Rozdział 4
Pobiegłam przed siebie ile tchu w płucach. Zatrzymałam się w parku, opierając dłonie o kolana. Zdecydowałam się tam spędzić noc. Usiadłam pod drzewem i obserwowałam zachód słońca. Emocje powoli opadały, a do mnie dotarł fakt, że naprawdę uciekłam z domu. Że mam to już za sobą. Czas na nowy etap w życiu. Miałam ochotę skakać z radości.
Zamiast tego po prostu siedziałam i obserwowałam zachód.
Nagle naszła mnie ochota na malowanie.
Otworzyłam szkicownik i zaczęłam rysować. Moje palce powoli kreśliły linie na białej kartce, które po czasie ułożyły się w słońce zachodzące pomiędzy budynkami miasta. Westchnęłam cicho.
Ciekawe jak wyglądałoby moje życie, gdyby ojciec nie był alkoholikiem, a mama by żyła. Może wtedy byłabym szczęśliwa. Miała pieniądze, aby wyjść gdziekolwiek. Miała przyjaciół. Miała normalne życie.
Po policzku spłynęła mi pojedyncza łza. Szybko wytarłam ją wierzchem dłoni, zanim skapnęła na kartkę. Objęłam się ramionami, bo zaczęło być zimno.
Wyjęłam z plecaka podarty koc i przykryłam się nim. Ułożyłam głowę na rękach i po chwili znużona emocjami spałam.
***
Obudziły mnie delikatne promienie słońca, przedzierające się przez liście drzewa. Zmrużyłam oczy, czując na policzkach przyjemne ciepło. Wstałam i zwinęłam koc.
Zdziwiło mnie, że nikt nawet nie próbował ukraść plecaka. Jednak najwidoczniej wyglądałam tak żałośnie, że nie opłacało się nawet zaglądać do jego wnętrza.
Wahałam się chwilę, czy iść jeszcze do szkoły, jednak dziecinna ciekawość przezwyciężyła moją poważną sytuację.
Ruszyłam w kierunku szkoły, gdzie była zbiórka. Tuż przy wejściu stała już grupa z naszej klasy. Stanęłam z boku ze spuszczoną głową.
Przede mną wyrósł cień. Podniosłam wzrok, bojąc się tego, co nastąpi.
Wysoki brunet z mojej klasy stał, patrząc na mnie groźnie.
- Nie waż się podnosić wzroku na lepszych od siebie - warknął, widząc, że na niego patrzę.
- Dobrze - powiedziałam cicho.
- Nie odzywaj się - wycedził i popchnął mnie na ścianę.
Skrzywiłam się, bo wszystkie znaki po ojcu dały o sobie znać. Skuliłam się w oczekiwaniu na ciosy.
- Biedna dziewczynka się boi? -zapytał ironicznie i odszedł.
Zacisnęłam zęby, aby nie pozwolić łzom ujrzeć światła dziennego.
Wzrok wielu osób skierowany był w moją stronę. Skuliłam się jeszcze bardziej, jakbym mogła w ten sposób zniknąć.
- Klasę "C" proszę do mnie! - krzyknęła nasza wychowawczyni.
Smętnie ruszyłam w jej stronę. Ustawiłam się na końcu, ponieważ wiedziałam, że jako jedyna nie będę mieć pary.
Do cyrku dojechaliśmy tramwajem. Gdy tylko wysiadłam z pojazdu, do moich uszu dotarła wesoła muzyka. Ogromny, kolorowy namiot już z daleka rzucał się w oczy.
Może dlatego, że nigdy nie byłam w cyrku, wszystko wydawało mi się niesamowite, niemal magiczne. Mimo że gdzieś w głębi umysłu pamiętałam o wszystkich problemach, nagle stałam się szczęśliwa. Przynajmniej na chwilę. Jedyną rzeczą, która przypominała mi o kłopotach, był ciężar plecaka z całym moim dobytkiem.
Nauczycielka kupiła bilety i nam je rozdała. Podeszliśmy do wejścia i wkroczyliśmy do namiotu.
Stałam z boku, czekając aż wszyscy zajmą miejsca. Nie chciałam się przepychać i narażać na kolejne obelgi.
Wyszło na to, że miałam miejsce z brzegu rzędu, a przede mną stał słup, który zasłaniał mi jedną trzecią sceny. Mimo to, nie straciłam swojego optymizmu.
Spektakl zaczął się kilka minut później. Najpierw wystąpili akrobaci, z czego cieszyłam się najbardziej. Moim marzeniem było zostać kiedyś taką jak oni. Najbardziej podobał mi się trapez, jednak wiedziałam, że nigdy nie uda mi się nawet spróbować na tym ćwiczyć. Nagle żałowałam, że z mojego miejsca tak mało widać.
Później wystąpili klauni i tresowane psy. Nastała przerwa.
Szybko usunęłam się z drogi tłumowi ludzi. Przepychali się do wyjścia, krzycząc na siebie nawzajem. Wolałam poczekać i wyjść jako ostatnia.
Usiadłam na trawie przed namiotem, wdychając świeże powietrze. Zamknęłam oczy, a moje płuca napełniły się życiodajnym tlenem. Odchyliłam głowę, ciesząc się chwilą.
Usłyszałam ciche śmiechy. Otworzyłam oczy i napotkałam spojrzenie kilku chłopaków z klasy. Spuściłam głowę i szybko wstałam. Złapałam za plecak i poszłam gdzie indziej.
Ruszyłam do toalety za potrzebą fizjologiczną, jak i psychiczną. Potrzebowałam chwili spokoju.
Zamknęłam drzwi i załatwiłam swoje potrzeby. Spuściłam wodę i starłam łzy. Po chwili wyszłam i wróciłam do namiotu.
Na arenie pojawiła się klatka, do której wbiegły lwy. Rozpoczął się pokaz tresury. Po paru minutach zwierzęta wróciły za kurtynę, a kraty zostały zdjęte.
Na arenę wbiegły konie. Patrzyłam zafascynowana na ich błyszczące grzywy i sierść. Jeden z nich był zdecydowanie młodszy od reszty i jego ruchy były mniej pewne.
Kątem oka zauważyłam, jak kilku chłopaków z mojej klasy wyjęło z torby "diabełki"*. Przełknęłam ślinę, gdy kilka kulek uderzyło w konia lub jego pobliże.
Rumak zarżał przerażony. Stanął dęba i zerwał linkę, łączącą go z innymi końmi. Przeskoczył przez ogrodzenie i ruszył przed siebie.
-------------
* diabełki- małe, wybuchające kulki.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top