Część 12
- Georgia proszę cię, odejdź od okna. – Anna podniosła się lekko ze szpitalnego łóżka, ostro patrząc na córkę. Brunetka jednak zdawała się tego nie zauważać, niemalże przyklejona do okiennej szyby.
- Łoo... - Odskoczyła nagle, kiedy obok okna przeleciała grupa Chitaurich. Odwróciła się do matki z uśmiechem na ustach. – Widziałaś to? A w oddali lata Iron Man...
Znowu przybliżyła się do okna, zafascynowana widowiskiem. Atak na Nowy York trwał już od jakiegoś czasu, nie było wiadomo, czy właśnie uformowanej grupie niezwykłych ludzi uda się powstrzymać najazd kosmitów. Szpital, w którym się znajdowały, był znacznie oddalony od głównego miejsca wydarzeń, ale i tak co chwilę jakiś zagubiony kosmita przedostawał się na ich stronę.
- Georgino, odsuń się od okna – znowu spróbowała kobieta, jednak jej wysiłki okazały się daremne.
- Matka ma rację – powiedział jakiś straszy pan w okularach, podpierający się laską, który właśnie wszedł do pomieszczenia. Feige odwróciła głowę w jego kierunku. – No odsuń się, bo zasłaniasz widok innym!
Wolnym krokiem do niej podszedł. Szesnastolatka uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością, a potem oboje, ramię w ramię, wpatrywali się w panoramę miasta. Dziadulek miał ze sobą nawet lornetkę, żeby wszystko lepiej widzieć.
- Widziałaś tego dużego zielonego? – zapytał po jakimś czasie, odsuwając lornetkę od oczu.
- Nie, ale widziałam boga piorunów – pochwaliła się. Wskazała palcem w kierunku Stark Tower. – Tam jest.
- A niech mnie kule biją – odezwał się mężczyzna po chwili. – W życiu nie spodziewałem się, że dożyję takiego widowiska!
- Tu pan jest, panie Lee! – Do sali weszła rudowłosa pielęgniarka, z niezbyt szczęśliwą miną. Skrzyżowała ręce na piersiach, wpatrując się ostro w mężczyznę. – Dlaczego pan ciągle ucieka z łóżka? – Pokręciła głową i wzięła go pod ramię, żeby wyprowadzić z sali.
- Pani kochana, tam podobno jest sam Rogers! – zaczął się bronić. – Wie pani, że jestem jednym z jego najlepszych przyjaciół?
- Co pan nie powie – mruknęła i pociągnęła go za drzwi.
- Niech mnie Thor trzaśnie, jeśli kłamię, ale w trzydziestym szóstym... - Zniknęli na korytarzu. Georgia podeszła do łóżka matki.
- Jak się czujesz? – zapytała, siadając bokiem na posłaniu.
- Lepiej – skłamała Anna. Jej bursztynowe oczy pozbawione były dawnego blasku.
- Wyzdrowiejesz, obiecuję – powiedziała, chwytając matkę za rękę. Anna westchnęła cicho i mocniej chwyciła drobną dłoń córki.
- Chcę, żebyś mi coś obiecała – zaczęła. – Jeśli odejdę... Chcę, żebyś pamiętała, że to nie koniec świata.
- Wyzdrowiejesz – powiedziała brunetka twardo, chociaż nieco zbladła. Jej matka pogładziła ją po bladym policzku.
- Pamiętasz, co ci zawsze mówiłam przed snem? Jesteś silna, Georgino. Moja silna, dzielna córeczka... - Zamknęła na chwilę oczy, zmęczona mówieniem. Jej kiedyś piękna, delikatna twarz była trupio blada, a mocne blond włosy, dawniej okalające jej okrągłą buzię, już dawno wypadły. – 'Rwy'n dy garu – powiedziała po walijsku. Kocham cię.
- Ja ciebie też, mamo.
Tego dnia grupa superbohaterów uratowała świat przed zagładą. I chociaż część społeczeństwa była co najmniej sceptycznie nastawiona do tego zwycięstwa, to jednak niemal wszyscy świętowali, radośni z końca walki.
Tego dnia podobno ocalono świat.
Tego dnia jej własny świat legł w gruzach.
Wyszła z biblioteki znacznie szybciej niż miała zamiar, a to dlatego, że nie potrafiła się skupić na poszukiwaniach. Wcześniej, korzystając z wolnej chwili, wcisnęła sobie do generatora siatki tę zwiększającą moc część i bardzo chciała ją wypróbować w jakimś ustronnym miejscu. Okazja nadarzyła się zupełnie niespodziewanie, kiedy Georgia mimochodem usłyszała, jak ktoś w bibliotece mówił o jakiejś starej fabryce na Harlemie, należącej niegdyś do człowieka zwanego Cottonmouth. Od tego momentu tylko jedna myśl zaprzątała jej umysł - musiała się tam dostać.
Zwolniła nieco kroku, gdy zobaczyła przed sobą budynek. Był oddzielony starą, rdzewiejącą siatką od ulicy, z wielkim czerwonym napisem: 'Teren prywatny, zakaz wstępu'. Poprawiła na sobie cienką kurtkę i przeskoczyła płot. Budynek był naprawdę spory. Musiała wejść przez jedno z okien, bo drzwi główne były zamknięte mosiężną kłódką. Co prawda mogłaby ją rozwalić, ale nie chciała zwracać na siebie uwagi. Znacznie lepiej będzie, jeśli pozostanie niezauważona.
Stanęła na środku pomieszczenia, zdejmując z siebie kurtkę i odkładając ją na bok razem z plecakiem. Chyba nikt tu nie wchodził od lat, sądząc po ilości nagromadzonego kurzu i wielkości pajęczyn. W kącie nadal stały stare maszyny drukarskie. Dziewczyna obrała je sobie za cel i wyprostowała się, starając maksymalnie skupić. Była to zarazem wada, jak i zaleta jej wynalazku – działał jak część jej organizmu, wykonując polecenia przekazywane przed ośrodkowy układ nerwowy. Bywało, że w czasie szoku lub będąc zdenerwowaną, kompletnie nie panowała nad maszyną. Teraz jednak, idealnie skupiona, zaczęła generować na skórze słabą siatkę, aby potem użyć całej swojej umysłowej siły do wytworzenia niebezpiecznie potężnego promienia, przypominającego uderzenie błyskawicy wygenerowanej przez boga piorunów, Thora. W jej głowie błądziła tylko jedna myśl – żeby zniszczyć maszyny znajdujące się nieopodal. W końcu odetchnęła głęboko i wyrzuciła ręce w kierunku celu. Ogłuszający huk rozdarł powietrze, niebieski blask oślepił ją na moment, kiedy olbrzymie urządzenia zostały podzielone na kawałki. Georgia przyjrzała się swoim dłoniom, żarzącym się błękitnym kolorem. Lou Anne 144 działało znakomicie. Z taką mocą nie musiała się już nikogo bać.
Z taką mocą należało bać się jej.
Wynalazczyni wracając z Harlemu pół godziny później, wybrała nieco dłuższą trasę, chyba po to, żeby rozmyślając, w samotności nacieszyć się swoim małym sukcesem, chociaż w głębi duszy bardzo żałowała, że nie mogła o tym nikomu powiedzieć. Matka i babcia odeszły, żadnych przyjaciół w zasadzie nie miała. Tony odpadał, zbyt wiele miał teraz na głowie. Poza tym wolała mieć coś, czym w razie konieczności mogłaby go zaskoczyć. Chciałaby zobaczyć jego minę, kiedy zobaczy co potrafi.
Uśmiechnęła się do siebie i przeczesała palcami splatane wiatrem włosy. Zimny wiatr dął od rzeki Hudson, na której brzegu się teraz znajdowała. Zamyśliła się, spoglądając na ciemną taflę wody. Życie niejednokrotnie potrafi cię zaskoczyć. Najważniejszym pozostaje, żeby nigdy się nie poddawać, nieważne jak ciężko by było.
Ruszyła dalej przed siebie, sama nie wiedząc, dlaczego nogi zaprowadziły ją w stronę Hell's Kitchen. Przystanęła na skrzyżowaniu zastanawiając się, czy lepiej wrócić do Avengers Tower, czy do mieszkania. Przygryzła dolną wargę.
- Cześć, laluniu – zaczepił ją jakiś wysoki mulat w kapturze na głowie, wyłaniający się z ciemnego zaułku. Kobieta przewróciła oczami, słysząc w jaki sposób się do niej zwrócił. Zdecydowanie nie miała teraz ochoty na zawieranie nowych znajomości.
- Spadaj – odburknęła. Uśmiechnął się lustrując jej sylwetkę.
- Coś ty taka nieprzyjemna? – zagaił, opierając się beztrosko o ceglany mur i wlepiając w nią ciemne oczy.
- Coś ty taki nachalny? – odcięła się. Zaczął się śmiać i pokręcił głową.
- Nie chcesz może skoczyć ze mną na drinka? – zapytał. – Potem moglibyśmy iść do mnie.
Westchnęła zirytowana, ruszając w stronę mieszkania.
- Nigdzie z tobą nie wyskoczę, a teraz daj mi spokój – powiedziała. Mężczyzna jednak nie miał zamiaru tak szybko ustąpić. Po chwili dogonił ją i znalazł się tuż obok.
- Nie graj takiej niedostępnej...
- Co wy ostatnio wszyscy macie z tymi grami? – Przystanęła i na niego spojrzała. – W nic nie gram i ty też nie powinieneś, zaufaj mi.
Próbował chwycić ją za rękę i przyciągnąć do siebie, ale zdążyła się wyrwać. Zmarszczyła brwi i spojrzała na niego ostro.
- No weź... - zaśmiał się, znowu lekko się do niej zbliżając. Brunetka zrobiła krok w tył. – Podobasz mi się i wiem, że też ci się podobam, więc co stoi na przeszkodzie?
- Twój mózg – mruknęła tak cicho, że jej nie usłyszał. – Koleś... Zaczynasz mnie wkurzać. Dla własnego dobra lepiej zostaw mnie w spokoju. – Skrzyżowała ręce na piersiach. Mulat oblizał wargi.
- Taak? A to niby dlaczego?
- Chyba powiedziała jasno, że masz się odwalić. – Georgia o mało nie podskoczyła usłyszawszy znajome warknięcie zza pleców mężczyzny. Brunet odwrócił się, nieco zdziwiony niespodziewanym towarzyszem i niezbyt zadowolony z takiego przebiegu spraw. Barnes stał zaledwie kilka metrów od nich, z surową miną, idealnie pasującą do jego reputacji. Feige uśmiechnęła się do siebie z satysfakcją. Ostatnio niebieskooki zaprzątał jej głowę niemal bez przerwy, a teraz znowu los stawiał go na jej drodze.
- Sam się odwal – mruknął mulat, prostując się. – Byłem pierwszy, znajdź sobie jakąś inną dziwkę.
Brunetka wytrzeszczyła na niego oczy i otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale wyprzedził ją Zimowy Żołnierz.
-Nie nazywaj jej tak– syknął Bucky, groźnie zaciskając szczęki i robiąc krok do przodu. Feige spojrzała na niego zdziwiona, nie spodziewając się z jego strony takiej rycerskości. Mulat nieco zwątpił w swoje siły, ale i tak nie miał zamiaru ustąpić. Złapał wynalazczynię za rękę.
- Ona jest moja!
- Nie prowokuj mnie...
Georgia wywróciła oczami, mając już serdecznie dosyć ich słownej potyczki i postanowiła to przerwać. Skupiła się na wytworzeniu napięcia elektrycznego na ręce i zanim mulat zdążył się odezwać, niebieskie wyładowania musnęły mu skórę. Zawył, łapiąc się za rękę i przetoczył się na bok, uderzając w ceglaną ścianę. Brunetka zignorowała jego nieco przesadzone jęki i skupiła całą uwagę na Zimowym Żołnierzu. Na twarzy miał wyraz zaskoczenia. Skrzyżowała ręce na piersiach.
- No proszę – zaczęła. – Mój rycerz na białym koniu znowu mnie ratuje.
Barnes wpatrywał się w nią podejrzliwie, stojąc sztywno w rozkroku. Wynalazczyni zrobiła kilka kroków w jego kierunku, a on nie spuszczał z niej przenikliwych oczu.
- Ty chyba nie potrzebujesz rycerza – zauważył po chwili, spoglądając na nią spod przymrużonych powiek. Uśmiechnęła się do niego w odpowiedzi.
- Masz rację, nie potrzebuję rycerza. – Stanęła naprzeciwko niego bez poprzedniego strachu. Właśnie wpadł jej do głowy szalony i niezbyt roztropny pomysł, ale i tak miała zamiar go wykorzystać. Spojrzała mu w oczy. – Potrzebny mi szpieg.
Kiedy wróciła do mieszkania na 52. ulicy Barnes już tam był. Ciągle nieufnie trzymał się daleko od niej, zdając sobie sprawę z jej możliwości, których prawdopodobnie nie chciał wypróbować na własnej skórze. Brunetka zamknęła za sobą drzwi, kładąc plecak na stoliku. Gestem nakazała mu usiąść, ale mężczyzna stanął po przeciwnej stronie stołu.
- Napijesz się czegoś? Kawy, herbaty...?
- Czego ode mnie chcesz? – przerwał jej. Westchnęła i odwróciła się w jego kierunku.
- Czego ja chcę od ciebie? – Uniosła brwi, udając zdumioną. – Z tego co wiem, to nie ja biegam za tobą po mieście.
Nie odpowiedział, tylko mocniej zacisnął szczęki, marszcząc przy tym brwi. Chyba nad czymś gorączkowo myślał. Georgia lekko wykrzywiła wargi.
- To czego chcesz do picia?
- Wystarczy woda – odpowiedział cicho i z pewnym wahaniem zajął miejsce przy stole. Feige napełniła dwie szklanki wodą i podała jedną brunetowi. Złapał naczynie w obie dłonie. Brunetka popiła łyk ze swojej szklanki zastanawiając się, jak dobrze dobrać słowa, żeby uzyskać pożądany efekt ze strony bruneta.
- Nie podziękowałam ci – zaczęła, zwilżając wargi. – Za to... Wtedy.
Spojrzała na niego znacząco, a on kiwnął głową na znak zrozumienia.
- Muszę się dowiedzieć, kim był ten facet i dlaczego próbował zrobić to co próbował.– Nabrała powietrza. Wspomnienie tego wydarzenia nadal powodowało u niej gęsią skórkę. Najchętniej wymazałaby to na zawsze ze swojej pamięci, ale w tej chwili była skupiona przede wszystkim na tym, żeby zapobiec następnemu takiemu wypadkowi. Bucky przypatrywał jej się przez chwilę w milczeniu, patrząc jak słabe światło żarówki błądzi w jej ciemnych włosach.
- Chcesz żebym go znalazł? – Przytaknęła, kiwając głową. – Czemu sama tego nie zrobisz? Widziałem co potrafisz. - Zmrużył oczy i posłał jej chłodne spojrzenie. – Kim ty właściwie w ogóle jesteś?
- Nikim – odpowiedziała natychmiast. Barnes nie wydawał się być przekonanym. – Posłuchaj... Zrobimy tak. Ty znajdziesz dla mnie tego gościa i dowiesz się, dlaczego mnie zaatakował. A w zamian, ja pomogę tobie.
Prychnął i odchylił się nieco na siedzeniu.
- Chcesz mi pomóc? – zapytał. – Nawet nie wiem kim jesteś, a instynkt podpowiada mi, żeby nie ufać iskrzącej dziewczynie.
Georgia pokręciła głową i wyjęła z kieszeni smartphone'a. Wystukała jakiś kod, szukając odpowiedniego pliku i położyła urządzenie na stół, przesuwając w stronę niebieskookiego. Mężczyzna pochylił się nad urządzeniem. Na wyświetlaczu widniało logo Hydry. Groźnie spojrzał w jej stronę.
- Czytałam o tobie – zaczęła, kompletnie ignorując jego wyzywające spojrzenie. – James Buchanan Barnes urodzony w Shelbyville, uznany za zmarłego w trakcie drugiej wojny światowej... - Kiwnęła głową w stronę telefonu. – I wiem co ci zrobili. Zdobyłam dokumenty Hydry. Tak długo, jak potrafią cię kontrolować, nie uwolnisz się od ich wpływu. Może będę mogła ci pomóc.
- Niby jak?
Uniosła podbródek, koncentrując całą swoją uwagę na jego niebieskich tęczówkach.
- Wydostanę z ciebie tą przeklętą Hydrę.
- Sir, przyszedł dokument z bazy A – zaczął Jarvis, a Tony gwałtownie wstał ze swojego miejsca przy biurku i natychmiast ruszył w stronę faksu. Nerwowo przebierał palcami, z niecierpliwością czekając za interesującą go informację. W końcu, nerwowo wyrwał białą kartkę z maszyny i zaczął czytać. Odszukał wzrokiem najważniejszą linijkę tekstu i kilkukrotnie przesunął po niej swój wzrok. Zesztywniał i położył papier na krawędzi stołu, podpierając się niepewnie. Teraz przynajmniej miał pewność, że list, który znalazł w rzeczach Stane'a nie był tylko marną próbą wyłudzenia pieniędzy, a zaskakującą prawdą, o której nie miał pojęcia przez ponad dwadzieścia lat. Przejechał chłodnymi dłońmi po twarzy, próbując nieco się uspokoić i zacząć myśleć racjonalnie, po czym oparł się o ścianę i zamknął oczy. Ostatnio zwaliło się na niego tyle problemów jednocześnie, a teraz jeszcze to... Odepchnął się od ściany gwałtownie i ruszył w stronę wyjścia, zamykając za sobą drzwi. Kartka papieru uniosła się nad biurko pod wpływem nagłego napływu powietrza, a następnie wolno opadła na podłogę. Czarne drukowane litery zdawały się iskrzyć w swojej intensywności, zupełnie jakby wiedziały, jak ważną informację przenoszą, zaś szczególnie zdawały się zwracać uwagę ostatnie zapisane na kartce słowa.
Georgina Cordelia Feige i Anthony Howard Stark
Pokrewieństwo potwierdzone
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top