Rozdział 1

Siedziałam przy stole. Tata tradycyjnie był pijany. Wokół leżało pełno pustych butelek, a blat delikatnie się lepił. Starałam się nie słyszeć skrobania myszy w ścianach. Bałam się ich.
Z kuchni dobiegł mnie swąd spalenizny i cichy szloch mamy. Ojciec zerwał się z krzesła, przewracając je. Huk rozległ się w całym naszym mieszkaniu. Tata doskoczył do kuchni. Zeszłam z krzesła i cichutko podążyłan za ojcem.
Przy kuchence stała moja mama, próbując opanować przypalające się kotlety. Jedną ręką zakryła usta, aby powstrzymać kaszel.

- Johnie, przepraszam, ale spaliłam nasz obiad - powiedziała cicho, odwracając oczy, wyraźnie bojąc się reakcji męża.

Mężczyzna wpadł w furię. Uderzył pięścią w stół, a kolejny huk rozległ się echem. Podskoczyłam przerażona, chowając się za barkiem.
Mój ojciec zamachnął się. Uderzył raz, potem kolejny. Mama krzyknęła, abym zamknęła się w pokoju. Przerażona zrobiłam tak, jak mi kazała.
Wbiegłam po schodach i trzasnęłam drzwiami. Przekręciłam zamek i wskoczyłam na łóżko, chowając się pod kocem.
Schowałam głowę pod poduszkę, aby zagłuszyć wrzaski rodziców. Czułam, jak w moje spięte ciało wbijają się sprężyny.
Po chwili stłumione krzyki mamy umilkły, a pozostały tylko ojca. Potem ktoś trzasnął drzwiami.
Szybko zbiegłam po schodach. Serce uderzyło w mojej klatce piersiowej w niesamowitym tempie. Taty nie było, a mama leżała na ziemi. Nie oddychała.
Zadzwoniłam po pogotowie, wstukując na telefonie rodzica znany mi numer.
Oni nie mogli już nic zrobić. Mama umarła.

Obudziłam się, czując, jak z moich oczu spływają łzy. Kolejna noc z tym samym koszmarem. Podciągnęłam kołdrę pod brodę, starając się opanować dreszcze.
Coś uderzyło w drzwi do mojego pokoju.

- Gdzie jest moje śniadanie, suko!? - wrzeszczał mój ojciec, waląc pięściami w drzwi.

Szybko wyskoczyłam z łóżka i otworzyłam drzwi mężczyźnie, który był moim ojcem.
Zachwiał się, gdy jego pięść trafiła w pustkę.

- Gdzie moje śniadanie!? - wrzasnął po raz kolejny, dysząc.

- Już idę ci je zrobić - powiedziałam cicho. Ojciec zamachnął się i uderzył mnie w policzek. Złapałam się za palące miejsce.

- Nie tak zwraca się do kochającego taty!

- Dobrze, panie Ojcze - wyszeptałam, puszczając obolałe miejsce.

Ruszyłam do kuchni i otworzyłam starą lodówkę. Żarówka zamrugała i dopiero po chwili rozjaśniła wnętrze. Z przerażeniem zauważyłam, że w środku jest tylko pustka. Zapomniałam zrobić zakupy.

- Ile mam czekać!? - dobiegł krzyk zza stołu, wybudzając mnie z przerażającego transu. Zagryzłam policzek od środka, ignorując podwójny ból, który mi przy tym towarzyszył.

Wyjęłam z chlebaka ostatnią kromkę chleba i posmarowałam ją resztką masła. Położyłam kanapkę na talerz i podałam ojcu przy akompaniamencie mojego własnego głodu. Modliłam się, aby tylko to mu wystarczyło i nie spotkała mnie kara.

- Co to ma być!? - wrzasnął, a ja się skuliłam, nie odpowiadając.

Usłyszałam, jak gwałtownie wstaje. Poczułam uderzenie w brzuch, przez które zabrakło mi tchu. Upadłam na ziemię, czując łzy, które zaczęły wypływać z moich oczu. Nie próbowałam się bronić. Kopniak w brzuch i kolejne krzyki. Następny. Przy piątym po prostu przestałam liczyć. Łzy leciały ciurkiem.
Nie wiem, ile czasu minęło, zanim mężczyzna dał sobie spokój i wyszedł. Zaciskałam powieki. Chwilę trwało, zanim wstałam na chwiejnych nogach i ruszyłam do swojego pokoju, podpierając się o ściany.
Rzuciłam się na niewygodne łóżko, starając się zignorować ból. Uniosłam delikatnie głowę i spojrzałam na stary zegarek. Do szkoły została jeszcze godzina. Musiałam do niej iść, mimo że praktycznie nie byłam w stanie.
Nie wykonując gwałtownych ruchów ruszyłam w stronę starego lustra. Wyglądałam tragicznie.
Czerwony policzek zaczął zamieniać się w jeden ogromny siniak. Czarne, rozczochrane włosy były pokryte kurzem z podłogi. Czerwone od płaczu oczy patrzyły na mnie smutno swoimi brązowymi tęczówkami. To były oczy mojej mamy.
Powoli sięgnęłam do szuflady i wyjęłam kosmetyki najtańsze z możliwych podkładów i pudrów, aby choć trochę zatuszować ślad na policzku. Starym grzebieniem mamy rozczesałam włosy.
Podciągnęłam bluzkę, aby zobaczyć, jak wygląda mój brzuch. Cały pokryty był czerwonymi śladami. Przełknęłam ślinę, wmawiając sobie, że to nie boli aż tak bardzo. Na próżno.
Sięgnęłam po ubrania. Nie miałam ich wiele. Cztery bluzki, dwie pary spodni, jedna bluza, jedne buty. Na więcej nie było mnie stać.
Wzięłam stary, różowy plecak podróżny, który dostałam od mamy, gdy miałam dziesięć lat. Uśmiechnęłam się smutno na tamto wspomnienie.
Włożyłam do środka długopis i stary zeszyt z pozaginanymi rogami. Założyłam na stopy zniszczone trampki i wyszłam z pokoju. Jednak natychmiast się wróciłam, aby wsiąść moją starą Nokię i najważniejszą dla mnie rzecz.
Bransoletka mamy.
Zapięłam ją na nadgarstku i się jej przyjrzałam. Był to posrebrzany łańcuszek z drobnym, zielonym kamieniem. Jej ulubiony. To jedyna rzecz jaka mi po niej została, bo wszystkie jej rzeczy wyrzucił w furii ojciec. Przypominała mi o tym, że moja mama gdzieś tam jest i na mnie patrzy. Że nie mogę jej zawieść.
Wyszłam z domu, nawet nie zamykając go na klucz, bo i tak nie ma co w nim ukraść. Poza tym ojciec zgubił swój w jakimś pubie i byłam zmuszona mu oddać mój. Na dorobienie nie było mowy.
Ruszyłam powoli do szkoły, czując, że z każdym ruchem ból się nasila. Zacisnęłam zęby, aby się znowu nie rozpłakać.
Weszłam do szkoły, wiedząc, że nie jestem tam mile widziana. Ludzie oglądali się za mną, gdy podążałam do szafki, jakbym była jakimś odmieńcem. I mieli rację. Nie pasowałam tam wraz ze swoimi przetłuszczonymi włosami, źle dopranymi ubraniami z lumpeksu i rozpadającym się różowym plecakiem podróżnym.
Otworzyłam szafkę kluczykiem, wypuszczając powietrze z zaciśniętych zębów. Ból przeszył całe moje ciało przy tak prostym ruchu.
Wyjęłam z szafki zniszczone książki, które kupiłam z resztki pieniędzy, które zostały mi z tych zebranych tacie. Oczywiście spotkała mnie za to należyta kara.
Zatrzasnęłam drzwiczki i ruszyłam w kierunku klasy ze spuszczoną głową. Przypadkiem kogoś potrąciłam ramieniem, które przeszył ból.

- Przepraszam - wyszeptałam.

- Uważaj jak chodzisz żebraczko! - krzyknęła ta osoba, ale ja już sobie poszłam, aby uniknąć kolejnego poniżania. Na szczęście ten ktoś nie poszedł za mną i dał mi spokój.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top