Rozdział 5
Wszystko działo się w zwolnionym tempie. Treser starał się uspokoić pozostałe konie, a obsługa pobiegła za uciekającym rumakiem, aby zaradzić nieszczęściu. Zwierzę jednak było szybsze.
Koń pędził w kierunku wyjścia z namiotu cyrkowego. Stała tam mała dziewczynka, która była tak przerażona, że nie była w stanie się ruszyć.
Niewiele myśląc, wskoczyłam pomiędzy nią, a rumaka. Koń stanął dęba i zarżał przerażony obecnością kogoś kolejnego.
Odepchnęłam dziecko na bok, a ono w końcu się ruszyło i uciekło ze strefy zagrożenia.
Ja nadal stałam przed koniem. Jego kopyto grzebało w ziemi, a on wydawał zdenerwowane pomruki.
- Spokojnie. Już dobrze. Już nic ci nie zrobią - szeptałam cicho.
Koń nareszcie się uspokoił. Delikatnie położyłam dłoń na jego pysku, gładząc go.
W tym momencie nadbiegły osoby odpowiedzialne za zwierzęta. Zabrały rumaka ze sobą, uprzednio upewniając się, czy nic mi nie jest.
Dopiero teraz zorientowałam się, że wszyscy na mnie patrzą. Czułam się głupio, bo nigdy nie lubiłam być w centrum uwagi. Szybko zajęłam swoje miejsce i spuściłam głowę.
- Eh, dziękujemy za pomoc. Przepraszamy za to niedopatrzenie. Przykro nam, jednak to już koniec przedstawienia. A co do was - to mówiąc wskazał na chłopaków z pierwszego rzędu. - Przyjedzie policja i uzgodnimy waszą karę. Komuś mogła stać się krzywda.
Wszyscy zbierali się do wyjścia. Ja chwyciłam za mój plecak i usunęłam się na bok, aby nikomu nie przeszkadzać.
Wychodziłam jako jedna z ostatnich, gdy ktoś chwycił mnie za ramię. Odwróciłam się, zdziwiona.
Za mną stał brązowooki szatyn. Chłopak był niesamowicie wysoki. Gdy na niego patrzyłam, musiałam zadzierać głowę do góry.
Po ubiorze domyśliłam się, że jest jednym z pracowników cyrku. Nie widziałam go przedtem na scenie, wiec pewnie był cały czas ze kurtyną.
Szatyn uśmiechnął się do mnie, a ja poczułam, jak na moje policzki wpływa rumieniec.
- Chodź ze mną - powiedział, a ja tylko pokiwałam głową, nie mogąc wykrztusić z siebie ani słowa.
Ruszyłam za nim i ze zdziwieniem zobaczyłam, że kierujemy się w kierunku dyrektora cyrku. Mężczyzna właśnie dyrygował innymi ludźmi, którzy przestawiali rekwizyty. Gdy tylko mnie zauważył, uśmiechnął się promiennie.
- Witaj. Chciałbym Ci jeszcze raz podziękować za uratowanie tego dziecka i uspokojenie Pięknej.
- To nic wielkiego. Chyba każdy zrobiłby to samo na moim miejscu - odparłam cicho.
- Mimo wszystko dziękuję i chciałbym Ci się odwdzięczyć w jakimś stopniu. Ostatni spektakl mamy na dziewiętnastą i chciałbym podarować ci cztery bilety. Przyjdź z rodziną lub przyjaciółmi - powiedział, dając mi do ręki kopertę.
Tak się składa, że ani jednego, ani drugiego nie mam - pomyślałam i gorzko się uśmiechnęłam.
- Dziękuję. To bardzo miło z pana strony - odparłam nieśmiało.
- W takim razie do zobaczenia - dyrektor pożegnał się ze mną.
- Do widzenia - odpowiedziałam i odwróciłam się, wpadając na chłopaka, który mnie tam przyprowadził. - Przepraszam - szepnęłam i szybko opuściłam teren cyrku.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top