Rozdział 21
Marinette
Dziewczyna przyglądała się jak Luka ze stoickim spokojem spogląda na kwiaty od Adriena, nie rozumiejąc co chłopak robi w domu, aż cztery dni wcześniej. A co ważniejsze, skąd ma ten bandaż na ręce. Nagle ciemnowłosy chrząknął i złapał jeden z różowych goździków w dłoń.
- To... Od kogo dostałaś te kwiaty? - Zapytał, wyciągając pojedyncze rośliny z bukietu i kładąc je obok garnka. Marinette zakasłała.
- To? Od Adriena, nowy znajomy ze studiów. - Mruknęła, spoglądając na niepomalowane paznokcie stóp. - Czemu wróciłeś wcześniej?
- A... To nawet zabawna historia, której niestety nie mogę ci opowiedzieć.- Stwierdził, spoglądając na zabandażowane ramie, po czym wrócił do wyciągania różowych goździków. - Teraz ja, za co cię przeprasza i jakie granice ma na myśli?- Zapytał zimno, a ciemnowłosa poczuła jak oblewa ją poczucie winy.
- Oj, kochanie, to nie jest ważne.- Mruknęła, podchodząc do niego i kładąc mu dłonie na ramionach. Poczuła jak bardzo spięty jest i to dziewczynie bardzo się nie spodobało. - Przecież to ciebie kocham.- Dodała, opierając się głową o jego bark. Mężczyzna lekko westchnął, rozluźniając się.
- Ale jednak chciałbym wiedzieć. - Dodał, odwracając się, po czym, przyciągnął dziewczynę do siebie i przytulił do swojej klatki piersiowej.
- A nie zrobisz mu krzywdy?- Zadała mu pytanie, a gdy kątem oka ujrzała jak kiwnął niechętnie głową, ciężko westchnęła. - Pocałował mnie, aby spławić swoją byłą...- Luka ponownie się spiął.- Oraz poprosił, abym udawała jego dziewczynę...- Dodała jeszcze mniej pewnie. Mężczyzna odsunął się oraz spojrzał z niedowierzaniem w oczach na Mari, a następnie z pewną złością Tikki. Mari jednak pomyślała, że musiało jej się to wydawać.- Ale wiesz, że to ciebie kocham.
- Ja ciebie też.- Odpowiedział twardo, po czym złapał jej twarz w dłonie i mocno pocałował. Intensywnie i zachłannie, tak, że dziewczynie zaprało dech w piersi, położyła jedną dłoń na jego ramieniu, przymykając oczy. Po dłuższej chwili odsunął się. - Muszę wyjść na spacer.- Stwierdził.
- Ale nie zrobisz nikomu krzywdy?- Spytała, a chłopak wskazał palcem na swoje zabandażowane ramię.
- Nawet nie miałbym jak. - Odpowiedział, wychodząc, a Mari stwierdziła, że dobrym rozwiązaniem będzie wyrzucenie tych kwiatów. Jednak jak na nie spojrzała zauważyła pewną zmianę. Wszystkie różowe goździki, które Luka powyciągał i kładł obok znikły. Ruszyła sprawdzić śmietnik, ale w nim też ich nie było.
- Pewnie... Nie zrobisz nikomu krzywdy.- Mruknęła pod nosem poirytowana. - Ale straszeniu nic nie mówiła.
Chloe
To moja ostatnia szansa. OSTATNIA. Dziewczyna powtarzała sobie w myślach, gdy rudowłosy chłopak idący obok niej zbierał się w sobie, aby wziąć ją za dłoń. W końcu już za trzy dni wylatuje na wymianę. Dodała w myślach, zatrzymując się, a chłopak w tym samym czasie złapał ją za rękę, więc z nagłym szarpnięciem upadł i pociągnął ją ze sobą ku chodnikowi. Aby obronić Chloe przed twardym lądowaniem, pokierował jej lotem tak, aby upadła na niego. O cholera... Brzeg sekwany, leżamy sami na moście i jest romantycznie. Brak faktu, że nie jest to wieczór, a środek dnia, ale inaczej byłoby tu dużo ludzi i... Chyba za dużo gadam do siebie w myślach. Teraz albo nigdy. Blondynka przeprowadziła ze sobą rozmowę w głowie.
- Chyba powinniśmy ws...- Dziewczynka przerwała mu w połowie, pochylając się i złączając ich usta. Nathaniel nie zastanawiał się długo, objął dziewczynę w pasie, oddając pocałunek, a Chloe wplotła palce w kosmyki jego włosów. Po kilku sekundach odsunęła się rozanielona, patrząc na zamknięte oczy i lekki uśmiech rudowłosego.
- Oh... Nat.- Szepnęła, ogarniając kosmyk włosów z jego twarzy.
- Marc. - Odpowiedział pełnym miłości tonem mężczyzna, a blondynce uśmiech natychmiast zszedł z ust. Szeroko otworzyła oczy i, wyplątując się z dłoni mężczyzny, wstała. - Co?- Zapytał po chwili, podnosząc się na łokciach.
- Chyba ja powinnam zadać to pytanie...- Odpowiedziała mu blondynka, unosząc brwi.- MARC? - Dodała po chwili, po czym dumnym krokiem odeszła, wstrzymując łzy i nadal czując na sobie zdezorientowany wzrok Nathanela, do którego bardzo powoli docierało co zrobił. Szybko weszła do pierwszej lepszej taksówki. - Do... Nie wiem... Jedź, aż cię nie zatrzymam.- Mruknęła, a następnie wybuchła szlochem. Jeździła po Paryżu pół godziny, aż wysiadła pod swoim mieszkaniem, gdzie w sklepiku obok kupiła trzy butelki taniego wina i, zamknąwszy się w mieszkaniu, wyłączyła telefon, ignorując pięć nieodebranych połączeń. Na dziś miała jeden plan.
Adrien
Chłopak szedł w stronę mieszkania swojego kumpla, Nino, trzymając w dłoni sześciopak piwa, gdy na środku chodnika zobaczył jeden, trochę powiędły różowy goździk. Blondyn niepewnie podniósł go i przełknął ślinę, czując jak przechodzi go nieprzyjemny dreszcz po plecach. Przez chwile poczuł się jak w horrorze, których tak bardzo nienawidził.
- Kurwa, szepnął pod nosem, odrzucając kwiat na ulicę, gdzie wpadł pod nadjeżdżające auto. - Tak bardzo kurwa.
- Ta.- Nagle usłyszał za sobą, przez co krzyknął z przerażenia zaskakująco, nawet dla niego, wysokim tonem. Z lekkim przestrachem spojrzał w bok, przeklinając swoją głupotę. Chłopak, który się z nim zrównał szedł zaskakująco spokojnie, miał schowane dłonie w kieszenie, a końcówki czarnych włosów pofarbowane na niebiesko. - Adrien?
- Być może.- Mężczyzna uśmiechnął się, ale wcale nie był to miły uśmiech.- A ty jesteś Luka?
- Być może.- Odpowiedział mu, odwracając głowę w jego stronę i wtedy blondyn napotkał spojrzenie zimnych oczu chłopaka. - Słyszałem, że namawiałeś moją dziewczynę, aby udawała twoją. - Adrien zaśmiał się, czując zimny dreszcz na karku.- A co gorsza... Pocałowałeś ją.- W tonie mężczyzny było coś, że Adrien chciał zacząć błagać go o wybaczenie i płakać jednocześnie, a Luka przecież mówił bardzo spokojnie.
- Ta... Ja... Ją już przeprosiłem.- Spróbował się bronić i wtedy przypomniał sobie jeden, samotny, różowy goździk na chodnik. Zrozumiał, że jest na straconej pozycji. - Nie bij?- Pisnął blondyn, a Luka cicho westchnął.
- Marinette wymusiła na mnie, abym nie robił dziś nikomu krzywdy.- Adrien odetchnął z ulgą. - A w dodatku, jestem lekko niedysponowany. - Dodał pod nosem.- No ale, to nie znaczy, że nie możemy podyskutować, prawda?
- Po... Podyskutować?- Zapytał niepewnie blondyn, a Luka pokiwał głową.
- Najlepiej w jakimś spokojnym miejscu.- Dodał i wskazał na jedną z bocznych uliczek.
- Spo...Spokojnym miejscu.- Zająknął się Adrien, a następnie skręcił w tam, gdzie wskazał ciemnowłosy. Luka odwrócił się do blondyna przodem, a chłopak od razu poczuł się jakiś mały. - Ja wiem, że nie powinienem jej całować, ale moja była... Ona jest okropna. Szła tam, a tak dała mi spok...- Model uciszył się, napotykając chłodny wzrok Luki.
- Słuchaj. - Warknął, zdrowym przedramieniem przyciskając go przy klatce piersiowej do ściany. - Jeszcze raz dotkniesz Mari albo chociażby spróbujesz ją namawiać do tych swoich głupot, przyrzekam, że pozamieniamy ci miejscami wszystkie narządy wewnętrzne. - Po tym Adrien poczuł coś nieprzyjemnego w ustach. - Nie zakazuje wam się spotykać jak kumplom, ale bądź świadom.- Blondyn pokiwał gorliwie głowa, wyciągając z ust powiędłe, różowe goździki, które podarował Mari.
- Ja seri...- Adrien ponownie chciał przerosić, ale, gdy się rozejrzał Luki już nie było. Przełknął ślinę, dotykając klatki piersiowej, ale nie poczuł żadnego bólu, więc doszedł do wniosku, że chłopak faktycznie nie zrobił mu żadnej krzywdy. Natomiast w cholerę go przeraził.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top