Drzewa
Deszczoskrzydła umierała.
Jeśli Papaja miałaby być ze sobą bezwzględnie i do bólu szczera, musiałaby przyznać, że ten widok nieco ją zawiódł. Wiedziała, na czym polega umieranie. Widziała też raz ostatnie chwile papuziego pisklęcia, które wypadłszy z gniazda skonało jej na rękach. Nie umiała mu pomóc i w pierwszej chwili nie przeszło jej nawet przez myśl, co dzieje się ze zwierzęciem.
Jednak ze smokiem sprawa była inna. Już przed przed Słoneczną Porą, którą dziś symbolicznie sobie odpuściła, przyszła wraz z dziesiątkami innych smoków do chatki medycznej, która teraz niebezpiecznie chybotała się na boki w akompaniamencie rozdrażnionych lekarzy, nadmiernie obciążona. Usiadła między innymi, przypatrując się starej z nad ramienia zielonego smoka. Leżała na miękkim łożu z płatków białych kwiatów, oddychała ciężko i chrapliwie, a niewyraźne, wyblakłe barwy krążyły po okręgach na jej ciele, niekontrolowane.
Znała smoczycę. Miała na imię Rzekotka i była chyba najstarszą osobą w plemieniu, miała może 120 lat. Zwykle spędzała całe dnie śpiąc w słońcu lub powoli obserwując obsiadające ją motyle. Nie rozmawiały chyba, ale Papaja wiedziała, że smoczyca uśmiechała się zawsze łagodnie i raczej nie ruszała ze swojej chatki.
A teraz miała zniknąć.
Przyglądała się jej, wśród szmeru innych osób i nie była pewna, jak się zachować. Śmierć była dla niej czymś teoretycznym. Ta sytuacja była tak abstrakcyjna, że nie sądziła, by już ją sobie w pełni uświadomiła.
Stara zacharczała, nadal w letargu, w który wprowadzili ją lekarze i to uciszyło tłum gapiów wokoło. Wszyscy wlepili oczy w Deszczoskrzydłą i ze skonsternowanym smutkiem milczeli, gdy jej klatka piersiowa powoli przestała się poruszać, a ogon i łapy zadrżały.
Papaja nie była pewna, czy już po wszystkim. To było dziwne, tak słuchać milczącego tłumu, który powoli szarzał wraz z nią i spuszczał głowy. Trwało to chwilę, bo zaraz niezdecydowane co do sytuacji smoki wycofały się z domku, a te stojące dalej podeszły do martwego ciała, żeby przyjrzeć się niezwykłemu zjawisku.
Sama też zrobiła krok do przodu, żeby patrzeć. Łuski Rzekotki jeszcze chwilę rozbłyskiwały barwami, ale potem pokryły się ciemną zielenią. Jeden z Deszczoskrzydłych nieśmiało podniósł łapę i delikatnie szturchnął smoczycę w ramie, a niedostawszy reakcji pochylił się, by ją obwąchać. Pozostałe postąpiły podobnie, trochę zlęknione i zafascynowane, jak zwierzęta, które znalazły w lesie coś dziwnego i teraz nie wiedzą, jak mają się zachować.
Papaja obejrzała się wokół i spostrzegła białą medyczkę, siedzącą sztywno pod ścianą i patrzącą na zbiegowisko. Odsunęła się na bok i wolnym krokiem podeszła do smoczycy, by zadać pytanie. Ta podniosła na nią nieco nieobecny wzrok i przechyliła pytająco głowę.
- Co się robi z martwymi smokami?
- Zakopuje w ziemi - biała odwróciła się znów do reszty i wstała, by podejść do Rzekotki.
Papaja stała jeszcze chwilę niepewna, przypatrując się, jak tamta tłumaczy coś innemu smokowi, a potem odwróciła się do wyjścia. W domku panował półmrok, więc słońce na chwilę ją oślepiło.
Zakopuje w ziemi. Po co?
Może wyrastają z nich drzewa?
Spojrzała na las i otaksowała go wzrokiem, nagle przejęta ilością rosnących w nim drzew. Nie znała nawet słowa, którym mogłaby ją określić.
Może każde z nich było martwym smokiem? Takim, który umarł niedawno, albo przed wieloma wiekami?
Usiadła na brzegu platformy z myślą, że właśnie siedzi na kimś, kto kiedyś był Deszczoskrzydłym i zadrżała, a blade pasy rozbłysły na jej piersi.
Wokoło smoki już na głos rozmawiały.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top