Część 22


- Jarvis, jesteś pewien, że to tu?

- Ze stuprocentową dokładnością, sir.

Tony nerwowo zerknął na podupadającą już kamienicę, w której rzekomo mieszkała jego córka. Nic mu się nie zgadzało. Już sama ta dzielnica była podejrzana, a budynek przed którym stał wyglądał jak straszydło, żeby nie powiedzieć ruina. To miejsce jakoś nie pasowało mu do pewnej siebie i wyniosłej Georgii, którą poznał kilka tygodni temu na wręczeniu nagród.

Odetchnął głęboko i, niemal trzęsąc się z napięcia, otworzył drzwi wejściowe i zgrabnie wsunął się do środka. Jeśli myślał, że nie może być gorzej to się mylił. Obdrapane ściany i niemal błagające o renowację pochyłe schody tylko pogłębiły jego niepokój.

- Cudowne miejsce – mruknął sam do siebie.

Nie tracąc czasu i nerwów na dalsze zwiedzanie, ruszył prosto do windy. Drzwi oczywiście zacięły się, kiedy nacisnął guzik z cyfrą trzy i musiał domknąć je ręką. Po kilku zgrzytach i podejrzanych sapnięciach, winda stanęła na trzecim piętrze. Tony z ulgą się z niej wydostał i ruszył w poszukiwaniu odpowiednich drzwi. Zatrzymał się przed nimi i z pewnym zakłopotaniem zapukał.

Cisza. Zdobył się na odwagę i znowu uderzył pięścią w drzwi.

I znowu nic.

Przyłożył ucho do drzwi starając się uchwycić jakiś dźwięk, ale po drugiej stronie panowała głucha cisza. Mężczyzna rozejrzał się po korytarzu i, stwierdzając, że nikt go nie widzi, wyjął z kieszeni małe urządzenie, które przyłożył do zamka. Metalowa wsuwka zazgrzytała nieco, po czym przekręciła się jak klucz, a drzwi natychmiast się przed nim otworzyły. Tony schował przyrząd i przestąpił przez próg.

Musiał się mylić, bo było niemal niemożliwym, żeby Georgia tu mieszkała. Ba! Żeby ktokolwiek tu mieszkał.

Zamknął za sobą drzwi i rozejrzał się po małym pomieszczeniu, w którym się znalazł. Zdaje się, że to była kuchnia. Ściany musiały mieć kiedyś zielony kolor, ale obecnie nie przypominały żadnej znanej mu barwy. W prawym rogu stała mała, stara lodówka, a obok niej kilka równie starych szafek służących do przygotowywania posiłku. Na jednej z nich zauważył dwa świeżo umyte kubki.

Frontalnie do drzwi, obok małego okna, stał stół z dwoma krzesłami, a na nim wazon z bukietem żółtych tulipanów. Stark z pewnym wahaniem podszedł do jednych z trzech zamkniętych drzwi i otworzył je szarpnięciem. Te prowadziły do małej łazienki, w której z trudem zmieściłyby się dwie osoby. Z niewiadomych względów lustro było rozbite, więc właściwie zostały z niego tylko kawałeczki. Wycofał się i podszedł do drzwi obok.

To pomieszczenie stanowiło rodzaj warsztatu i było chyba największe w całym mieszkaniu. Na podłodze znajdowała się niezliczona ilość przewodów, a w rogu jakiś stary komputer. Mimo że pozornie panował tu bałagan, to brunet dostrzegł w tym wszystkim jakiś dziwny porządek. Pokręcił głową i starał się uciszyć wyrzuty sumienia, przekonując samego siebie, że Georgia nie mieszka w takim strasznym miejscu. Mógł sobie wyobrazić jak dotąd musiało wyglądać jej życie: pozbawiona matki, ledwo wiążąca koniec z końcem, posiadająca jedynie swój rozwinięty umysł i utrzymującą ją w ryzach nienawiść do ojca, który niejako skazał ją na to wszystko. Sam miał teraz ochotę na znienawidzenie samego siebie.

Podszedł do ostatnich drzwi, znajdujących się po przeciwległej stronie do poprzednich i nacisnął klamkę.

Pierwszym, co zauważył, były dwa materace znajdujące się po obu przeciwległych stronach pomieszczenia. Poza nimi w skromnym pokoju nie było nic innego. Zmarszczył brwi, myśląc nad czymś gorączkowo. Czyżby brunetka mieszkała tutaj z jakąś współlokatorką? Starał się odszukać w pamięci moment, w którym mu to mówiła, ale takiego nie znalazł. Chciał wyjść, ale coś zaszeleściło podczas jego ruchu. Zatrzymał się, a potem zrobił krok w głąb pomieszczenia i spojrzał na ścianę, w której znajdowały się drzwi, którymi wszedł. Głośno nabrał powietrza.

Biała tapeta wyraźnie się łuszczyła, ale mieszkanka tego pokoju znalazła sposób, żeby sobie z tym poradzić. Każdy centymetr ściany pokrywał jakiś szkic, bardziej lub mniej udany. Z łatwością można było zaobserwować jej postępy w posługiwaniu się ołówkiem – im wyżej, tym prace stawały się coraz bardziej dokładne i wymyślne. Ich autorce nie brakowało wyobraźni.

Przyjrzał się rysunkom, dostrzegając styl Georgii. Na większości z nich panował Thor i wcale się temu nie dziwił, bo doskonale wiedział, że brunetka miała bzika na jego punkcie. Jego wprawne oko dostrzegło też gdzieś Lokiego i Diabła z Hell's Kitchen. Z pewną dumną stwierdził, że i on sam znajduje się na kilku, zarówno w zbroi, jak i bez. Już miał sięgnąć po jeden wyjątkowo udany rysunek ze swoim udziałem, kiedy coś innego przykuło jego uwagę.

Szkic był nowy, sądząc po niezaprzeczalnej bieli kartki. Nie to było jednak niepokojące, ale to, kto się na nim znajdował.

Barnes uśmiechał się do niego jakby stał przed nim żywy, a jego podobizna była wykonana z taką dokładnością, że wrażenie było piorunujące. Stark zamarł w bezruchu, z niedowierzaniem wpatrując się w kartkę papieru, jakby znajdowało się na niej coś o wiele bardziej niepokojącego niż wizerunek roześmianego mężczyzny z notatnikiem w dłoni.

On jeden wiedział, jak zły to był znak.

Zaczął głęboko oddychać, starając się oczyścić umysł i pokierować się głosem rozsądku. Niemożliwym było, żeby Georgia widziała gdzieś Barnesa. Pewnie po prostu chciała się wykazać inwencją twórczą. Nic złego się nie dzieje.

Natychmiast zdecydował, że musi jak najszybciej spotkać się z Rogersem. Pewnym krokiem zbliżył się do drzwi wyjściowych. Wydostał się z mieszkania i cicho zamknął za sobą drzwi, starając się nie robić zbędnego hałasu.

- Pan szuka Georginy? – Tony o mało nie podskoczył na dźwięk czyjegoś głosu. Ostrożnie odwrócił się do kobiety, starając się wyglądać na kogoś, kto przed chwilą wcale nie włamał się do czyjegoś mieszkania.

Kobieta stojąca przed nim była już w dosyć sędziwym wieku i najwyraźniej mieszkała naprzeciwko. Z żywym zainteresowaniem śledziła wzrokiem jego postać.

- Zgadza się – przytaknął. – Niestety najwyraźniej nikogo nie ma w domu.

Zmrużyła podejrzliwie oczy. Tony odchrząknął.

- A po co pan jej szuka?

Mężczyzna zastanowił się nad taktyką, którą powinien obrać, żeby uzyskać od niej jak najwięcej informacji. Wyglądała mu na kogoś, kto wie o wszystkim co się dzieje w kamienicy.

- Jestem dziennikarzem. – Wyjął z kieszeni jakąś kartkę z Bóg wie czym, machnął nią przed oczami kobiety i szybko schował, zanim mogła przeczytać jej treść. – Mój wydawca jest zainteresowany historią panny Feige, przez wzgląd na jej wybitny umysł.

Wyjął z innej kieszeni notatnik i długopis, chcąc wyglądać wiarygodnie. Kobieta wydała się wyglądać na jeszcze bardziej zainteresowaną.

- Czy mógłbym z panią przeprowadzić wywiad? – zapytał, jednocześnie do niej mrugając.

- Wywiad ze mną?

- Otóż to. Któżby mógłby wiedzieć więcej na temat panny Feige niż jej urocza sąsiadka? –Natychmiast po ekspresji twarzy kobiety poznał, że jest nim coraz bardziej zainteresowana w dobrym tego słowa znaczeniu. Nie czekając, aż staruszka się zgodzi, zaczął zadawać jej pytania.

- Jak długo zna pani pannę Feige?

- Od kiedy wprowadziła się tu z matką i babką prawie dziesięć lat temu.

- Cudownie. Czy panna Feige przebywa często w mieszkaniu?

Jeżeli to pytanie wydawało jej się dziwne, to nie dała tego po sobie poznać.

- Wie pan, ona podobno pracuje teraz u jakiegoś biznesmena.

- Ach tak?

- Oj tak. Mówiła, że straszny z niego buc.

Stark przerwał pisanie, wpatrując się w nią z niesmakiem.

- Coś nie tak? – zapytała kobieta.

- Coś jeszcze mówiła?

- Ona w ogóle niewiele mówi. Matka jej umarła, babcia też, ojca ni widu ni słychu... - Brunet zauważalnie się wzdrygnął. Kobieta przerwała na chwilę mówienie. – Czy moje nazwisko ukaże się w tym artykule?

- Ależ oczywiście. Ze specjalną dedykacją za wyjątkowe zasługi.

Zarumieniła się, poprawiając włosy w czepku. Tony wyjął z kieszeni swoją wizytówkę.

- Proszę dać mi znać, gdyby panna Feige wróciła.

- Och, to już koniec wywiadu? – zapytała z pewnym żalem.

- Dzięki pani udało mi się zdobyć wszystkie potrzebne informacje. – Skłonił głowę.

- Ależ pan jest miły!

Tony posłał jej krótki uśmiech i wolno ruszył w stronę windy.

- Dziewczyny mi nie uwierzą, to już trzeci kawaler w tym tygodniu!

Stark zatrzymał się gwałtownie i obrócił w kierunku staruszki.

- Trzeci? – zapytał niewinnie, choć serce biło mu niepokojąco szybko.

- Zgadza się! – chętnie przytaknęła kobieta. – Jeszcze dwóch takich tu było. Ten jeden był bardzo miły, ale ten drugi...

Pokiwała karcąco głową. Mężczyzna nie miał ochoty się teraz zastanawiać, czy jest to naturalna reakcja czy więcej w tym teatralności.

- Ten drugi...? – starał się przekonać ją do dokończenia zdania. Wydała z siebie przeciągłe westchnięcie.

- Jest dziwny. Nigdy nie mówi mi dzień dobry, zawsze się skrada, jakby się bał czy coś takiego.

W głowie Tony'ego zaczęło się właśnie tworzyć jakieś milion scenariuszy, jak to Iluzjonista chodzi sobie spokojnie po tym korytarzu, czając się ja Georgię. Po jego ciele przeszedł dreszcz.

- Tym bardziej nie rozumiem, dlaczego Georgina się z nim zadaje – kontynuowała dalej sąsiadka. Starkowi krew odpłynęła z twarzy.

- Zadaje się z nim?

- Zgadza się. Tylko wie pan, on strasznie krzyczy.

Spiął się.

- Krzyczy na nią? – zapytał, tracąc nerwy. Kobieta spojrzała na niego zdziwiona.

- Co? Nie, nie na nią. W nocy krzyczy. Jakby wszystkie ściany miały zaraz popękać od tego. - Przyjrzała mu się z zainteresowaniem. – Ale pan się nie denerwuje, ona go zawsze uspokaja. Słychać, jak go woła po imieniu.

Jeżeli ta informacja miała go uspokoić, to tak się nie stało. Brunet przyjrzał się kobiecie w skupieniu.

- Pamięta pani, jak on ma na imię?

Zamyśliła się.

- Coś chyba na Pe. Porkin? Parkil? – Podrapała się po nosie. – A może to był Barkil?

Mężczyzna poczuł, że powoli zaczyna tracić cierpliwość.

- Gdyby pani sobie przypomniała, proszę dać mi znać.

- Oczywiście.

Iron Man szybkim krokiem ruszył w stronę windy, maltretując guzik, jakby to miało mu pomóc. W końcu maszyna wreszcie przyjechała i Stark z radością powitał perspektywę zniknięcia z oczu tej wścibskiej kobiecie. Drzwi zaczynały się już zamykać, kiedy usłyszał krzyk kobiety.

- Proszę pana, już wiem! On ma na imię Bucky!


Wpadł na piętro mieszkalne jakby coś go goniło. Miał ochotę krzyczeć. Najgorsze było w tym wszystkim to, że on, człowiek jak mu się zdawało o wysokiej inteligencji i przenikliwym umyśle, nie miał żadnej kontroli nad zaistniałą sytuacją. Co więcej, nawet nie wiedział, co w tym wszystkim jest prawdą a co koszmarnym wyobrażeniem, podsuwanym mu podstępnie przez zdradliwy umysł. Wszystko to było nie do zniesienia, zupełnie, jakby ktoś zamknął go w czterech pustych ścianach bez żadnego zajęcia. Nie panował nad niczym i to go przerażało.

Zaczął głęboko oddychać, starając się nie wpaść w panikę. Zrobił kilka kroków w stronę głównego pomieszczenia bojąc się, że zaraz nogi ugną mu się pod ciężarem problemów. Zatrzymał się jednak i z zaskoczeniem stwierdził, że w salonie ktoś już jest.

Steve niepewnie, choć z cieniem nadziei w niebieskich oczach, podniósł się z miękkiej sofy i z lekkim uśmiechem wpatrzył się w towarzysza.

- Przyjechałem nieco wcześniej... O ile nie masz nic przeciwko.

Tony, otrząsnąwszy się z pierwszego szoku jakim była jego obecność, wyprostował się, a potem gwałtownie ruszył w stronę blondyna.

- Gdzie jest Barnes?! – niemal wysyczał, podchodząc do Kapitana i łapiąc go za białą koszulkę. Wyraz twarzy mężczyzny natychmiast się zmienił. Pośrodku brwi pojawiła mu się ta charakterystyczna zmarszczka, świadcząca o jego niepokoju.

- To o tym chciałeś ze mną porozmawiać? – zapytał z pewnym żalem w głosie i zdecydowanym ruchem odsunął od siebie dłonie Starka. Tony wydawał się być na granicy wybuchu.

- Muszę wiedzieć gdzie on jest! Muszę wiedzieć gdzie jest Barnes! – wykrzyczał, jednocześnie niemal osuwając się na kanapę. – Muszę...

Rogers pośpieszył mu z pomocą, ale brunet odtrącił jego rękę. Opadł na kanapę, chowając twarz w dłoniach. Kapitan był zdziwiony i jednocześnie przerażony jego zachowaniem.

- Tony...

- Proszę cię, Steve. – Spojrzał na niego błagalnie. Na jego twarzy malowała się rozpacz. – Powiedz mi chociaż, że nie ma go tutaj. Muszę to od ciebie usłyszeć. Proszę.

Blondyn wiedział, że magiczne słowa 'proszę, dziękuję, przepraszam' są niezwykle rzadkim zjawiskiem w ustach geniusza, co tylko pogłębiło jego niepokój. Walczył ze sobą przez chwilę, a potem, z głośnym westchnięciem, dał za wygraną.

- Nie ma go tutaj, Tony. To jedno mogę ci obiecać. Jest gdzieś gdzie nikomu nie zagraża... ani sobie.

Stark wpatrzył się w niego, jakby szukał w jego słowach fałszu, ale takiego nie znalazł. Odetchnął głęboko i znowu schował twarz w dłoniach. Steve usiadł obok niego z niepewną miną.

Nim jednak zdążył się odezwać, głos zabrał Iron Man.

- Mam córkę – powiedział, sam nie wiedząc dlaczego zrobił to bez żadnego uprzedzenia. Blondyn rozchylił lekko usta w zdziwieniu. Tony na niego spojrzał. – Ma na imię Georgia Feige. Poznałem ją kilka tygodni temu.

- Feige? – zdziwił się Steve. – Przed wojną miałem sąsiada o tym nazwisku.

- Ona pochodzi z Europy – sprecyzował Iron Man. Zasępił się i westchnął zaciskając powieki. – A najgorsze w tym wszystkim jest to, że... Mam córkę, Steve, a ona mnie nienawidzi.

- Skąd możesz wiedzieć...

- Bo mi to wykrzyczała! – wybuchnął. Łagodne spojrzenie Kapitana wyrażało troskę.

- Ludzie zawsze mówią różne rzeczy pod wpływem emocji.

- Nie zachowuj się jakbyś wszystko wiedział – wytknął mu Stark. – To denerwujące.

Rogers odetchnął z ulgą słysząc ten znajomy ton z ust przyjaciela.

- Nareszcie mówisz jak Tony, którego znam – uśmiechnął się. Brunet skupił wzrok na jego twarzy.

- Co mam robić, Steve?

- Szukałeś jej?

- Masz mnie za idiotę? Oczywiście, że tak.

- A czy ona wie, że jej szukasz?

- Z pewnością tak.

- A więc się ukrywa.

- I to jak – prychnął Iron Man. – Jest taka... - Szukał w pamięci odpowiedniego słowa. - Uparta.

Steve się uśmiechnął.

- Chciałbym ją poznać.

- Najpierw musimy ją znaleźć.

Powiedział 'my' nie do końca świadomie, ale Rogers nie miał mu tego za złe. Położył dłoń na ramieniu geniusza, zmuszając go, żeby na niego spojrzał.

- Znajdziemy.

Niespodziewanie odezwał się telefon bruneta i ten natychmiast wyjął go z kieszeni, pewien, że to sąsiadka Georgii. Natychmiast odebrał.

- Halo?

Usłyszał tylko przeraźliwy śmiech, od którego zjeżyły mu się włoski na karku.

- Chyba mam coś, co jest twoje – stwierdził Iluzjonista. – Czekam na dachu Fulton Mall. Masz godzinę.

Rozłączył się. Tony'emu krew odpłynęła z twarzy, kiedy odkładał urządzenie.

- Co się stało? – zapytał natychmiast Rogers.

- Ma ją – wyjąkał oszołomiony mężczyzna, a potem spojrzał na przyjaciela. – Musimy natychmiast ruszać.

Chciał się podnieść, ale Kapitan złapał go za ramię. Mężczyźni wymienili spojrzenia.

- Myślę, że przyda nam się ktoś do pomocy.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top