Rozdział 6

Thomas POV*

  - Dlaczego? - zapytałem po raz setny.

  - Już ci mówiłem, niedawno miałeś kontuzję. Dopiero za tydzień będziesz w stanie występować - odpowiedział mój tata, poprawiając cyrkowy kapelusz.

  Przewróciłem oczami i parsknąłem cicho. Rozumiem, że się o mnie martwi, ale ja chyba lepiej wiem, czy mogę już ćwiczyć, czy nie.

  - Nie parskaj mi tutaj - powiedział, kiwając żartobliwie palcem. - Chyba, że chcesz, abym szepnął parę słówek Elizabeth.

  - Nie, nie trzeba - odpowiedziałem niemal od razu i szybko ruszyłem na zewnątrz, odprowadzany śmiechem taty.

  - Dokonałeś dobrego wyboru! - krzyknął za mną.

  Elizabeth była moją babcią od strony mamy. To ona założyła nasz cyrk i razem z dziadkiem prowadziła interes. Parę lat temu stwierdziła, że jest na to za stara i oddała go swojej córce. Długo jednak nie usiedziała na swoim miejscu i zwolniła jedną ze sprzątaczek, zajmując jej miejsce. Słysząc protesty rodziców, tylko machnęła ręką, mówiąc, że "nie będzie siedzieć na dupie, tylko dlatego że ma siedem dych na karku". Jak widać, była dosyć specyficzną osobą i współczułem każdemu, kto jej podpadł.
  Uśmiechnąłem się na wspomnienie dnia, w którym to babcia nudziła się za kulisami. Dzień wcześniej jeden z naszych klaunów o pseudonimie "Rudolf" przypadkiem wylał na nią herbatę. W czasie występu mężczyzny, wyskoczyła na niego z miotłą, krzycząc "popamiętasz mnie, kochany!". Biedak tak się przestraszył, że uciekł z namiotu. Na szczęście publiczność wzięła to za cześć naszego repertuaru, a klaun wrócił po paru minutach cały zdyszany i spocony.
  Usiadłem na jednym z krzeseł, przyglądając się koniom z zagrody. Bardzo lubiłem te zwierzęta i gdy tylko mogłem, starałem się pomóc ich opiekunom. W nagrodę pozwolili mi wybrać imię dla nowo narodzonej klaczy. Jej sierść była czarna niczym skrzydła kruka, a mądre oczy patrzyły czekoladowymi tęczówkami. Nazwałem ją Piękna, ponieważ taka właśnie była.
   Od wybrania jej imienia minęły dwa lata. Teraz przyglądałem się klaczy, która co jakiś czas niepewnie stukała kopytem w ziemi i wydawała ciche parsknięcia. Była wyjątkowo zestresowana.
  Uśmiechnąłem się do siebie i zbliżyłem się do konia.
  Poklepałem ją po pysku, szepcząc do niej uspokajające słowa. Miałem wrażenie, że rozumie każde z nich.
  Dzisiaj był jej wyjątkowy dzień. Młoda klacz miała po raz pierwszy pokazać się widowni. Przygotowywaliśmy ją do tego od dłuższego czasu i już jest na to gotowa.
  Zza zasłony dobiegł mnie głos ojca, który zapowiadał pierwszy występ. Westchnąłem cicho o ostatni raz poklepałem Piękną po pysku.

  - Będzie dobrze, zobaczysz - wyszeptałem i oddaliłem się od koni.

  Usiadłem na ziemi przy jednej z materiałowych ścian. Wyjąłem z plecaka książkę i zacząłem czytać.

  - Nie szkoda ci psuć swojego wzroku? - usłyszałem nad głową.

  Podniosłem wzrok znad kartek i uśmiechnąłem się do ślicznej, niebieskookiej blondynki.

  - Jakoś nie szczególnie, Dudu - odparłem z przekąsem.

  - Mówiłam, żebyś nie nazywał mnie Dudu! Jestem Diana, a ty nie masz prawa mnie przezywać!  - powiedziała, siadając obok i dźgając mnie palcem w żebro.

  - Jasne, jasne kuzynko. Wszyscy już wiedzą, że masz nie stwierdzone ADHD, ale nie musisz pokazywać tego za każdym razem - mruknąłem, za co moje żebra oberwały po raz kolejny.

  - Nie mam ADHD, kretynie.

  Chwila ciszy. Diana oparła się o ścianę i westchnęła cicho.

  - I co? Wujek nie pozwolił ci startować? - zapytała po chwili.

  - Niestety nie. Tata twierdzi, że jeszcze za wcześnie, abym mógł ćwiczyć - westchnąłem

  - Ma rację.

  - I ty Brutusie przeciwko mnie? - spytałem rozdrażniony.

  - Nie jestem Brutusem, Dudu, ani człowiekiem z ADHD! -krzyknęła, ale po chwili wybuchła śmiechem, a ja zaraz po niej.

  Trochę trwało, zanim się uspokoiliśmy.
  Diana była świetną dziewczyną. Nie mówię tu tylko o jej wyglądzie, ale też o charakterze. Dziewczyna zabawna, otwarta i starającą się troszczyć o innych. Była nie tylko moją kuzynką, ale też przyjaciółką. Co prawda złośliwą, upartą i irytującą, ale jednak przyjaciółką. Prawdziwą i od serca.

  - To co, idziemy spojrzeć na występ? - spytała, wyrywając mnie z zamyślenia.

  - Jeszcze się pytasz? Oczywiście, że idziemy!

  Razem przekradliśmy się obok śpiącej Elisabeth i stanęliśmy z boku kurtyny, delikatnie odgarniając materiał.

  - Tylko nie wypadnij, tak jak kiedyś - szepnęła Diana.

  - To było, gdy miałem sześć lat! - odszepnąłem zirytowany, ale odpowiedział mi tylko śmiech za plecami.

  Niestety, przyszliśmy zbyt późno. Tata właśnie oznajmił piętnaście minut przerwy, a publiczność zaczęła wychodzić z namiotu.

  - Idziemy na dwór? - zapytała Diana, a ja pokiwałem głową.

  Wyszliśmy razem i skierowaliśmy się w kierunku budki z jedzeniem.

  - Cześć wujku Peterze! - krzyknąłem w kierunku mężczyzny.

  - Witaj Thomas!

  Peter był moim wujkiem i normalnie uczył mnie i Dianę, jako nasz prywatny nauczyciel. Niedawno nasz sklepikarz stwierdził, że nie chcę już więcej podróżować po świecie i zamieszkał na stałe w jednym z większych miast. Peter stwierdził, że z chęcią przejmie jego rolę i teraz jest nauczycielem oraz sklepikarzem w jednym.

  - No i jak wam leci, dzieciaki?

  - Fajnie, tylko za kurtyną trochę nudno... - zaczęła Diana.

  - Nie marudzić mi tu. Zawsze możesz poćwiczyć algebrę, jak tak bardzo ci sie nudzi - przerwał jej Peter, grożąc palcem.

  - Chyba zmienię zdanie - szybko odparła Diana, unosząc ręce do góry w geście poddania.

  - Tak w sumie, to czemu nie występujesz? - zapytałem zaskoczony.

  - Zapłon to ty masz świetny - mruknęła Diana. - Po prostu chciałam dotrzymać towarzystwa mojemu kochanemu kuzynowi.

  - A na serio? - spytaliśmy z wujkiem w tym samym czasie, na co Diana prychnęła.

  - Nie wierzycie mi? - zapytała, a ja uniosłem jedną brew w górę, na co ona westchnęła. - Oj, dobra no. Powiedzmy, że chciałam zrobić mały żart tacie, ale tak jakoś wyszło, że dostało się Elizabeth... a dalej się pewnie domyślacie.

  Obydwaj parsknęliśmy śmiechem, a Diana tupnęła nogą.

  - To nie jest śmieszne! Może powinniście się zająć znalezieniem jakiejś dziewczyny, a nie nabijać się ze mnie! - prychnęła, a my zamilkliśmy. Diana, widząc naszą reakcję, przestała krzyczeć. - Przepraszam, nie powinnam...

  - Jasne, spoko - mruknął Peter.

  Widać było, że uwaga Diany odbiła się na wujku. Zresztą, nie tylko na nim.
  Życie cyrkowca ma wiele plusów. Zwiedzasz wiele miejsc, poznajesz nowych ludzi, zacieśniasz więzy rodzinne, nigdy się nie nudzisz.
  Jednak, jest też druga strona medalu. Co chwila zmieniamy miejsce pobytu, tak że nowe znajomości nie mają czasu się rozwinąć. Nawet, jeśli jesteś z kimś w związku, mała szansa, że ten ktoś rzuci wszystko i ruszy z nami. Natomiast utrzymywanie więzi na odległość jest trudne, jeśli nie niemożliwe.
  Zarówno Peter, jak i ja, mieliśmy dziewczyny. Ale żadna nie wytrzymała z nami na odległość, dłużej niż dwa tygodnie. Potem wymigiwały się od rozmów, aż w końcu kontakt urywał się zupełnie.
  Diana jeszcze coś mówiła i przepraszała, ale ja jej nie słuchałem. Machnąłem ręką, na znak, że nic się nie stało.
  Patrzyłem ponad ramieniem kuzynki. Na trawie, tuż przy wejściu, siedziała dziewczyna. Czarne włosy zgarnęła do tyłu, a te falami spływały po jej plecach.  Twarz wystawiła w kierunku słońca. Na nogach miała staromodne dzwony, a bluzka zdawała się być śmiesznie za mała. Jednak, mimo biednego ubrania, była śliczna.
  Jak zahipnotyzowany ruszyłem w jej stronę.

  - Hej, gdzie ty idziesz? - usłyszałem za plecami głos Diany, ale ją zignorowałem.

  Byłem już prawie przy niej, gdy usłyszałem czyiś śmiech. Tajemnicza dziewczyną wstała, jak oparzona.
  Szybko minęła mnie i podążyła w kierunku toalet.
  W jej oczach błyszczały łzy.

  - Patrzcie, beksa poszła się wypłakać. Może jeszcze będzie żebrać o parę groszy? - usłyszałem głos chłopaka, a zaraz potem kilka innych, śmiejących się.

  Zgrzytnąłem zębami, wściekły. Nie pozwolę, na nabijanie się z kogokolwiek.
  Przyjrzałem się chłopakowi, który naśmiewał się z dziewczyny. Szybko oceniłem swoje szanse. Był wyższy i zapewnie silniejszy, ale miałem prawie stuprocentową pewność, że to ja jestem szybszy. Byliśmy mniej więcej w tym samym wieku.
  Szybkim krokiem podeszłem do chłopaka, ignorując Dianę, która przewidziała moje zamiary i próbowała mnie powstrzymać.

  - Ej, ty! - krzyknąłem za chłopakiem, a ten odwrócił się na pięcie w moją stronę, mierząc mnie wzrokiem.

  - Czego? - zapytał nieprzyjemnym głosem.

  - Nie ładnie jest śmiać się z innych!

  - A ty co? Obrońca uciśnionych? A może Batman bez maski? - zadrwił.

  - Ja bez maski, a ty bez mózgu.

  - Ty bezczelny gnojku - warknął i ruszył w moją stronę.

------------

* nie mam pojęcia, czy tak to się oznacza. Spotkałam się z wieloma symbolami. Czy ktoś oświeci mnie, jak jest poprawnie?

  Przepraszam, że rozdziały dodaję tak rzadko. Póki co, skupiam się na swojej drugiej książce, na którą również serdecznie zapraszam (#hamskareklama).
  Pozdrowionka i miłych wakacji życzę.

Silea

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top