Część 21


Tony Stark już od kilku dni próbował się przełamać i wykonać telefon. Do tej pory jednak za każdym razem, kiedy przystawiał urządzenie do ucha, niemal natychmiast przerywał połączenie. W końcu tyle rzeczy mogło się nie udać.

Siedział teraz samotnie w pustym laboratorium. Z pewnym rozbawieniem stwierdził, że brakuje mu towarzystwa Georgii – jej kąśliwych uwag, wymownego milczenia i nucenia, które zazwyczaj go irytowało. Teraz, kiedy jej nie było, wszystko inne jakby zamarło, czekając na jej powrót. On sam czuł się ledwo żywy.

Oczywiście, nieustannie jej szukał używając wszystkich dostępnych mu środków. Jednakże, co przyznawał raczej niechętnie, i na tej płaszczyźnie okazała się być lepsza, blokując wszystkie możliwe informacje na swój temat. Jarvis nie rozgryzł jeszcze jej zabezpieczeń, ale pracował nieustannie, więc było to tylko kwestią czasu.

Czas był teraz jego największym wrogiem.

Miliarder zamyślił się na chwilę, a potem znowu sięgnął po telefon. Obracał go przez chwilę w dłoni, kalkulując wszystkie za i przeciw.

W najgorszym przypadku Steve mu powie, że nie chce go znać. W sumie, co go to obchodziło. Rogers był tylko jedną z kolejnych osób, które wbiły mu niepostrzeżenie nóż w plecy. To bolało głównie dlatego, że wcześniej uważał go za przyjaciela.

Kogo on starał się oszukać. Bardzo chciał znienawidzić Kapitana, bo wtedy wszystko byłoby łatwiejsze. W tej sytuacji nawet zupełna obojętność by mu wystarczyła. Wmawiał sobie, że tak właśnie jest, głównie po to, żeby łatwiej mu było to znieść. Wobec tego, dlaczego odczuwał tą dziwną pustkę, odkąd Rogers zniknął wraz z innymi członkami Avengers?

Początkowo pustkę zapełniła Pepper, po jej wyjeździe – Georgia. Teraz żadnej z nich nie było obok i miał wrażenie, że pusta przestrzeń w jego sercu jeszcze głośniej domaga się wypełnienia.

Czuł się coraz bardziej wykończony całą tą sytuacją. Nie rozmawiał ze Stevem, bo ten zataił przed nim kluczową informację o śmierci jego rodziców. A teraz, o ironio, Georgia nie rozmawiała z nim, bo sam zataił przed nią informację dotyczącą jej rodziny. Nie wiedział, czy czuje się z tego powodu lepiej czy gorzej, ale powoli zaczynał rozumieć pobudki kierujące Kapitanem. Czasami prawda jest na tyle bolesna, że trzeba ją dawkować powoli i subtelnie.

Szkoda, że sam wcześniej nie był na tyle wspaniałomyślny. Miał w końcu tyle okazji, żeby wyznać Feige prawdę. Przekonywał jednak siebie nieustannie, że to nie jest właściwy moment i stale przeciągał tą rozmowę w czasie. W konsekwencji, wszystko wyszło nie tak jak miało. Zastanawiał się, czy Steve czuje się tak samo i chciałby cofnąć czas.

Teraz jednak to nie miało żadnego znaczenia, bo stracił ich obu – przyjaciela i córkę. Liczył na to, że nie jest jeszcze zbyt późno, żeby starać się to naprawić. Jeśli chciał sprawić, żeby Georgia mu wybaczyła... Cóż, sam musiał najpierw się tego nauczyć.

Podniósł się z miejsca i wykręcił numer, stając twarzą do okna. Serce biło mu tak szybko, jak po intensywnym biegu. Tym razem się nie zawaha. Nie rozłączy się.

Usłyszał w słuchawce pierwszy sygnał i wiedział, że nie ma już odwrotu. Czuł się dziwnie słaby i odkryty, jak nigdy dotąd. Jego oddech przyspieszył.

Drugi sygnał. Zaczęły mu się pocić dłonie. Ręka trzymająca telefon drżała.

Steve odebrał po trzecim sygnale.

- Tony? – zapytał nieśmiało dopiero po chwili. Stark zamknął oczy. To było o wiele trudniejsze, niż się spodziewał. Blondyn stał tam po drugiej stronie i czekał na jego ruch, a on sam miał ochotę uciec.

Georgia uciekła, szepnął mu w głowie jakiś głos. Naprawdę chcesz po raz drugi popełnić ten sam błąd?

- Steve – powiedział spokojnie, zdziwiony, że głos nawet mu nie zadrżał. Zawahał się. Co powinien powiedzieć dalej? Przeprosić? Zapytać o samopoczucie? Na szczęście Kapitan wyczuł jego wahanie.

- Cieszę się, że dzwonisz, Tony. – Jego głos brzmiał tak jak zawsze, pełny przekonania o słuszności wypowiedzianych słów i wsparcia. To nadal był on. Ten sam Steve Rogers, który z uśmiechem ulgi stwierdził, że Iron Man przeżył upadek z wysokości, podczas walki z Lokim. Ten sam, który czepiał się o kulturę jego języka podczas każdej misji. Ten, który był jego przyjacielem.

- Ja też – odparł szczerze. Jego lęk powoli znikał, zastąpiony przez ulgę. Wiedział już, że Kapitan go nie porzuci, ale zrobi wszystko, żeby mu pomóc. Taki właśnie był ten wysoki blondyn. Zawsze gotowy ruszyć na ratunek. – Chciałem zapytać, czy nie masz może nic przeciwko, żeby wpaść na chwilę? – Jednak żeby Rogers czasami nie wyczuł w tym pytaniu słabości, szybko dodał jakiś pretekst. – Tak się składa, że jakaś tarcza w niemodne i absolutnie nudne wzory się o ciebie pytała.

Blondyn chyba się uśmiechnął.

- Tak... Możesz jej powiedzieć, że mnie też jej brakuje.

- Nie jestem twoją sekretarką, Rogers. Sam powinieneś jej to powiedzieć – burknął, chociaż na jego twarzy zagościł uśmiech. Czuł, jakby zdjęto mu z pleców olbrzymi ciężar. Do normalności czekała jeszcze długa droga, ale teraz był znacznie bliżej niż dalej. Kapitan zrobił lekką pauzę, zanim znowu się odezwał.

- Jesteś tego pewien? – zapytał. Tony odetchnął głęboko.

- Najwyższy czas, żeby do ciebie wróciła – powiedział. – Tylko ty możesz ją nosić.

Przy jednym z komputerów coś zapiszczało. Stark odwrócił się w tamtą stronę, jakby zupełnie zapomniał, że świat poza ich rozmową w dalszym ciągu funkcjonuje normalnie. Pokonał dzielącą go od komputera odległość w kilku krokach i pochylił się nad ekranem.

- Muszę kończyć, Steve – mruknął do telefonu. – Mam coś ważnego do zrobienia.

- Rozumiem. I... Tony?

- Tak?

- Naprawdę cieszę się, że zadzwoniłeś.

Tony się uśmiechnął.

- Wiem – powiedział i się rozłączył.

Odłożył telefon na stolik obok i, nadal z uśmiechem na ustach, dokładniej przyjrzał się wyświetlanemu na ekranie komputera komunikatowi.

- A więc mówisz Jarvis, że ją znalazłeś?


- Musisz trochę wyżej unieść nogę, jeśli chcesz zadać wystarczająco mocny cios. – Bucky krążył wokół Georgii siłującej się z manekinem. To był już ich kolejny trening, w jednym z opuszczonych teatrów w Hell's Kitchen. Na podniszczonej już nieco scenie było wystarczająco miejsca, aby mogli trenować bez narażenia się na boleśniejsze stłuczenia, związane z obijaniem się o meble. Feige wykonała jeszcze kilka kopnięć i oparła dłonie o kolana, wyrównując oddech.

- Daj mi sekundę – zwróciła się do mężczyzny. Podszedł do niej z butelką wody. Przyjęła ją z wdzięcznością. – Dzięki.

Pospiesznie przyłożyła butelkę do ust i łapczywie chwytała każdy łyk wody. Kilka kropel uciekło jej z warg i popłynęło po twarzy spadając na nieco odkryty dekolt. Bucky uważnie śledził tor ich ruchu.

- Robisz postępy – stwierdził, kiedy już skończyła pić i odstawiła butelkę na podłogę. Głośno nabrała powietrza, patrząc na bruneta.

- Bzdura. Jestem do kitu – stwierdziła, uderzając manekina pięścią. – Nawet mrówki bym nie umiała porządnie uderzyć.

Zrobił kilka kroków w jej stronę, utrzymując kukłę do ćwiczenia uderzeń w prostej pozycji.

- Znam taką jedną mrówkę, z którą nawet cała amerykańska armia miałaby problem. – Georgia zmarszczyła brwi, niewiele z tego rozumiejąc. Westchnęła i powróciła do wymierzania ciosów.

Lewy prosty. Prawy sierpowy. Uderzenie z prawego kolana. Raz, dwa, trzy...

- Trzymaj łokieć w środku linii uderzenia – poprawił brunetkę Bucky, trącając dłonią jej lewą rękę. – W innym wypadku twój przeciwnik zorientuje się, że chcesz zaatakować. Polegaj na zaskoczeniu.

Uśmiechnęła się.

- W ten sposób? – Wymierzyła cios, robiąc krok do przodu w stronę Barnesa, zamiast celować w kukłę. Bez problemu zablokował jej atak, kładąc swoją dłoń na jej pięści. Po jego uśmiechu jednak można było poznać, że podoba mu się jej sposób myślenia.

- Dokładnie w ten – zaśmiał się krótko.

Georgia odwzajemniła gest i zaczęła się prostować do normalnej, stojącej pozycji. Jednak zanim zdążyła to zrobić do końca, Bucky szybkim gestem wymierzył jej cios pięścią. Zdążyła się uchylić w ostatniej chwili, sprawiając, że ręka mężczyzny chybiła tylko o centymetr.

- Nieładnie – powiedziała, patrząc na niego z udawaną naganą. Zrobił krok w jej stronę wymierzając następny cios. Znowu udało jej się go uniknąć. – Nieustępliwy jesteś.

- Spróbuj mnie zatrzymać – rzucił wyzwanie, nadal z cwanym uśmieszkiem na ustach. Najwyraźniej świetnie się bawił.

- Z przyjemnością.

Spróbowała go uderzyć lewym sierpowym, ale natychmiast, bez większego wysiłku ją zablokował.

Prawy prosty i uderzenie z łokcia.

Kopniak z półobrotu.

Raz, znowu i po raz kolejny. Za każdym razem udawało mu się ją zablokować w odpowiedniej chwili. W dodatku wydawał się wcale nie być zmęczonym, czego nie można było powiedzieć o Georgii.

Starała się uderzyć go lewym łokciem, ale przytrzymał jej rękę w powietrzu.

- Przestajesz się starać. Postaraj się zrobić coś, co mnie zaskoczy.

Wyrwała mu rękę i przygotowała się do oddania ciosu. Udawała, że chce go kopnąć, podczas gdy szybko przerzuciła się na uderzenie prawą pięścią.

Po raz kolejny z łatwością przewidział jej krok i złapał ją za wyciągniętą rękę, obracając w ten sposób, że stała przed nim, ciasno przyciśnięta plecami do jego klatki piersiowej. Syknęła coś przez zęby, kiedy zupełnie ją unieruchomił, owijając metalową rękę wokół jej szyi.

- Tylko na tyle cię stać? – mruknął jej prosto do ucha, prawie muskając ustami jej skórę.

Wyrwała mu się gniewnie, powracając do początkowej pozycji. Bucky wyglądał na rozbawionego. Georgia starała się zapanować nad rosnącym w niej gniewem i skupić się na czymś, co wychodziło jej najlepiej.

A najlepsza była w myśleniu.

Zaczęła powoli okrążać mężczyznę z uniesionymi rękoma, gotowa do odparcia ewentualnego ciosu. Barnes stał w podobnej pozycji, z lekko ugiętymi kolanami i metalową ręką, nieco bardziej wysuniętą od tej zdrowej.

Ręka. Jego zdecydowanie najmocniejszy punkt. Nie było sensu zaprzeczać, że mógł bez najmniejszego wysiłku za jej pomocą połamać brunetce wszystkie kości. Nie mogła odeprzeć ataku, gdy celował w nią silniejszą dłonią. Jednakże, co wielokrotnie powtarzał jej Tony podczas pracy w laboratorium, każda wyjątkowa zaleta ma także swoją wadę.

Wadą metalowej ręki było to, że doskonale przewodziła prąd.

Wynalazczyni uśmiechnęła się do siebie przebiegle i ruszyła na Barnesa. Atakowała go serią lekkich i raczej mało skoordynowanych ciosów, zmuszając go do tego, aby używał obu rąk do ich odpierania.

Kopnięcie w udo. Blok. Uderzenie z łokcia w mięsień dwugłowy ramienia. Lewy prosty i uderzenie w kostkę. Wykonała półobrót i wymierzyła cios zewnętrzną stroną ręki. Jak mogła przewidzieć, zablokował go łapiąc ją metalową ręką i przytrzymując w powietrzu. Wyszczerzył się, ewidentnie z siebie zadowolony.

- Zawsze staraj się dyktować zasady walki – powiedział. - Ty dyktujesz, ty wygrywasz, kiciu.

Uśmiechnęła się i, nadal uważnie patrząc mu w oczy, skupiła się na wytworzeniu pobudzenia elektrycznego w dłoni trzymanej przez bruneta. Siatka błysnęła lekko niebieskim kolorem, po czym płynnie przeszła na rękę Bucky'ego. Puścił brunetkę i cofnął się o krok, zaskoczony niespodziewanym bólem. Jego zszokowana mina wynagrodziła kobiecie cały dotychczasowy trud.

- Nareszcie mówisz moim językiem... Kiciu.

Niebieskooki pokręcił głową z niedowierzaniem. Kilka ciemnych pasm opadło mu na czoło. Brunetka z zaskoczeniem stwierdziła, że mężczyzna wcale nie wygląda na zdenerwowanego, wręcz przeciwnie. Wyprostował się i obrzucił ją krótkim spojrzeniem pełnym czegoś na kształt dumy. Uśmiechnął się drapieżnie i ruszył w jej stronę.

- Coraz bardziej zaczynasz mi się podobać – powiedział, wymierzając cios. Zablokowała go, przy okazji grożąc mu porażeniem prądem z wolnej ręki.

- Nasz sąsiad mówi mi to codziennie – zauważyła przekornie, robiąc obrót i kopiąc mężczyznę poniżej kolana.

- A ja myślałem, że nie mamy innych sąsiadów oprócz tej wścibskiej baby z naprzeciwka.

- Poczekaj, aż poznasz jej synalka.

Krążyli wokół siebie, nieustannie się atakując. Ich buty przy każdym kroku stukały na starej, drewnianej posadzce sceny. Nie przypominało to już walki, a niezwykle skomplikowany i zharmonizowany w swojej niedoskonałości układ. Żadne z nich nie miało wystarczającej przewagi, żeby wygrać, ale żadne też o to nie dbało. Byli tak skoordynowani w tym niezwykłym tańcu, że zdawali się zapominać o jego pierwotnym celu.

Łączyła ich dziwna więź. Byli dla siebie oparciem, ale nie wiedzieli o sobie wszystkiego. Georgia wyczuwała, że Bucky nie chce rozmawiać o Rogersie i o niego nie pytała. Barnes natomiast wiedział, że dziewczyna źle reaguje na wspomnienie jej ojca, więc porzucił ten temat. Byli skupieni na teraźniejszości i na tym, kim są teraz, o wiele bardziej niż na przeszłości, zupełnie jakby istniała ona wcześniej jako niezbędny, ale mało istotny fragment czasu.

Nie wiedzieli o sobie wszystkiego, ale wiedzieli o sobie wszystko to, co ważne. Dwa zagubione we Wszechświecie fragmenty, które przypadkowo siebie odnalazły.

- Pasuję – powiedziała Georgia, pochylając się, aby złapać oddech. – Nie wytrzymam więcej, nie mam twojej superasasynowej kondycji.

Brunet wyprostował się, odrzucając włosy do tyłu. Feige oparła się plecami o zimną ścianę, oddychając głęboko.

- Została nam tylko jedna rzecz do przećwiczenia – powiedział, podchodząc do niej. Jej twarz przybrała poważny wyraz. – Zawsze chcą to zrobić w ten sam sposób i tylko w ten. Duszą cię.

Stanął naprzeciwko niej i wyciągnął rękę w kierunku jej szyi. Spojrzał brunetce w oczy, czekając na jej przyzwolenie. Niechętnie pokiwała głową. Bucky zacisnął lekko palce na jej skórze, a ona natychmiast się spięła, kładąc obie dłonie na ścianie.

- Już to ćwiczyliśmy – przypomniał jej, starając się, aby się uspokoiła. – Po prostu powiedz mi, co musisz zrobić.

Odetchnęła głęboko, starając się oczyścić umysł. Zebrała się na odwagę i podniosła głowę, żeby spojrzeć mu w oczy.

I natychmiast tego pożałowała. Był znacznie bliżej niż się spodziewała i w dodatku patrzył na nią w jakiś nowy, dziwny sposób.

- Muszę... - zaczęła, wiedząc, że nie będzie w stanie dokończyć zdania. Niebieskie oczy mężczyzny zatrzymały się nieco dłużej na jej ustach. Zalało ją nagłe pragnienie, aby znalazł się jeszcze bliżej. – Bucky...

Gwałtownie przycisnął ją do ściany i przesunął dłoń z jej szyi na kark, wplatając palce w jej włosy. Jego ciepłe usta odnalazły jej i wbiły się w nie z taką zachłannością, jakby jednocześnie witały i żegnały się z nimi na zawsze. Jej dłonie błądziły w jego gęstych włosach, ciesząc się ich miękkością.

W tym momencie nie liczyło się nic innego, oprócz nich samych.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top