Po raz trzeci

Kiedy stało się to po raz trzeci, miała męża i dziecko, ale jakimś cudem nie wyglądała na szczęśliwą, mieszkając w domu, za który inni byliby gotowi sprzedać duszę. Tego dnia, gdy nadszedł koniec jej życia, odwiedził ją po raz pierwszy i ostatni, nie mogąc znieść widoku obrączki na jej palcu. Zdusił w sobie ochotę złożenia na jej czole troskliwego pocałunku, bo choć nie żył już prawie wiek, to ona nadal wyglądała tak samo jak w jego wspomnieniach.

(Zawsze wyglądała tak samo.)

Kiedy stało się to po raz trzeci, nie mógł przestać myśleć o tym „co by było gdyby". Więc myślał. Myślał o tym, jak wyglądałoby ich życie przeszło sto lat temu, gdy w końcu wzięliby upragniony ślub. Myślał o tym, jak nazwaliby swoje dziecko (albo najlepiej dzieci), bo zawsze chciała mieć więcej niż jedno. Myślał o tym, jak trzymaliby się za dłonie, jak starzeliby się razem, jak opiekowaliby się wnukami i prawnukami, i jak nadal po pięćdziesięciu latach małżeństwa uważałby ją za najpiękniejszą kobietę pod słońcem.

Kiedy stało się to po raz trzeci, chciał cieszyć się jej szczęściem. Chciał do samego końca podziwiać jej oddanie, to jak wielką radość sprawia jej przygotowanie zwykłej kanapki do pracy, to jak uśmiechała się, kiedy kilkuletni chłopiec ciągnął ją za rękaw sukienki, chcąc, by przeczytała mu bajkę. Z całych sił starał się zachować spokój do momentu, w którym jej serce przestanie bić.

I kiedy stało się to po raz trzeci, schował twarz w dłoniach, nie chcąc tego dłużej znosić. Przyrzekł na wszystkie najwyższe instancje w kosmosie, że woli oglądać obrączkę na jej dłoni, niż znosić po raz kolejny ból po jej utracie.

I kiedy stało się to po raz trzeci, uświadamił sobie, że może tak naprawdę nigdy nie było im pisane być razem. Może tak naprawdę potrzebował wreszcie zrozumieć, że nigdy nie była jego. Przecież w końcu i tak nie mogli być razem. Nawet... nawet gdyby znowu się spotkali, musiałyby towarzyszyć im okoliczności śmierci. Nie pamiętałaby go. Co więcej – do momentu, w którym by nie umarła, nie dostrzegałaby jego obecności jak każdy śmiertelnik.

I kiedy stało się to po raz trzeci, był prawie gotowy odpuścić, wierząc, że złudna nadzieja, którą w sobie pielęgnował tyle lat przypominała raczej drzazgę pod paznokciem. W końcu Ponury Żniwiarz nie mógł związać się ze śmiertelnikiem, prawda?

(Nieprawda.)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top