Rozdział 19

Marinette

Delikatnie głaskała Tikki, oglądając telewizję, a kotka leżała na jej brzuchu i mruczała zadowolona od pieszczoty, jaką serwowała jej właścicielka. W pewnym momencie zaczęła lizać ją po odkrytym przedramieniu, okazującym tym swoją wdzięczność. Ciemnowłosa łagodnie uśmiechnęła się i palcem, odsunęła pyszczek zwierzaka.

- To dość bolesne. - Powiedziała łagodnie i, ku swemu zdziwieniu, jej zwierzak spojrzał na nią urażony. Prychnęła, odwróciła główkę, zwinęła się w kłębek i prawdopodobnie poszła zasnąć. Ciemnowłosa zamrugała kilka razy, nie wierząc w to, że jej kotka świadomie się, na nią obraziła. Spróbowała, nie ruszając się, aby nie obudzić Tikki, złapać za telefon. Niestety przypadkowo zrzuciła rudowłose stworzonko, a ta obudzona spojrzała na nią lekko zaspana.

- Mrrr... - Wydała z siebie zirytowanym tonem mruknięcie, po czym kilka razy prychnęła i pobiegła do sypialni.

- Hej! - Krzyknęła za zwierzakiem Mari, opierając się o oparcie kanapy, ciałem. - Przepraszam! Seri... Czekaj... Czemu przepraszam kota? - Zapytała siebie, wstając oraz wyłączając telewizor. Cicho westchnęła oraz ruszyła do kuchni, aby zrobić sobie obiad, kiedy przy lodówce jej uwagę, zwrócił dzwonek do drzwi. Nieprzyjemny, przypominający dzwony kościelne, głośny i w dodatku długi, w związku czym przykleiła karteczkę, aby pukać. Poddenerwowana ruszyła, aby otworzyć jegomościowi, któremu czytanie jak widać, sprawiało nadzwyczajny problem, ale jak je otworzyła, zrozumiała czemu dana osoba, nie zrozumiała przekazu na papierze.

- Chyba pomylił Pan adres.- Szepnęła zduszonym głosem, patrząc niedowierzająco na największy bukiet białych róż, lilii, poprzetykanych różowymi goździkami, wraz z tulipanami oraz fioletowe irysy.

- Czy to numer... - Mężczyzna spojrzał na karteczkę przyczepioną do trójkolorowej wstążki. - Numer 13? - Dziewczyna ciężko westchnęła.

- Tak. - Mruknęła, szukając w głowie wazonu na tyle dużego, że zmieści się do niego ten właśnie bukiet, aż w końcu stwierdziła, że włoży go do garnka.

- Proszę bardzo. - Powiedział, wkładając kwiaty w jej drobne dłonie, nie zwracając uwagi na to, że zaraz się o coś rozbije, nie widząc drogi do kuchni. - Bukiet od Pana Agreste. Zamknąć drzwi?

- Tak, poproszę. - Powiedziała, modląc się w duchu, aby prezent od blondyna, nie zagłuszył jej odpowiedzi. Na jej szczęście, mężczyzna usłyszał oraz jak tylko Mari weszła do środka, zrobił to o co go poprosiła.

Nino

- Serio? - Zapytał swojego przyjaciela, na wieści o próbie przeprosin Marinette. - Po to była ci wiedza, gdzie Mieszka Mari? Ziom, nie żyjesz.

- Co? - Zapytał, zdziwionym tonem, słysząc poważny ton mulata. - Czemu?

- Słuchaj, Ziom. - Zaczął, odrywając się chwilowo od najnowszego remiksu, za pomocą, którego ma zamiar oświadczyć się swojej dziewczynie. - Nikt, a to nikt nie wie, gdzie pracuje Luka.

- No i? - Zapytał dość lekceważąco Adrien, chociaż Nino, który znał swojego przyjaciela dobrze, zauważył w jego mimice dość specyficzną zmianę. Coś go zastanowiło.

- Mari podsłuchała raz jego rozmowę z szefem, znika za "służbowe wyjazdy". - Ostatnie słowa ujął w cudzysłów za pomocą palców, ale widząc, że nie robi to specjalnie żadnego zainteresowania na blondynie, ciężko westchnął. - Pamiętam, jak raz pewien uliczny sprzedawca, zaczepił Mariś. Aby sprzedać takie podróby Chelen, wiesz jakieś dziwne "Chanel". On... Tego nie można nazwać zwykłą obroną, znokautował go, najpierw powalając na ziemie, a następnie pozbawiając przytomności.

- Oh. - Dopiero wtedy, chłopak faktycznie się zainteresował. - OH!

- No... Ziom! - Odpowiedział na jego lekkie zestresowanie. - A uwaga, najlepsze, kiedy policja z nim rozmawiała, nagle ktoś do nich zadzwonił i stwierdzili, że nic się nie stało. Że to nawet słodkie, iż tak dba o swoją dziewczynę i zgarnęli tego sprzedawcę. - Dodał, a Adrien otworzył w niedowierzaniu oczy.

- No chuj. - Mruknął pod nosem, Adrien. - Już po mnie. Słuchaj. - Nagle złapał Nino za ramiona, a ten zaskoczony, puścił telefon. - Oddaje ci wszystkie swoje gry i Plakstadion. Wszystko do grania ci oddaje... Jasne.

- Ziom, może jednak trochę histeryzujemy... - Westchnął mulat, trapiąc się po potylicy. - Nie wrzuciłeś tam żadnych róż, prawda? - Jednak nerwowy śmiech przyjaciela, upewnił go, że włożył. - ZIOM! JESTEŚ GŁUPI?

- Chyba tak, ale dałem białe. - Powiedział. - Internet i ulotka w kwiaciarni mówiły, że to oznacza "przepraszam".

- Ok... - Szepnął Nino oraz odpalił swojego laptopa. - Zaraz zobaczymy co oznaczają twoje kwiotki. - Adrien prychnął na złośliwość przyjaciela, po czym zaczął wymieniać po kolei wszystkie kwiaty i ich kolorystykę, aż doszli do różowego goździka. - Oh.

- No kurwa. - Szepnął Adrien nad uchem Nino. - Mam nadzieję, że moje gry będą ci dobrze służyć.- Dodał, klepiąc go po ramieniu.

- W ogóle skoro czytałeś te ulotki... Skąd pomysł na różowe goździki? - Zapytał Nino, a potem, przyglądając się monitorowi, przeczytał znaczenie. - Która oznacza miłość do kobiety lub matki. Przynajmniej według tej strony. Ale inna strona, prócz delikatności, sugeruje romantyczność. ZIOM!

- MATKO! - Wrzasnął nagle, odchodząc od przyjaciela, a chłopak odwrócił się na obrotowym krześle w jego stronę. Adrien wsunął sobie palce w kosmyki włosów. - Ja... Ja po tym jak ona zachowała się w uczelnianej stołówce. No w kawiarni. No ok, walnęła mnie, ale ta rozmowa przed. Jej humor, pewność siebie. - Mężczyzna zaczął nagle targać sobie włosy, po czym zdjął z siebie bluzę, jakby zrobiło mu się gorąco. - Po tych paru dniach z nią, niewiele, wiem! - Krzyknął, a Nino cofnął się na bezpieczną odległość. - Zauroczyłem się. - Blondyn opadł na łóżko przyjaciela i schował twarz w dłonie. Następnie położył je na kolana i spojrzał, całkowicie poważnie na swojego przyjaciela. - Zauroczyłem się w niej, ale ona ma chłopaka.

- No. - Mruknął mulat. - A ten chłopak to pieprzony ninja, Jack Blond, który zabije cię jak tylko się dowie. - Stwierdził, po czym zaśmiał się, a Adrien razem z nim.

Tikki

Kotka spała na kanapie, kiedy jej właścicielka już wyszła z mieszkania. Całkiem bawił ją bukiet, włożony do garnka, szczególnie, że Marinette miała wielki wazon w górnej półce. Chociaż z drugiej strony, mogła zwyczajnie do niego, nie dosięgać. Nagle zwierzaka, obudziło dziwne pukanie do drzwi, ale po specyficznym rytmie szybko rozpoznała kto to. Skupiła się na nim oraz postanowiła chwilowo zmienić formę, aby przywitać niespodziewanego, a w dodatku niechcianego gościa. Tak, więc drzwi otwierała wysoka kobieta z długimi czerwonymi włosami, o równie czerwonej skórze w czarne kropki.

- Szybko. - Powiedziała, chowając się tak, aby żaden z sąsiadów ich nie zobaczył.

- Też się cieszę, że cie widzę, kropeczko. - Powiedział, wchodząc powoli mężczyzna i chowając dłonie do kieszeni. Po chwili chłopak tuż za nim, popchnął go, pośpieszając.

- Wiem, że czasssami nie rozumiessssz znaczenia, niektórych ssssłów Plagg, ale lepiej nie irytuj Tikki. - Rzucił Sass z lekkim uśmiechem i zamknął za sobą, drzwi. - No ale fakt, miło cię widzieć.

- Was też. -Odpowiedziała dziewczyna.- Chociaż czas spędzony z Mari, jest świetny.


Korekta: PaniZaczytana302 (<3)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top