Część 23
- Czy ja dobrze rozumiem? Tony ma córkę, córka go nienawidzi, psychopata porywa córkę, a my ją ratujemy?
Wdowa krzyżowała ręce na piersi, z oczekiwaniem wpatrując się w Kapitana.
- W uproszczeniu tak – potwierdził po chwili. Tony prychnął, kręcąc przy tym głową.
- Twój genialny plan zakładał poproszenie o pomoc JEJ? – zapytał, wskazując palcem na kobietę.
Steve rozejrzał się dookoła bezradnie. Czuł się w tej chwili jak adwokat, podczas rozwodu wyjątkowo kłótliwych małżonków, który musi pełnić rolę mediatora.
Otworzył usta, ale zanim zdołał się odezwać zrobiła to Natasha.
- Czy twój genialny plan zakładał, że ktoś taki jak ja zechce pomóc komuś takiemu jak ON?
Tony musiał oczywiście natychmiast odpowiedzieć.
- A czy ten genialny plan...
- Dosyć – przerwał ostro blondyn. Oboje niechętnie umilkli, odwracając od siebie głowy. – Możecie się kłócić do woli później, teraz mamy zadanie do wykonania.
- Robię to tylko dla ciebie, Steve – zapewniła natychmiast rudowłosa, unosząc ręce w obronnym geście. – Swoją drogą z chęcią poznam uroczą córeczkę.
Uśmiechnęła się do siebie, a potem spojrzała na Starka.
- Możemy już ruszać? – zapytał niecierpliwie. Wszyscy troje w milczeniu zjechali windą do podziemnego garażu milionera i udali się do pierwszego z brzegu auta, którym okazał się być czarny Maybach Exelero.
- Gdzie oni są?
- Na dachu Fulton Mall.
- Brooklyn – podkreślił Steve. Tony zatrzymał się i spojrzał na towarzyszy.
- Będzie lepiej, jeżeli polecę tam pierwszy – powtórzył po raz kolejny. Blondyn westchnął i położył mu dłoń na ramieniu.
- Pojedziemy tam razem, tak jak ustaliliśmy. Żadnego rozdzielania. Musimy przede wszystkim działać wspólnie.
Na twarzy rudowłosej pojawił się dziwny grymas.
- Wiesz, to chyba nie jest jego mocna strona...
Ekspresja twarzy Starka dobitnie sugerowała, że znajduje się on na skraju wytrzymałości. Zacisnął zęby i zwrócił się do kobiety.
- Twoja chyba też, skoro tak łatwo zmieniasz strony – zauważył. Steve wzniósł oczy ku niebu.
- Błagam was, uspokójcie się. – Natasha chciała coś powiedzieć, ale uciszył ją błagalnym spojrzeniem swoich niebieskich oczu. – Natasha, proszę.
Westchnęła.
- Dobrze – powiedziała, a jej spojrzenie zatrzymało się na twarzy Tony'ego. – Szczerze mówiąc mam już dosyć wojny. Współpraca byłaby miłą odmianą.
Rogers uśmiechnął się do niej lekko, kiwając głową. Potem spojrzał na bruneta.
- Tony...? – zachęcił go. Geniusz popatrzył przez krótką chwilę na każde z nich, a potem z rezygnacją oparł się o dach auta.
- Okej. Nie mam zamiaru teraz tracić czasu na niepotrzebne kłótnie. Życie mojej córki jest w tej chwili najważniejsze.
Kapitan rzucił mu spojrzenie pełne wdzięczności.
- Rozejm? – zasugerował.
- Rozejm – potwierdzili zgodnie Wdowa i Iron Man i podali sobie dłonie.
- Nie zatrzemy tego co było, ale jesteśmy w stanie zmienić bieg tego, co może się zdarzyć. – Steve przebiegł wzrokiem po twarzach swoich towarzyszy. – Jesteśmy tutaj dzisiaj jako drużyna i działamy wspólnie, bez względu na konsekwencje.
Tony domyślił się, że blondyn mówi o akcie rejestracji superbohaterów, który on sam podpisał. Według prawa Rogers był teraz zbiegiem, a współdziałanie z nim mogło pociągać za sobą przykre konsekwencje.
Skinął głową na znak, że zrozumiał. Rudowłosa zrobiła to samo.
Wsiedli do auta.
- Nie mogłeś się powstrzymać, żeby nie rzucić jakąś pokrzepiającą mową przed akcją, co nie, Steve? – zagaiła z przebiegłym uśmiechem Romanoff, kiedy już ulokowała się na tylnym siedzeniu. Kapitan uśmiechnął się, przekrzywiając lekko głowę.
- Za dobrze mnie znasz, Nat.
Stark z piskiem opon wyjechał z garażu i skierował się w stronę Brooklynu instruowany przez Kapitana. Przejechał kilka przecznic, łamiąc wszystkie możliwe przepisy jednocześnie i z zawrotną prędkością manewrując na zakrętach. Kilkakrotnie wjechał na skrzyżowanie na czerwonym świetle, z uporem maniaka wciskając pedał gazu. Nie mógł myśleć o niczym innym, jak o tym, że Iluzjonista trzyma gdzieś tam przerażoną Georgię i w każdej chwili może pozbawić ją życia.
Chciał jak najszybciej znaleźć się na miejscu, a jednocześnie się tego bał. Co zrobi dziewczyna, kiedy go zobaczy? Jej ostatnie wypowiedziane w jego kierunku słowa nadal odbijały się echem w jego głowie, jakby ktoś bez przerwy odtwarzał ten sam fragment piosenki. Nie chcę cię znać, nie chcę cię znać, nie chcę cię znać...
Kiedy wreszcie znaleźli się na Brooklynie i Tony chciał skręcić w jedną z ulic prowadzącą prosto do Fulton Mall, odezwał się Kapitan.
- Jedź dalej, Tony. Wjedziemy tam przez parking dla dostawców i zatrzymamy się trochę dalej, żeby nie udało mu się nas zauważyć.
Stark nie miał siły się teraz z nim kłócić, więc bez zbędnego komentarza skręcił w korytarz wąskich uliczek, żeby nimi podjechać wystarczająco blisko budynku.
- Teraz prosto – poinformował Steve. Brunet wcisnął pedał gazu, żeby jak najszybciej przejechać niedługi odcinek drogi. Zanim jednak dojechał do jej końca, coś wpadło mu pod koła.
Zahamował gwałtownie, czując jak krew pulsuje mu w żyłach. Steve z niepokojem wpatrywał się w przestrzeń przed sobą. Z tyłu dało się słyszeć zduszony jęk Romanoff, która podczas hamowania wpadła na fotel Rogersa.
- Co do...? – zaczęła. Nikt jej nie odpowiedział. Mężczyźni nadal wpatrywali się w przestrzeń przed autem. Poczuli drżenie, kiedy samochód lekko cofnął się w tył pchany przez coś z przodu.
- To chyba nie był kot – skomentował Steve, kiedy auto po raz kolejny się przesunęło, tym razem bardziej zdecydowanie. Maszyna wykonała jeszcze kilka zgrzytów i się zatrzymała. Pasażerowie wymienili spojrzenia. A potem potrącona przez nich postać podniosła się z klęczek i, oświetlona reflektorami auta Starka, wolno się wyprostowała. Rudowłosa głośno nabrała powietrza.
Tony z wyrzutem i rosnącą wściekłością spojrzał na Kapitana, ale ten zdawał się go ignorować i tylko z niedowierzaniem patrzył na stojącego przed nim mężczyznę. Potem, bez żadnego uprzedzenia, otworzył drzwi i wysunął się z pojazdu. Wyprostował się, pozwalając, aby przyjaciel go zauważył.
- Bucky?
- Cudownie – rzucił z sarkazmem Tony. – A więc jednak każde twoje słowo było kłamstwem, Steve?
Objął spojrzeniem twarz blondyna, który z uporem maniaka wpatrywał się w Zimowego Żołnierza. Po chwili blondyn niechętnie przeniósł swoje spojrzenie na Starka. Geniusz z pewnym zaskoczeniem stwierdził, że zdziwienie Kapitana jest tak szczere, że nie może być nieprawdziwe. Mężczyzna w końcu nigdy nie był dobrym aktorem, to była raczej działka Romanoff.
Rogers zrobił kilka wolnych kroków w stronę Barnesa.
- Co tu robisz, Bucky?
Brunet zacisnął dłonie w pięści i obrzucił wrogim spojrzeniem Iron Mana.
- Od kiedy to zadajesz się z nim? – burknął.
- Dlaczego mi nie powiedziałeś, że tu jesteś? – wytknął mu tymczasem Rogers. Buck spojrzał na niego z lekkim żalem.
- Masz własne problemy. Nie będę udawał, że nie z mojej winy. Chciałem ci zaoszczędzić kolejnych kłopotów, które bez przerwy sprowadzam.
Twarz blondyna złagodniała nieco. Westchnął przeciągle i podparł dłonie na biodrach, próbując poukładać myśli. Z auta wychyliła się Natasha, niepewnie spoglądając w stronę Zimowego Żołnierza. Jak na dłoni było widać, że nie darzy go zbyt wielkim zaufaniem.
- Buck – zaczął Steve, na co brunet nieznacznie się wzdrygnął. – Twoje kłopoty są moimi kłopotami.
Niebieskooki pokręcił głową.
- Dosyć już narozrabiałem.
- Święte słowa – wtrąciła cicho kobieta.
- Ale... Dlaczego nie jesteś u T'Challi? – zainteresował się Steve. Tony wyrzucił ręce w górę, tłumiąc przekleństwo.
- No nie, to on pomógł ci ukryć Barnesa? – zapytał z niedowierzaniem. – Kotom nie należy ufać.
Bucky zrobił krok w stronę geniusza, ale Kapitan natychmiast go zatrzymał. Wdowa śledziła wszystko z zainteresowaniem.
- To nie jest dobra pora, Buck.
Zimowy prychnął.
- Ani dla mnie.
- Więc nie powiesz mi co tu robisz? – upewnił się Rogers. Jego spojrzenie wyrażało troskę. Bucky walczył ze sobą przez chwilę, ale wobec błagalnego spojrzenia brooklyńskiego chłopca, mało kto pozostawał niewzruszony. Nabrał powietrza, a potem kiwnął głową w stronę Iron Mana.
- Nie przy nim.
Tony zaczynał tracić cierpliwość.
- Czy to jest teraz naprawdę takie ważne? Tak się składa, że zostaje nam coraz mniej czasu – zauważył, rzucając wściekłe spojrzenie Barnesowi. Kapitan rozejrzał się po twarzach towarzyszy bezradnie. Wdowa tylko wzruszyła ramionami.
- Jeżeli mnie pytacie o zdanie...
- ... wcale nie pytamy... - wtrącił cicho Iron Man.
- ... to uważam, że najpierw powinniśmy uratować dziewczynę – łypnęła wzrokiem na Tony'ego. - A jak już złapiemy Georgię, to wtedy możecie się kłócić do woli.
Bucky niespodziewanie ruszył w jej stronę.
- Co powiedziałaś?
Steve westchnął.
- Buck, ona nie chciała cię urazić.
- Nie o to chodzi – stwierdził niebieskooki i z niedowierzaniem przebiegł wzrokiem po całej trójce. Zatrzymał się na dłużej przy rudowłosej. – Imię. Możesz powtórzyć to imię?
Natasha zamrugała kilkukrotnie i nawet nie próbowała ukryć swojej konsternacji.
- Imię?
Mężczyzna znowu zrobił kilka kroków w jej stronę, wyminąwszy Rogersa.
- Powiedziałaś jej imię.
- Georgia? – spytała zdumiona. – O to ci chodzi?
Przystanął, oddychając głośno.
- Skąd wiesz? – mruknął cicho. Rudowłosa niepewnie spojrzała na blondyna.
- Stop – odezwał się Tony. – Co tu się u diabła dzieje? Dlaczego on coś bredzi o Georgii?
Zimowy łypnął na niego spod byka.
- Nie twój interes – burknął.
- Tak się składa, że mój – oznajmił, prostując się. Niebieskooki odwrócił się w jego stronę. – Skąd ją znasz?
Barnes zacisnął usta w wąską linię, ale się nie odezwał. Tony prychnął, a potem bezradnie przejechał dłonią po ciemnych włosach.
- To moja sprawa, Stark – odezwał się znienacka. Geniusz nagle ruszył w jego kierunku.
- Ty parszywy...
Rogers natychmiast znalazł się pomiędzy nimi, zatrzymując Iron Mana.
- Tony, poczekaj. On może nam pomóc.
Odwrócił się w stronę przyjaciela.
- Buck, to ważne. Znasz tę dziewczynę?
Zimowy Żołnierz w skupieniu przyjrzał się twarzy przyjaciela. Blondyn zachęcił go gestem do mówienia.
- Znam.
Tony głośno wypuścił powietrze i zaczął nerwowo chodzić w miejscu, zdając sobie sprawę z tego, że wszystkie pomysły, podsuwane mu przed umysł w mieszkaniu Feige, okazały się być prawdą. Dwa kubki, dwa materace, rysunek mężczyzny przyklejony do ściany... Jego najgorszy koszmar właśnie przeistaczał się w rzeczywistość.
- Ona została porwana, Buck.
- Wiem, Steve. – Mężczyzna odgarnął z czoła kosmyk włosów. – Jestem tu, żeby jej pomóc.
Rogers się skrzywił.
- To chyba nie jest dobry pomysł...
- Trzymaj się od niej z daleka! – warknął w jego stronę Stark. Bucky zacisnął zęby.
- Bo co?
- Bo to moja córka!
Barnes cofnął się gwałtownie, jakby ktoś go uderzył. Przeniósł wzrok na Kapitana, ale jego zaciśnięte wargi i konsternacja na twarzy zdawały się potwierdzać słowa geniusza. Wypuścił powietrze, mrugając z niedowierzaniem. Tony założył ręce na piersiach. Natasha spojrzała na zegarek.
- Nie chcę was martwić, chłopcy – zaczęła, spoglądając na dach Fulton Mall. – Ale zdaje się, że kończy nam się czas. Więc, chociaż z chęcią bym zobaczyła, jak obijacie się wzajemnie o ściany, to radziłabym, żeby skupić się przede wszystkim na niezwykle interesującej pannie Stark.
- Buck – zaczął Steve, robiąc krok w stronę przyjaciela. – Możesz nam pomóc?
Brunet już miał się odezwać, kiedy Iron Man zabrał głos.
- Nie ma mowy. Pan maszyna do zabijania nie ma prawa zbliżać się do mojej rodziny ani na metr.
Mężczyzna łypnął na niego surowo. Rogers się wyprostował.
- On może pomóc.
- Akurat!
- Natasha? – blondyn zwrócił się do kobiety. Wzruszyła ramionami.
- Nie wierzę, że to mówię, ale Kap ma rację. Czterech to zawsze o jednego więcej niż trzech. Nie mamy pojęcia, co czeka na nas na górze, więc każda pomoc się przyda. – Spojrzała na przyjaciela Kapitana. - O ile nie włączy ci się ten killer mode i nie postanowisz nas też pozabijać, bez urazy.
- Spoko – mruknął Buck.
Tony zacisnął wargi, ale się nie odezwał.
- Chyba nie zaprzeczysz Tony, że mamy większe szanse w czwórkę?
Iron Man westchnął i wskazał palcem na Zimowego Żołnierza.
- Nie ufam mu.
- Nie oczekuję, że mi zaufasz – warknął Barnes, uprzedzając Steve'a. – Nie chcę od ciebie zupełnie nic. Wiem, że mnie nie znosisz i wcale się nie dziwię. Wcale też nie oczekuję, że kiedyś to się zmieni.
- I słusznie – wtrącił Stark.
- Ale tam na górze jest dziewczyna, która mi ufa – kontynuował, ku zdumieniu Tony'ego. – I nie ma znaczenia, czy jest twoją córką czy kimkolwiek innym. Ufa mi. A ja nie mam zamiaru stracić jej zaufania.
Geniusz wyglądał na kogoś, kto nie bardzo wie, co ma powiedzieć. Nie znosił Barnesa i oczywiście wolałby, żeby Georgia nigdy go nie spotkała. Życie nie jest jednak koncertem życzeń, a jego bieg bywa niekiedy zupełnie nieprzewidywalny.
Analizując w głowie wszystkie za i przeciw, starał się myśleć przede wszystkim o córce i odłożyć na bok własne uprzedzenia. Mieli większe szanse w grupie, tego nie mógł zlekceważyć. Przyjaciel Steve'a był mordercą, ale Stark głęboko wierzył, że nie skrzywdziłby Georgii.
W przeciwieństwie do Iluzjonisty.
- Okej – powiedział, wyjmując z auta podręczną walizkę. – Niech będzie, Barnes zostaje.
Kapitan wydał z siebie westchnienie ulgi. Tony zwrócił się bezpośrednio do Zimowego Żołnierza.
- Ale niech jej tylko włos spadnie z głowy z twojej winy, a przysięgam, że osobiście rozłupię ci czaszkę.
Położył walizkę na ziemi, a ta natychmiast uformowała się w jego najnowszą zbroję, zamykając go w środku. Kiwną głową w stronę Rogersa.
- Tak jak ustalaliśmy. Widzimy się na dachu.
Rzucił jeszcze ostatnie spojrzenie w stronę Bucky'ego, jakby się zastanawiał czy nie walnąć w niego laserem, a potem z sykiem uniósł się w górę. Podleciał wystarczająco wysoko, żeby spojrzeć na Fulton Mall i szybko zmierzył w jego kierunku.
- Jarvis, wszystkie działa w pełnej gotowości.
- Tak jest, sir.
Podleciał nad dach, a potem płynnie wylądował. Część zbroi przykrywająca jego twarz, odchyliła się. Tony rozejrzał się po powierzchni budynku.
W rogu stała szklana komora, a wewnątrz niej, zamknięta jak królewna Śnieżka, czekająca aż budzi ją pocałunek księcia z bajki, leżała nieprzytomna Georgia. Przynajmniej miał nadzieję, że jest tylko nieprzytomna.
Chciał ruszyć w jej kierunku, ale zza niej wyłoniła się niespodziewanie ciemna postać w kapturze i metalowej masce na twarzy. Intruz zbliżył się do niego, a potem przystanął. Iron Man mógł się założyć, że jego twarz wykrzywia właśnie podły uśmiech satysfakcji. Iluzjonista spojrzał na geniusza oczami pełnymi ekscytacji i po chwili się odezwał.
- Alea iacta est*
* Alea iacta est – Kości zostały rzucone.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top