Część 5


Ze specjalną dedykacją dla Ms. Scatterbrained.

Dzięki, że jesteś, małpko xx


W chwili zwątpienia przypomnij sobie ból. To on doda ci sił.

Kiedy opuści cię nadzieja, pozwól mu wrócić, niech wypełni cię jego zdumiewająca siła.

Spraw, żeby jego wspomnienie było brutalne, niezwyciężone, pozwól mu się łamać, żeby później odrodzić się jak feniks z popiołów. Ból musi pochodzić z twojego wnętrza. I tak jak złamana kość boli bardzo, ale z czasem się leczy i tylko z rzadka o sobie przypomina, tak twój ból nigdy się nie kończy, nigdy o nim nie zapominasz. Ani o jego źródle.

Pamiętaj, zagubiony chłopcze, zaczynałeś na dole.

Wkrótce skończysz jako król.


- No dobra, twoja matka jest pielęgniarką, a ojciec producentem filmowym, zgadłem? – spytał po raz setny już tego dnia Tony Stark. Siedział na wysokim biurku i opierał się wygodnie plecami o metalową półkę z narzędziami. Niedaleko niego w skupieniu pracowała, albo raczej próbowała pracować, Georgina. Tak się złożyło, że milioner był dzisiaj w zaskakująco dobrym humorze i spędzał dzień, dręcząc brunetkę w laboratorium. Dziewczyna westchnęła i dała za wygraną.

- Nie, nie zgadłeś. Czy mógłbyś wreszcie przestać mnie przesłuchiwać? – Pochyliła się, żeby podnieść klucz dynamometryczny, który przed chwilą niechcący upuściła. Miała już po dziurki w nosie jego koszmarnych pytań. Zdecydowanie bardziej jej odpowiadało, kiedy zupełnie się nią nie interesował.

- Nawet jeszcze się nie rozkręciłem! – poskarżył się mężczyzna. – Masz bardzo irytujący zwyczaj zachowywania sporej przestrzeni osobistej... Pewnie jesteś z Brooklynu, co?

Kobieta powoli odwróciła się od niego, kładąc ciężkie narzędzie na blacie stołu przy którym pracowała.

- Z Hell's Kitchen, jeśli już musisz wiedzieć – mruknęła, starając się zachować resztki godności. 'Nie pozwolę mu się wyprowadzić z równowagi', pomyślała.

- A więc to u was skacze po dachach ten śmieszny Diabeł Stróż? Widziałaś go może?

- Tak, codziennie wpada na kawę, jak już się pozbędzie kilku zbirów... - Spojrzała na niego z irytacją. - Tony, czy ty naprawdę nie masz nic ciekawszego do roboty?

- Może mam, może nie. – Mężczyzna zeskoczył z biurka i podszedł do brunetki. Była całkiem wysoka, może nawet wyższa od Pepper, przez co patrzenie na nią z góry było sporym utrudnieniem. – Poza tym, to chyba MIŁE z mojej strony, że staram się czegoś o tobie dowiedzieć, powinnaś to docenić.

- Doceniam – powiedziała, teatralnie kładąc rękę na sercu. – Naprawdę doceniam. Czy teraz już możesz sobie iść?

- Nie – odparł natychmiast i zaczął się bawić narzędziami leżącymi na stole, siadając naprzeciwko dziewczyny. Georgia westchnęła cicho i wróciła do rekalibracji kondensatora. Musiała być bardzo precyzyjna, części były małe, a nawet najmniejszy błąd mógł skutkować dosyć mocnym i bolesnym porażeniem prądem po założeniu siatki na ciało. Pracowała w milczeniu kilka minut, starając się nie zwracać uwagi na hałasującego narzędziami Starka.

- Byłaś kiedyś może na dłużej w Queens?

- Tony! – Feige o mało nie przepaliła przewodu, kiedy mężczyzna nagle się odezwał.

- No co, no co? Tak pytam tylko, niczego nie insynuuję... - Brunetka przyjrzała mu się badawczo i ponownie pochyliła się nad urządzeniem. – Była kiedyś taka impreza... W Queens właśnie, po tym jak ogłosiłem, że to ja jestem Iron Manem, wydana na moją cześć... Byłaś tam może?

- Nie byłam – burknęła, nie przerywając pracy.

- ... bo źle mi życzysz? – nie dawał za wygraną miliarder.

- Bo miałam wtedy 12 lat – zauważyła. Tony wytrzeszczył na nią oczy.

- Fakt, to nie było towarzystwo odpowiednie dla 12-latki...

Resztę jego wypowiedzi zagłuszył głos Jarvisa.

- Sir, nie chcę przeszkadzać...

- Nie krępuj się, Jarvis.

- Miałem panu przypomnieć o potwierdzeniu rezerwacji na dzisiejszy wieczór w Bouley.

- A tak, racja – przypomniał sobie brunet, podrywając się z miejsca i kierując się w stronę windy. – Byłbym zapomniał, jutro Święto Dziękczynienia. – Zatrzymał się i obrócił w stronę Giorginy.

- Yhym – mruknęła bez większego zainteresowania, nie patrząc na niego.

- Dzisiaj wieczorem wraca Pepper i zostaje na kilka dni, więc bardzo chcielibyśmy być sami...

- Yhym. – Nie przerwała pracy. Tony odchrząknął.

- Kiedy mówię SAMI, mam na myśli baaaardzo sami...

Dziewczyna wyprostowała się nagle znad urządzenia i obróciła w kierunku bruneta.

- Aa... Tak jasne – dodała, lekko zmieszana. – I tak właściwie miałam plany na wieczór...

- Poważnie? – zainteresował się geniusz. – Wychodzisz z rodziną, przyjaciółmi, chłopakiem...?

- Tony!

- No dobra, żadnych więcej pytań... Na dzisiaj. Potraktuj to jako prezent.

Obrócił się i wszedł do windy. Georgia westchnęła i opadła na krzesło, zmęczone oczy zaczynały ją boleć. Przetarła powieki i starała się wrócić do pracy, ale nie potrafiła się skupić.

- Szlag by to... - mruknęła, odkładając narzędzia pracy na biurko. Wychodzi na to, że będzie to musiała skończyć jutro wieczorem. O ile Tony w ogóle pozwoli jej wrócić.


Kiedy dochodziła godzina siedemnasta, Georgia po raz ostatni smętnie wyjrzała za okno w swojej sypialni. Od dwóch lat nie obchodziła Święta Dziękczynienia, była zbyt zapracowana żeby marnować cenny czas na takie głupoty. Poza tym, nawet nie była Amerykanką.

Westchnęła jeszcze raz i wzięła rzuconą wcześniej na łóżko czarną bluzę. Wciągnęła ją szybko i zarzuciła sobie plecak na ramię. Spakowała tylko szczoteczkę, notatnik i kilka ubrań do zmiany. Obrzuciła szybkim spojrzeniem pokój, zupełnie jakby się z nim żegnała i zamknęła za sobą drzwi. Ruszyła schodami na dół, ale Starka nigdzie nie było widać. Może pojechał po Potts na lotnisko?

- Wychodzę! – krzyknęła i kiedy odpowiedziała jej głucha cisza, ruszyła w stronę windy. Nacisnęła strzałkę w dół i czekała aż winda zjedzie na parter, zastanawiając się przez cały czas co powinna ze sobą zrobić.

Nie chciała wracać do domu, przynajmniej na razie. Może po prostu powłóczy się całą noc po mieście, rano zajdzie do mieszkania, a wieczorem cicho wróci do Avengers Tower?

Winda wreszcie znalazła się na samym dole i dziewczyna wyszła do miasta. Rozejrzała się niepewnie i po chwili zdecydowanie ruszyła w stronę Central Parku, do którego z domu Starka było nie tak bardzo daleko. Jak to zwykle bywa na Manhattanie, na ulicach aż roiło się od ludzi. Jeszcze jedna rzecz, która irytowała Georginę w NY, te wieczne tłumy, hałas i panujący nieład. Wsunęła zimne dłonie w kieszeń bluzy i przyspieszyła kroku.

Po drodze mijała roześmianych rodziców trzymających za brudne rączki swoje uśmiechnięte pociechy, biznesmenów z teczkami trajkoczących przez telefon i pędzących co tchu, zapewne na kolejne ważne spotkanie i rozgadane nastolatki, zapewne z Upper East Side, sądząc po markowych ubraniach i manierze patrzenia na wszystkich z góry. Coś w głosie tych dziewczyn sprawiło, że Feige momentalnie się zatrzymała. Po co ona właściwie idzie do Central Parku? Tam się aż roi od takich 'ludzi sukcesu', a ona niczego bardziej w tej chwili nie potrzebowała jak spokoju i dyskrecji.

Dziewczyna szybko przekalkulowała wszystko i wybrała jedyne miejsce, które przyszło jej do głowy. Zawróciła i skierowała się w stronę stacji metra na 42 ulicy. Dlaczego nie pomyślała wcześniej o tym miejscu? Nie straciłaby cennego czasu na marsz i może udałoby się jej złapać wolne miejsce w metrze, chociaż o tej porze byłby to prawdziwy cud. Pojazd ruszył, a brunetka poddała się rozmyślaniom. Pamiętała, jak pierwszy raz była na Brooklynie i babcia kupiła jej tę olbrzymią, różową watę cukrową w budce, niedaleko Prospect Parku. Potem spacerowały długo do czasu, kiedy Georgia była już tak posklejana od słodyczy, że musiały wracać do domu. To był chyba jeden z najlepszych dni dziewczyny, tutaj w Nowym Yorku.

Po półgodzinie kobieta wysiadła z metra na Parkside Avenue i skierowała się w stronę parku. Nie był tak wielki ani znany jak Central Park i może właśnie dlatego tak go lubiła. Spacerowała wolno, przypominając sobie jak to było, kiedy miała jedenaście lat i beztrosko skakała po tych ścieżkach trzymając babcię za rękę. Wspomnienie tych wydarzeń było zarazem przyjemne i bolesne, tak jak oglądanie świetnego serialu patrząc jednocześnie na śmierć ulubionej z postaci.

Feige zatrzymała się i kupiła w jednej z budek stojących przy ścieżce, za drobniaki wyskrobane z kieszeni, kubek czarnej kawy i różowego donuta z kolorową posypką. Podziękowała sprzedawcy i ruszyła swoje ulubione miejsce: ciemny, odosobniony kąt z niskim murkiem i wielkim dębem rozpościerającym imponujące gałęzie wysoko w górę. Brunetka usiadła na murku i popiła łyk kawy. Z pobliskiej kafejki dało się słyszeć nieśmiertelny hit Franka Sinatry śpiewającego New York, New York.

- Chyba nie powinnaś tutaj być sama o tej porze. – Rozmyślania kobiety znienacka przerwał głos mężczyzny, znajdującego się za nią. Georgia o mało nie oblała się kawą, bardziej z zaskoczenia niż ze strachu. Nie spodziewała się towarzystwa. Odstawiła drżącymi dłońmi kubek na mur obok siebie, żeby nie ryzykować poparzenia wrzątkiem. – Przepraszam, nie chciałem cię wystraszyć.

Dziewczyna obróciła się i zobaczyła zarys jego sylwetki, skrytej w cieniu. Siedział z wyprostowanymi nogami, oparty o dąb, prawie niewidoczny nawet z tak bliskiej odległości. Mimo że bardzo się starała, nie była w stanie dojrzeć jego twarzy.

- Gratuluję, wspaniale ci się to udało – odpowiedziała, otrząsnąwszy się z pierwszego szoku. Mężczyzna nie odpowiedział. Widziała jak pochyla głowę i przygląda się swoim dłoniom. – Zawsze tak siedzisz w cieniu i straszysz ludzi? – zagaiła.

- Wybacz – odezwał się po chwili. Jego niski głos był przepełniony skruchą. – Rzadko mam okazję z kimś porozmawiać.

Georgia z niewiadomego powodu mu uwierzyła, ale nie za bardzo wiedziała co ma odpowiedzieć na takie wyznanie. Obróciła się lekko, oparła o wyższy murek i popiła łyk kawy.

- Co tu robisz? – spytał mężczyzna po dłuższym milczeniu. Dziewczyna się zamyśliła.

- Myślę, że najlepszą odpowiedzią jest, że staram się przetrwać – zrobiła pauzę. – A ty? Co robisz w NY?

Nieznajomy odchrząknął nerwowo.

- Przyjechałem odwiedzić przyjaciela...

- ...ale?

- Co za 'ale'?

- Nie jesteś z nim teraz – zauważyła rozsądnie dziewczyna.

- Nie widział mnie – odparł mężczyzna i oparł się głową o drzewo, patrząc w niebo. – On jest... zajęty –odparł z przekąsem.

Przez chwilę żadne z nich nic nie mówiło, siedzieli w ciszy, jeśli nie liczyć głośnych klaksonów i stałych dźwięków, będących nieodzowną częścią miasta w nocy. Muzyka z kawiarni zmieniła się i teraz dało się słyszeć I can't help myself  śpiewane przez Four Tops.

- Często tu przychodzisz? – zapytał nieznajomy. Georgia westchnęła.

- W zasadzie nie byłam tu już... Kilka dobrych lat. Prawie zapomniałam jakie to uczucie siedzieć tutaj z dala od wszystkiego. – Mężczyzna wydał z siebie coś pomiędzy krótkim śmiechem a kaszlnięciem. – A jak jest z tobą?

- Ostatnio często tutaj bywam – powiedział. - To dobre miejsce żeby pomyśleć, zawsze je lubiłem.

W jego głosie dało się słyszeć tak silną nostalgię, że Feige nagle też za czymś zatęskniła. Tylko sama za bardzo nie wiedziała za czym. Byli tutaj z podobnego powodu, oboje chcieli uciec, ukryć się, otulić ciepłym kocem dobrych wspomnień i udawać, że tych złych nigdy nie było. Brunetka oparła głowę o mur i spojrzała w niebo. Jaka szkoda, że w tym przeklętym mieście nigdy nie widać gwiazd.

- Masz czasami takie wrażenie... -zaczęła w zamyśleniu. Mężczyzna przyjrzał jej się zainteresowany. – ... że nie wiesz kim jesteś? Że chowasz się za maską tak długo, że zastanawiasz się czy nie jest prawdziwa? Czy nie jest większą częścią ciebie niż przypuszczałeś?

Odpowiedziała jej cisza. Przez kilka minut nieznajomy się nie odzywał, nie zrobił żadnego hałasu, świadczącego o tym, że nadal znajduje się pod dębem. Kiedy Feige zaczęła podejrzewać, że być może już go wcale tam nie ma, odezwał się.

- Doskonale wiem – powiedział tak cicho, że gdyby mijał ich jakiś większy pojazd, wcale by go nie usłyszała. Potem mężczyzna podniósł się z miejsca i wycofał w cień. Chyba chciał przeskoczyć mur, żeby znaleźć się na drugiej stronie. Zawahał się jednak i odwrócił półprofilem do dziewczyny. – Uważaj na siebie, mała. – powiedział i zniknął w ciemności.


Prawie dwie godziny później Georgia wyszła ze stacji metra i wolnym krokiem ruszyła w stronę mieszkania, które znajdowało się przy 52 ulicy. Nie lubiła nazywać tego miejsca 'domem'. Nienawidziła go. Wszystko złe, co spotkało ją w Nowym Yorku, zaczynało się właśnie tam.

Minęła kancelarię 'Nelson i Murdock' i skręciła w rzadziej uczęszczaną uliczkę, tylko po to, żeby możliwie wydłużyć spacer. Im później znajdzie się w tym przeklętym miejscu tym lepiej. Otuliła się ciaśniej bluzą i zamyślona ruszyła przed siebie. I właśnie wtedy to się stało.

Dziewczyna poczuła, jak ktoś z tyłu chwyta ją za ramiona i przyciąga do ziemi, tak, że brunetka upadła na plecy. Była tak zdziwiona, że chyba do końca nie docierało do niej, co się dzieje. Zanim zdążyła choćby kiwnąć palcem, dobrze zbudowany mężczyzna przygwoździł ją do ziemi i zacisnął szerokie dłonie na jej gardle. Feige wydała z siebie jęk protestu i próbowała go z siebie zepchnąć, ale jej wysiłki nie przynosiły rezultatu. Tlenu było coraz mniej, dziewczyna czuła, że od śmierci dzielą ją sekundy. A może by tak przestać walczyć? A może by tak poddać się śmierci, która już trzyma ją w swych zimnych ramionach? I tak nie miała do kogo wrócić...

Powieki zaczęły jej opadać, dłoń przestała się kurczowo zaciskać na ręce napastnika. Jeszcze chwila i odejdziesz. Spójrz ostatni raz na świat i zapamiętaj go. Pamiętaj...

Niespodziewanie przed oczami brunetki śmignął błysk, ucisk na jej ciele nagle zelżał. Dziewczyna znów mogła oddychać, a uczucie to było równie cudowne, co bolesne. Kobieta przetoczyła się na bok, z trudem łapiąc powietrze, w jej oczach lśniły łzy wysiłku i ulgi. Kiedy Georgia była już w stanie normalnie oddychać uniosła się lekko na łokciu, żeby ocenić, co się właściwie stało. W cieniu po drugiej stronie, chyba nieprzytomny, leżał mężczyzna, który próbował ją udusić. Nad nim ktoś stał. Ale z tej odległości był to tylko czarny cień.

- Uciekaj – powiedział i w jego głosie kobieta rozpoznała mężczyznę z parku. – Nie wiem, czy nie jest ich więcej...

Nie musiał jej tego dwa razy powtarzać. Brunetka zerwała się z miejsca i pozwoliła, żeby buzująca w jej żyłach adrenalina przejęła kontrolę nad zmęczonym ciałem. Biegła i biegła i nie przestała, dopóki nie zatrzasnęły się za nią drzwi od mieszkania. Wtedy dopiero dziewczyna pozwoliła uwolnić się emocjom.

Osunęła się po drzwiach na podłogę i zaniosła się szlochem.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top