Rozdział 27
Kagami
- Wiem, spokojnie. Nie denerwuj się. - Kobieta mówiła do słuchawki lekko poddenerwowana, jednocześnie drugą, wolną ręką, gładząc wymyślone zagniecenia na koszulce. - To nie tak. Ja cię też. - Westchnęła ciężko, raz po raz, spoglądając za koronkową firankę. - Ja ciebie też mogłabym oskarżyć. Nadal z nią jesteś.
- Ja tak możesz? - Zapytała osoba głośniej, aż niedawno zaadoptowany przez Adriena pies, nieco zbyt lękliwy zdaniem kobiety, zerwał się z kanapy i odbiegł w stronę sypialni.
- To nie twoja wina, wiem, że nie dawno się...- Jęknęła, gdy znowu jej przerwano, po czym zauważyła jak srebrny Mitsubishi, o którego przez dobre pół roku była zazdrosna, wjechał na podjazd do podziemnego parkingu. - Muszę kończyć. Tak, wiem. Ja ciebie też. - Zakończyła rozmowę i usiadła na kanapę, włączając telewizję na pierwszym lepszym kanale. Oglądając "Jem co wiem" o kobiecie, która przez cały odcinek jadła tylko to o co znała, przywitała Adriena tak jakby cały dzień nic innego nie robiła jak przyglądała się zawsze najedzonej Kasi.
- Jest coś na obiad? - Zapytał lekko zlękniony, a japonka poczuła się mimowolnie głupio.
- Nie dałam rady, cały dzień mnie mdliło. - Powiedziała, głaszcząc brzuch. - Może coś zamówimy? Pizze? Kebaba? - Chłopak spoglądał na ciemnowłosa wyraźnie zaskoczony, po czym uśmiechnął się lekko.
- Umówiłem nas do psychologa. - Powiedział trochę pewniej, a widząc jej nachmurzoną minę szybko dodał. - Na jedną wizytę. Przyda nam się wyjaśnić wcześniejsze problemy!
- Nie możemy zrobić tego teraz?- Zapytała poddenerwowana. - Proszę bardzo, mów.
- Chcesz? Nie sadze, aby denerwowanie się było dobre dla twojego stanu. - Kagami delikatnie odgarnęła włosy z czoła, po czym prychnęła.
- Jak chcesz. - Warknęła, wracając do oglądania Kasi, jedzącej Dorsza.
- Wizyta w przyszłym tygodniu. Na piętnastą. - Powiedział. - Zamówię jakaś pizzę.
Marinette
- Dobrze. - Powiedziała, kładąc półmisek z ryżem na stół. Wzięła głęboki oddech i policzyła krzesła. - Zgadzają się. Potrawy. Kotlety z tofu, pieczeń wołowa, ryż, ziemniaki, cały półmisek sałaty z oliwą z oliwek. No i woda. Deser w kuchni. - Ruszyła w stronę pomieszczenia, a tam sprawdziła ilość makaroników oraz sernik w lodówce.
- Mari. - Westchnął Luka. - Będzie idealnie, zobaczysz. - Stwierdził. Podszedł do ciemnowłosej i odgarnął jej włosy. - Ale jest coś co musisz wiedzieć. Moi współpracownicy są dość specyficzni.
- Zauważyłam. - Powiedziała. - Jestem ciekawa kto zje jedynie sałatę na obiad. - Odpowiedziała rozbawiona, spoglądając na stół, a ciemnowłosy ponownie naprowadził jej spojrzenie na siebie.
- Kochanie, nie o to mi chodzi. - Szepnął, lekko ją całując. - Zapraszając ich, przekazuję ci kawałek tajemnicy i nie możesz nikomu o nich powiedzieć. Dobrze?
- No, ale czemu?- Zapytała zdziwiona. - No przecież...
- Dobrze? Kochanie, to ważne. - Powtórzył, marszcząc zmartwiony brwi, a Mari ciężko westchnęła.
- Znów przesadzasz. No dobrze, obiecuje. - Mruknęła, a mężczyzna uśmiechnął się czule i pocałował ciemnowłosą.
- Kocham cię. - Westchnął. - A więc, oni nie do końca są ludźmi. To są istoty o specyficznych możliwościach.
- Mówisz mi, że twoi współpracownicy to magiczne istoty?- Zapytała, a Luka zmrużył oczy, świadom, że kobieta mu nie wierzy.
- Tak w skrócie. - Westchnął, widząc jak Mari wzdycha zmartwiona i przykłada mu dłoń do czoła. Pomiędzy nimi weszła Tikki, patrząc rozbawiona na chłopaka. - Skończyłabyś tą zabawę. - Jęknął do kota, lekko ją kopiąc. Kotka prychnęła cicho, po czym przemieniła się w czerwonoskórą kobietę, która jeszcze nie tak dawno Mari widziała w łazience. Krzyknęła cicho, odsuwając się dwa kroki i uderzając w blat. Istota uśmiechnęła się do ciemnowłosej.
- Witaj, w końcu mogę ci się przedstawić. - Powiedziała, podczas gdy Luka wyszedł. - I będę mogła ci odpowiadać.
- Znaczy, domyślam się, że nazywasz się Tikki.- Westchnęła Marinette, patrząc w szoku na kobietę. - Nie chciałabyś się ubrać? - Zadała pytanie, starając się nie patrzeć na ciało dziewczyny.
Nino
Pił kolejny dzień i już nawet nie słyszał kolejnych dzwonków telefonu oraz domofonu. Spojrzał udręczony na pierścionek zaręczynowy i zaniósł się szlochem, obejmując ręką głowę. Czuł potrzebę napicia się. Zerwał się z obrotowego krzesła, jednocześnie zrzucając monitor, na którym przeglądał wspólne zdjęcia z Alyą oraz ruszył do lodówki i wyjął ostatnie piwo. Lawirował pomiędzy butelkami po wódce, whisky i wina, które zdążył opróżnić po tamtym wieczorze. A przynajmniej się starał, gdyż każde puste szkło jakie mijał na swojej drodze, przewracał z głośnym przekleństwem na ustach. Opadł ciężko na łóżko i rozejrzał się po pokoju. Szczotka Alyi na szafce. Jej koszulka rzucona w nieładzie w kącie. Brązowa szminka na komodzie przy lustrze.
- Suka. - Warknął, po czym otworzył sobie puszkę i wypił łyk oraz zaniósł się szlochem. Głupia sucz. Głupi jubiler. Głupia wieża.
- Nino? - Usłyszał damski głos, a do pomieszczenia weszła Alix. - O kurwa, ale tu jebie. - Chłopak spojrzał na nią mało przytomnie, gdy wyciągała mu puszkę z ręki. - Dobrze, że Adrien do mnie zadzwonił. Wyglądasz jak chodząca śmierć po... - Rozejrzała się z obrzydzeniem.- Po śmietnisku.
- Jak ty weszłaś?- Zapytał się, gdy dziewczyna, zdejmowała z niego koszulkę i dres, po czym położyła go w łóżku.
- Włamałam się. - Stwierdziła. - Masz kiepskie zamki w tej kamienicy. - Dodała, ale chłopak tylko przyłożył głowę do poduszki i zasnął. Kobieta uśmiechnęła się, po czym rozejrzała na około. - No ale z tym syfem trzeba coś zrobić. - Po ogólnym zbieraniu puszek i butelek, otworzyła okno oraz wyrzuciła śmieci do kosza za budynkiem. Gdy wróciła, postanowiła wylać cały alkohol, jaki mu jeszcze został. Po chwili skarciła w myślach samą siebie i spakowała go do swojej torby. Nastawiła pranie i przemyła blaty. - Czego nie robi się dla przyjaciół... I kilku butelek alko. - Dodała do siebie i wybrała numer do Adriena. - No... Położyłam go, trochę ogarnęłam. Poczekam, aż pranie się zrobi i pójdę do siebie. Zabrałam cały. Nie pójdzie. A nawet jeśli to mieszkam na przeciwko... - Rozłączyła się.
- Dzięki. - Szepnął, a kobieta aż podskoczyła zaskoczona. Uderzyła go pięścią w ramię.
- Nie ma za co, ale lepiej idź dospać. - Powiedziała. - No i zamknij się na klucz, serio się włamałam. - Dodała. Nino uśmiechnął się i nalał szklankę wody z kranu, czując ból głowy.
- Pewnie, klucze są na wieszaku, oddasz najwyżej jutro. - Powiedział. - Skoro i tak się włamałaś, to co za różnica czy je masz, czy nie? - Zapytał, po czym poszedł do pokoju ponownie położyć się spać, a pralka oznajmiła, że skończyła swoją robotę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top