Problemy
Od tamtej pory nie pojawiał się ani na cmentarzu, ani w jej domu. Nie spodziewał się tylko, że regularnym gościem będzie w jej snach, a nieobecność przedłużająca się do sześciu miesięcy doprowadzi ją do coraz to bardziej ryzykownych czynów, o których pewnego wieczoru poinformował go Dominic.
– Mamy problem.
– Jaki problem?
– Twoja mała to problem.
Jeszcze kilka miesięcy temu zirytowałby się na taki komentarz, ale teraz skinął jedynie głową, pozwalając Dominicowi mówić dalej.
– Myślę, że próbuje się zabić.
Pita herbata wylądowała na jego biurku i miesięcznym raporcie, który w połowie sporządził. Dominic uśmiechnął się z satysfakcją, jakby właśnie takiej reakcji od niego oczekiwał i pokiwał głową w zadumie.
– Cieszę się, że wreszcie otworzyłeś oczy. Najwyższa pora. To całe rozstanie nie wam nie służy.
– Nie było żadnego rozstania.
– My, Żniwiarze, wiemy swoje. Odkąd przestaliście się spotykać, praktycznie nie wychodzisz z gabinetu i nikt się z tego powodu nie cieszy, bo każdego się tylko czepiasz, psując morale zespołu.
– Przejdź do rzeczy – poprosił wreszcie, machając dłonią. – Nie mam całego dnia.
– Na razie może tylko próbować, ale pewnego dnia naprawdę umrze. Jestem ciekaw, jak wtedy zareagujesz – powiedział Dominic, a żartobliwy uśmiech zniknął z jego twarzy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top