej, bo było we mnie za dużo emocji i dużo działo się w jednym momencie.
Młoda kobieta wyciągnęła dłonie przed siebie, a Piękna, zdezorientowana pojawieniem się kogoś nowego, stanęła dęba, aby po chwili opaść i zacząć niespokojnie dreptać w miejscu.
Otworzyłem szerzej oczy, zatrzymując się w pół kroku. Doskonale zdawałem sobie sprawę, co by się stało, gdyby klacz się nie zatrzymała. Dziewczyna chyba też właśnie sobie to uświadomiła, bo zauważalnie zbladła. Na szczęście nie straciła rozumu i zaczęła uspokajać Piękną.
- Thomas - syknął mój tata zza kurtyny. Odwróciłem się w jego kierunku, doskonale wiedząc, co powie ojciec. - Wracaj no tu. I to migiem.
Ze spuszczoną głową zrobiłem to, co mi kazał. Już szykowałem się na reprymendę z jego strony.
Tata szybkim krokiem ruszył do mikrofonu i zaczął przepraszać za zaistniałą sytuację. Niezbyt go słuchałem. Po prostu oparłem się słup i zamknąłem oczy.
- Co ci odbiło? - usłyszałem głos Diany. Westchnąłem.
- Nie ważne.
- Czy ty zawsze musisz najpierw działać potem myśleć!? - zapytała, niezadowolona z mojej odpowiedzi.
- Ażebyś wiedziała, że tak! - warknąłem.
- Thomas! - dobiegł mnie krzyk taty, co pozwoliło mi na uniknięcie rozmowy ze wściekłą kuzynką. Ruszyłem w kierunku mężczyzny.
- Tak?
- Znajdź proszę tamtą dziewczynę. Wypadałoby jakoś jej podziękować. Gdyby nie ona, mogłoby się zdarzyć nieszczęście - odparł, pokazując przy okazji palcem, gdzie ludzie mają przenieść podest.
- Jasne - mruknąłem.
Rozejrzałem się, w poszukiwaniu dziewczyny. Miałem szczęście, bo jeszcze nie zdążyła wyjść. Szybkim krokiem ruszyłem w jej kierunku. Gdy już byłem przy niej, położyłem dłoń na jej ramieniu. Ze zdziwieniem i lekkim przerażeniem poczułem, że składa się praktycznie ze skóry i kości.
Dziewczyna odwróciła się szybkim ruchem, a ja omal nie zostałem uderzony przez jej ciemne włosy, które siłą odśrodkową zawirowały wokół głowy. Dziewczyna zdawała się nie zdawać sobie sprawy, że prawie mi przywaliła.
- Chodź ze mną - powiedziałem, starając się ukryć swoje rozbawienie. Dziewczyna nie pewnie pokiwała głową.
Przyprowadziłem ją do taty, który nadal dwoił się i troił, aby wszystko szło jak należy.
Chrząknąłem cicho, zwracając na siebie uwagę ojca.
- Witaj - zaczął. - Chciałbym ci jeszcze raz podziękować za uspokojenie Pięknej i uratowanie tego dziecka.
Mogłem sobie pójść w tym momencie, ale wolałem przysłuchać się tej rozmowie. Poniewczasie zorientowałem się, kim jest owa dziewczyna.
Westchnąłem cicho. Ja to nigdy nie mam szczęścia. Ona stąd odejdzie, a ja nawet nie wiem, jak ma na imię.
- To nic wielkiego. Chyba każdy zrobił by to samo na moim miejscu - odparła w tym czasie dziewczyna. Jej głos był niepewny.
Oj, nie każdy - przemknęło mi przez głowę.
- Mimo wszystko dziękuję i chciałbym Ci się odwdzięczyć w jakimś stopniu. Ostatni spektakl mamy na dziewiętnastą i chciałbym podarować ci cztery bilety. Przyjdź z rodziną lub przyjaciółmi - powiedział, dając do jej ręki kopertę.
Nie widziałem jej twarzy, ale w głosie słychać było smutek.
- W takim razie do zobaczenia.
- Do widzenia.
Dziewczyna odwróciła się na pięcie, chcąc wyjść. Nie wiedziała jednak, że stoję tuż za nią.
Poczułem, jak jej wątłe ciało zdarza się z moim.
- Przepraszam - wydukała i uciekła w kierunku wyjścia.
Westchnąłem po raz kolejny. Napotkałem pytające spojrzenie taty.
- Nie ważne - odparłem na niezadane pytanie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top