Część 19
Zamrugała kilkakrotnie, trawiąc to, co powiedział Catherpell. Nie potrafiła nawet wykrztusić słowa, z głupią miną wpatrując się w bliżej nieokreśloną przestrzeń.
- Wiem, że to może być dla ciebie szok, ale...
Niespodziewanie przerwał mu wybuch śmiechu ze strony brunetki. Nie mogła przestać się śmiać do tego stopnia, że z jej oczu zaczynały płynąć łzy.
- Prze... praszam – zaczęła, ale przerwały jej kolejne salwy śmiechu. Ludzie ze stolików obok nie ukrywali swojego zainteresowania całą sytuacją. John wyglądał na niezmiernie zdziwionego.
- Georgino, czy wszystko...? – Zakryła usta dłonią, starając się uspokoić. Pokiwała głową, wycierając łzy.
- Och, tak. – Z uśmiechem podniosła się z krzesła, nadal cicho się śmiejąc. Ubrała kurtkę i podeszła do drzwi. – Tylko po prostu strasznie się pan myli.
Jeszcze chyba nigdy droga do Avengers Tower nie wydawała jej się tak zabawną. Stark jej ojcem! Złapała się za brzuch, nie mogąc przestać się śmiać. Co też ten Catherpell wymyśla!
Weszła do windy, wciskając guzik. Chciała jak najszybciej dostać się do laboratorium i o wszystkim opowiedzieć Tony'emu. Mogła być pewna, że rozśmieszy go to jeszcze bardziej niż ją. Oparła się o zimną ścianę windy, czekając, aż podjedzie na górę.
Swoją drogą ciekawe, skąd John miał takie informacje. Georgia czuła, że to sprawka jej matki. W końcu Anna zawsze miała niebanalne poczucie humoru. Przejechała palcami pod okiem, wycierając rozmazany tusz, poprawiła włosy i weszła do pomieszczenia.
- Tony? Jesteś tutaj? Nie uwierzysz, co mam ci do powiedzenia! – Kobieta rozejrzała się po pomieszczeniu, ale nie mogła nigdzie dostrzec geniusza. Przez ułamek sekundy jej wzrok padł na drzwi od prywatnego laboratorium Starka, do którego miała absolutny zakaz wstępu. Zagryzła na chwilę dolną wargę, walcząc ze sobą i po pewnym czasie ruszyła pewnie w stronę pomieszczenia. Ku jej zdziwieniu, drzwi nie były zamknięte a tylko lekko uchylone.
- Tony? – Niepewnie wślizgnęła się do środka. Zaskakująco dla niej samej, w laboratorium panował nienaganny porządek. Najwyraźniej mężczyzna musiał ostatnio sprzątać. Kobieta zaczęła z zainteresowaniem się rozglądać, wolno spacerując. Podeszła do biurka.
Stało na nim kilka zdjęć w ramkach. Po pierwsze uśmiechnięta Pepper w służbowej garsonce. Na drugim zdjęciu był jakiś wysoki, starszy mężczyzna w garniturze, którego nie znała. Kolejne zdjęcie w złotej ramce przedstawiało, jak mogła się domyślić, rodziców Tony'ego – Howarda i Marię.
Złapała ostanie zdjęcie w dłonie i dokładnie im się przyjrzała. Geniusz był zdecydowanie bardziej podobny do ojca. Natomiast w Marii było coś niezwykle znajomego. Te duże oczy i tajemniczy uśmiech kogoś jej przypominały...
Odłożyła przedmiot na miejsce, przy okazji niechcący zwalając coś na podłogę. Przykucnęła, szukając zguby pod biurkiem.
- Gdzie to jest? – westchnęła niecierpliwie, sięgając dłonią pod szafkę. W końcu na coś się natknęła, ale był to tylko jakiś stary list. Wydała z siebie głośne westchnięcie i już miała kontynuować poszukiwania, kiedy jej wzrok padł na kartkę, którą przed chwilą wyciągnęła. Pismo wydawało jej się znajome... Podniosła papier do oczu i zaczęła czytać.
Na początku niewiele rozumiała, ale gdy spojrzała na podpis wszystko stało się jasne. Poczuła, jak podłoga ucieka jej spod stóp, a wszystko wokół zaczyna wirować. Żołądek boleśnie jej się ścisnął, powodując mdłości.
- To nie prawda, to nie prawda, to wszystko nie prawda – szeptała sama do siebie, jakby to miało jej pomóc.
Nie wiedziała jak długo leżała skulona na podłodze w laboratorium Starka, zanim wreszcie udało jej się wstać. Złapała kartkę w dłoń i zjechała windą na piętro mieszkalne. Jej głośne kroki niosły się echem po pomieszczeniu. Zza rogu wyłonił się Tony.
- Gdzie ty chodzisz, do diabła?! – zaczął, wyraźnie wściekły. Mało ją to teraz interesowało. – Mieliśmy umowę! Ty wiesz, jak się bałem? Równie dobrze mogłaś już nie żyć!
Zignorowała go i rzuciła w niego listem Anny, wpatrując się w niego z furią. Zdziwiony spojrzał na papier i gwałtownie zbladł. Spojrzał na nią niepewnie.
- Skąd to masz? – zapytał drżącym głosem. Prychnęła.
- Zgadnij! – Gniew w jej oczach tylko się pogłębił. Na jej skórze zaczynały się tworzyć błękitne wyładowania. Stark szybko ocenił całą sytuację i zrobił krok w jej stronę.
- Wszystko ci wyjaśnię, tylko się nie denerwuj... - Bezskutecznie starał się załagodzić sytuację. Georgię jeszcze bardziej to rozjuszyło.
- Nie denerwuj się?! NIE DENERWUJ SIĘ?!! Chrzanię twoje wyjaśnienia! – krzyknęła, nie panując już nad sobą. Zacisnęła pięści, a jej skóra zaczęła syczeć pod wpływem gwałtownego naładowania do wysokiej mocy. – Oszukiwałeś mnie! Przez cały ten czas wiedziałeś, że... że...że ja...
Nie potrafiła wykrztusić nic więcej, a w jej oczach zaczęły gromadzić się łzy. Tony stał bezradnie na środku pomieszczenia, z bólem w oczach. Nie tak to sobie wyobrażał.
- Georgia proszę cię, pozwól mi...
- NIE!!! – Odsunęła się od niego. Po jej twarzy zaczęły spływać pojedyncze łzy, rozmazując jej makijaż. – Nienawidzę cię! Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego!
- Nie wiedziałem, naprawdę... Gdybyś mi pozwoliła...
Zaniosła się szlochem, podpierając się ściany. A więc Catherpell miał rację. Człowiek, którego podziwiała i od pewnego czasu uznawała za przyjaciela, okazał się być mężczyzną, który zamienił w piekło pierwsze lata jej życia. Nienawidziła go w tej chwili bardziej, niż mogła to sobie wyobrazić.
- Georgia, błagam cię. – Tony znowu się do niej zbliżył, jednak bał się jej dotknąć. Przysunęła się bliżej ściany. – Wiem o tym od niedawna. Bałem się ci powiedzieć, bo... Nie wiedziałem, jak zareagujesz...
Spojrzała na niego przez krótką chwilę, ale zdążyła spostrzec rozpacz na jego twarzy. W tej chwili jednak nie umiała myśleć racjonalnie, targana negatywnymi uczuciami. Odsunęła się od ściany, odwracając się do Tony'ego.
- Nie chcę cię znać. – Jego oczy zrobiły się szkliste. Widziała w nich ból. - Nie odzywaj się do mnie, nie szukaj mnie. Zniknij z mojego życia, jakby nigdy cię nie było – ruszyła w stronę windy.
- Poczekaj! – zawołał za nią. – Nie możesz wyjść, to zbyt niebezpieczne... On właśnie tego chce.
- Mam to gdzieś – mruknęła, naciskając przycisk.
- Zostań – poprosił, podchodząc bliżej. – Nie chcę... - Spojrzała na niego. – Nie chcę, żeby coś ci się stało.
Jej spojrzenie na chwilę złagodniało. Po chwili jednak na jej twarz wróciła dobrze wyćwiczona maska.
- Szkoda, że nie byłeś taki wspaniałomyślny przez dwadzieścia ostatnich lat – powiedziała i zniknęła w windzie.
Biegła przed siebie, ile sił w nogach. Łzy skapywały jej po twarzy, a ona potrafiła jedynie biec i biec przed siebie. Czuła się tak, jakby była bohaterką jakiegoś dramatu, oszukana przez wszystkich, pozostawiona na pastwę losu. Życie musiało jej okropnie nie znosić, skoro zabierało jej wszystkich, których kochała.
Przystanęła, popierając się ściany w jakiejś samotnej uliczce i dysząc ciężko. Kiedyś przysięgła zemstę ojcu. Wmówiła sobie, że kiedy go wreszcie odnajdzie, to zniszczy wszystko, co dla niego ważne. Choćby miała to przypłacić zdrowiem albo nawet życiem, sprawi, że jego świat legnie w gruzach.
Teraz wiedziała, że nie będzie w stanie tego zrobić.
Powiedziała mu, że go nienawidzi, co było po części prawdą. Z drugiej strony jednak, już od pewnego czasu traktowała go jak część rodziny, którą straciła. Na pewien sposób także go kochała. Traktował ją dobrze i chociaż często się kłócili, zawsze była pomiędzy nimi ta wyjątkowa nić porozumienia, którą trudno jej było wyjaśnić. Tony był też jedną z nielicznych stałych osób w jej życiu. Nie chciała go krzywdzić. Chciała go zapomnieć.
Wbiła sobie paznokcie w skórę dłoni, żeby nie płakać i wolno ruszyła ulicą, nadal walcząc z mętlikiem w głowie. Musi zniknąć, bo Stark na pewno będzie jej szukał. Poprosi Jamesa o pomoc. Ucieknie i nigdy nie wróci.
Będąc już w połowie uliczki zauważyła przed sobą jakiś cień. Zatrzymała się, wstrzymując oddech. Niemożliwe, żeby Iluzjonista znalazł ją tak szybko. Ucichła, nasłuchując kroków. Po chwili cień stał się wyraźniejszy, a kilka metrów od niej pojawił się mężczyzna.
Od razu spostrzegła, że to nie wróg Starka, bo on był wysoki i szczupły. Osobnik, który stał przed nią był może odrobinę niższy, ale za to bardzo dobrze zbudowany. Z daleka mógłby ujść na Luka Cage'a. Wyjął grubą linę.
Poczuła, że serce zaczyna jej bić szybciej. To zdecydowanie nie był bohater Herlemu, choć oddałaby wszystko, żeby okazał się nim być. Starała się skupić, żeby wytworzyć sobie na dłoni siatkę, ale bezskutecznie. Była zbyt roztrzęsiona, żeby nad tym panować. Mężczyzna ruszył w jej stronę.
- Szybciej – pospieszyła samą siebie, starając się skupić na obronie. Światełko na jej skórze błysnęło parę razy i zgasło. Jęknęła, przerażona. Nie miała żadnej możliwości, żeby się bronić.
Zanim napastnik zbliżył się na tyle, żeby mógł zaatakować, ktoś z drugiej strony przycisnął ją do siebie i owinął rękę wokół jej szyi. Krzyknęła zaskoczona, a on natychmiast zakrył jej usta.
- Spokojnie, słoneczko – powiedział z ciężkim, południowym akcentem. Georgia zaczęła się wyrywać. – Zaraz będzie po wszystkim.
- Gdzie mamy ją później zostawić? – zapytał go drugi, obwiązując sobie linę wokół ręki.
- Gdziekolwiek, byle na widoku – odpowiedział tamten. Zupełnie, jakby rozmawiali o pogodzie. Kobieta poczuła, że zaczyna się dusić. Szarpała się, ile tylko mogła, uderzając mężczyznę, gdzie tylko mogła dosięgnąć. Równie dobrze jednak mogła bić bezduszny głaz, bo na napastniku nie robiło to żadnego wrażenia.
- Ładniutka jest – powiedział facet z liną, szczerząc się. – Jesteś pewien, że nie możemy jej sobie zatrzymać w bardziej przyjemnych celach?
Zarechotał.
- Robimy to, za co nam płacą, Bill – oznajmił jego towarzysz. – Mieliśmy ją tylko udusić i zostawić w widocznym miejscu. Chociaż właściwie też wolałbym robić z nią inne rzeczy... - Potrzasnął ją. – Co nie, belleza?
Cały świat zaczął jej wirować i na próżno starała się złapać trochę powietrza. A więc tak to wygląda, umieranie. Czas przez chwilę leci wolniej, a myśli stają się jaśniejsze. Całkiem możliwe, że to życie daje nam tę ostatnią, krótką chwilę na pożegnanie z nim. Taki ostatni prezent, zanim dusza oddzieli się od ciała. Ostania myśl, jaka przyjdzie ci do głowy, to ostatnie wspomnienie, które będzie ci towarzyszyć już zawsze. Zamknęła oczy myśląc o tym, co chciałaby zobaczyć. Mamę czy babcię? Niespodziewanie jednak przed jej oczami stanęła postać roześmianego Starka. Poczuła bolesne ukłucie gdzieś w sercu i w jej oczach pojawiły się łzy. Chyba czas się pożegnać.
Nagle mężczyzna stojący za nią upadł, przygniatając ją do ziemi, ale jednocześnie uwalniając jej szyję. Dziewczyna gwałtownie nabrała powietrza, niemal się nim krztusząc. Po wróceniu w miarę normalnego oddechu zepchnęła z siebie osiłka. Miał krwawiącą ranę na głowie, ale chyba żył. Ktoś za nią wydał z siebie westchnienie ulgi.
- Ale mnie nastraszyłaś.
Odwróciła się w stronę źródła dźwięku.
- Bucky – wyszeptała, ledwo poznając swój zachrypnięty głos. Podszedł do niej i pomógł jej wstać. Miał włosy związane w niski kucyk, a na dłoniach rękawiczki. – Co tutaj robisz?
- Patrolowałem teren – wyjaśnił. – I całe szczęście.
Przyłożyła jedną dłoń do gardła. Drugą nadal trzymał Barnes. Spojrzał jej w oczy.
- Myślałem, że już nie żyjesz – szepnął. Troska w jego oczach wydawała się jej prawdziwa.
- Ja też – wykrztusiła. Kręciło jej się w głowie od nadmiaru emocji.
- Wynośmy się stąd – zakomenderował brunet i pociągnął dziewczynę za sobą. Ledwie mogła iść, powietrze zrobiło się nagle niewyobrażalnie ciężkie. Niebieskooki przyjrzał się jej dobrze, oceniając jej stan i bez wahania wziął ją na ręce.
- Bucky... - wyjąkała jeszcze tylko, zanim odpłynęła.
- Bucky...
- Jestem, GG.– Usłyszała jego głos jeszcze zanim udało jej się zmusić do otworzenia oczu. Klęczał nad nią ze szklanką wody. Próbowała się podnieść do pozycji siedzącej, ale z marnym skutkiem. Przetarła oczy.
- Co się stało? Długo tak leżę?
- Zemdlałaś. Musiałem cię nieść całą drogę do domu. – Spojrzała na niego. Był śmiertelnie poważny. – Minęły jakieś... dwie godziny.
Jęknęła i tym razem udało jej się usiąść. Brunet podał jej wody, a ona z chęcią skorzystała z okazji, żeby nawilżyć bolące gardło. Odstawiła pustą już szklankę na podłogę.
- To znowu byli oni, prawda?
- Nie z tego samego rewiru, ale masz rację. – Usiadł obok niej. – Kolejni płatni zabójcy.
Nie odpowiedziała, tylko pustym wzrokiem wpatrywała się w podłogę. Wszystko zaczęło jej się przypominać: Stark jej ojcem, napad na nią, pogodzenie się ze śmiercią... i Bucky.
- Dlaczego byłaś sama? – nieoczekiwanie zadał jej pytanie. Zastanowiła się przez krótką chwilę nad odpowiedzią.
- Trochę... Wszystko mi się skomplikowało. – Przeniosła na niego bystre spojrzenie bursztynowych oczu. – Będę musiała tu zostać.
- To twoje mieszkanie. Ja jestem tu tylko gościem – oznajmił, a potem nagle się zasępił. – Chyba, że chcesz, żebym się wyniósł, co swoją drogą byłoby zrozumiałe.
- Nie! – zaprzeczyła szybko. Twarz Jamesa się rozjaśniła. – Zostań, proszę. Jeśli chcesz.
Pokiwał wolno głową. Pojedyncze kosmyki włosów opadły mu na twarz.
- Po raz kolejny uratowałeś mi życie – powiedziała. – Ja zawaliłam. Nie mogłam użyć wynalazku. Sparaliżowało mnie, myślałam... Myślałam, że tam umrę.
- Po prostu następnym razem, kiedy będziesz miała ochotę na wieczorny spacer w niebezpiecznej dzielnicy... zadzwoń. – Spojrzała mu w oczy. Uśmiechał się łagodnie. – Będę w pobliżu, w razie czego.
Zmarszczyła brwi.
- To nie w porządku – oświadczyła. – Nie chcę, żebyś biegał za mną, jakbyś nie miał nic lepszego do roboty. Nie jesteś mi nic winien. Sama powinnam umieć się obronić.
- Georgia – zaczął, zmuszając ją, by na niego spojrzała. Ona jedna wiedziała, jak pięknie brzmi jej imię wypowiadane jego ustami. – Zrobiłaś dla mnie więcej niż ktokolwiek inny, a ja dotąd nie wiem dlaczego. Dałaś mi cel. Nie chodzi o to, że pomagam ci, bo mam taki przymus. Pomagam ci, bo tego chcę. Bo uważam, że na to zasługujesz.
Była zdziwiona jego słowami, ale nie potrafiła ukryć wzruszenia. Barnes wpatrywał się w nią intensywnie, jakby czekał na jej reakcję, a ona nie umiała wykrztusić słowa. Ciepło w jej sercu powoli zaczynało się rozrastać.
- Oboje możemy sobie pomóc – wyjąkała nieśmiało. Znowu się uśmiechnął, wyraźnie zadowolony. Georgia musiała przyznać, że ostatnio robi to coraz częściej. – Czy wobec tego mogę się prosić o jeszcze jedną przysługę?
- Możesz mnie prosić o co tylko zechcesz, GG. – Lubiła, kiedy ją tak zabawnie nazywał. Posłała mu swój najbardziej urokliwy uśmiech, na jaki było ją w tej chwili stać. Mężczyzna przysunął się odrobinę bliżej.
- Naucz mnie walczyć.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top