Jaśmin
Miała wtedy dwanaście lat, a on spacerował po cmentarzu ze znudzeniem, czytając nagrobki. Była wiosna, ale wszyscy nadal chodzili w grubych kurtkach z powodu śniegu, który miejscami jeszcze zalegał. On tymczasem standardowo miał na sobie płaszcz. Temperatura od dawna mu nie doskwierała i uznawał to za jedyny plus wykonywanej pracy. Obecne zlecenie traktował jako ironię losu. Od dawna mu się nie trafiło coś poza wykonywaniem papierkowej roboty, a gdy wreszcie wyruszył w teren, miał odebrać duszę osoby, która umrze na pogrzebie.
Jak zwykle pojawił się przed czasem, spacerując po okolicy. Znużony zatrzymał się wreszcie przy krzewie jaśminu, wkładając dłonie do spodni od garnitury. I tak zamyślony nie dostrzegł śnieżki, która trafiła go prosto w twarz.
– Czołem! – krzyknął ktoś, przytulając się do niego.
Chociaż był zajęty przecieraniem oczu, to wiedział, po prostu wiedział, kim okazał się być rzekomy żartowniś. W końcu w całej karierze spotkał tylko jedną, żywą osobę, która była w stanie go dostrzec.
– Życie ci niemiłe? Nie słyszałaś, że śmierci powinno się unikać za wszelką cenę?
– Słyszałam to i owo. Wow, w ogóle nie robią ci się zmarszczki. Powinieneś porozmawiać na ten temat z moją babcią. Z chęcią wzięłaby od ciebie parę wskazówek, bo ostatnio cała osiwiała, ale nie mogę jej winić...
– Co ty tu robisz? – przerwał na dobre zirytowany, widząc, że teraz sięga mu niemal do piersi. Na domiar złego nie przypominała już chłopca. Złociste włosy sięgały jej za ramiona, nos ozdobiony był paroma piegami, a rozchylone usta ukazywały równe zęby. Spojrzenie błękitnych oczu wydawało mu się niezwykle nieustępliwe.
– Jestem na pogrzebie dziadka.
Jej bezpośredniość uderzyła go ponownie, atakując go z zaskoczenia. Po namyśle stwierdził, że miało to jednak sens, więc skinął głową lekko, nie mając zamiaru zostać schwytanym w pułapkę. Nie mógł pozwolić na nadmierne interakcje z kimś, kogo po tylu latach powinien nienawidzić.
(Ale dziwnym trafem ciągle kochał.)
– Odsuń się ode mnie.
– Co jeżeli nie chcę?
Zaczął już odchodzić, kiedy zagrodziła mu drogę z nieporadnym uśmiechem, którego starał się nie odwzajemnić.
– Co to za kwiaty? – spytała, wskazując na bukiet w jego dłoni. – Mamie też je wtedy przyniosłeś.
– To irysy.
– Wow.
– Masz ubogie słownictwo – wtrącił złośliwie, wpatrując się w dziewczynę, która zmarszczyła zabawnie nos na jego komentarz.
– Może zrobimy wymianę?
Nie zareagował, kiedy nachyliła się i sięgając za jego plecy, ułamała gałązkę jaśminu.
– Nie wolno niszczyć zieleni...
– To dla ciebie – odparła z uśmiechem, wciskając mu na siłę patyk, wyrywając jednocześnie bukiet irysów. – Żebyś mnie pamiętał.
Uciekła, nim zdążył odpowiedzieć, pozostawiając po sobie jedynie ciszę, pustkę oraz uczucie chłodu, które nie miało nic wspólnego z temperaturą.
I pamiętał.
(Choć bardzo chciał zapomnieć.)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top