Część 26
Ponieważ nie chcę cię teraz stracić
Patrzę dokładnie na moją drugą połowę
Puste miejsce w moim sercu
Jest teraz miejscem, którym się opiekujesz
Pokaż mi, jak mam teraz walczyć
A ja ci powiem, kochanie, że to było łatwe
Powrót do ciebie, kiedy już zdałem sobie sprawę
Że byłaś tu przez cały czas
To jest tak, jakbyś była moim lustrem
Moim lustrem wpatrującym się we mnie
I nie mogłem stać się ani trochę lepszym
Z kimkolwiek innym obok mnie
I teraz to już jest tak oczywiste jak ta przysięga
Że zmieniamy dwa odbicia w jedno
Ponieważ to jest tak, jakbyś Ty była moim lustrem
Moim odbiciem wpatrującym się we mnie, wpatrującym się we mnie
Georgia spojrzała na niego pusto i wyciągnęła otwartą, elektryzującą dłoń w jego stronę.
- A więc się poddałeś, Tony? - zaśmiał się Catherpell, podchodząc do Starków. - A liczyłem na to, że tak łatwo nie będzie.
Kiwnął głową w stronę brunetki.
- Sami tworzymy swoje demony, co? Jesteś tak samo jak ja ciekawy jej reakcji na twoją śmierć, kiedy się obudzi?
Stark posłał mu gniewne spojrzenie.
- Żal mi ciebie - powiedział spokojnie. - Naprawdę mi ciebie żal.
- A to niby dlaczego? To nie ja zaraz zginę z rąk własnego dziecka.
- Ona jest dzieckiem kobiety, którą kochałeś. Mogła być twoim dzieckiem.
Twarz Iluzjonisty wykrzywiła wściekłość.
- Ona nie jest moim dzieckiem! - Spojrzał na stojącą bez ruchu brunetkę. - A teraz czas się pożegnać.
Tony odetchnął głęboko, godząc się sam ze sobą i po raz ostatni wdychając zapach Nowego Yorku, miasta, w którym kiedyś o mało nie zginął.
Miasta, w którym umrze teraz.
John zaśmiał się głośno, patrząc w niebo.
- Och, Anno! Najbardziej, że wszystkiego żałuję, że nie ma cię tu teraz ze mną, żeby podziwiać klęskę naszych wspólnych wrogów. O nic się nie martw, kochana. Teraz już będziemy tylko my dwoje... Ach, niemal czuję teraz twoją obecność.
Odetchnął głośno, wypuszczając powietrze przez nos i spojrzał na wynalazczynię.
- A teraz... zabij.
Tony zacisnął powieki, przygotowując się na pożegnanie ze światem. Po raz pierwszy mógł się otwarcie przyznać przed sobą, że się boi - nie tylko nieznanego, do którego zmierzał, ale również tego, co zostawi tutaj na Ziemi. Chciał się pomodlić, ale zdał sobie sprawę z tego, że właściwie nie zna żadnej modlitwy.
Przygotował się na ból, ale nic się nie wydarzyło. Miał wrażenie, że ta przeklęta chwila ciągnie się w nieskończoność. Pełen obaw, otworzył oczy.
Georgia nadal stała nad nim z wyciągniętą ręką, ale mimo wyraźnego rozkazu Iluzjonisty nie poruszyła się. Mimo że jej wzrok nadal pozostawał pusty, zamrugała kilka razy. Wściekły Catherpell warknął coś po walijsku.
- Nie słyszysz, co do ciebie mówię, ty głupia dziewczyno!? Zabij Starka!
Ale Feige ani drgnęła. Geniusz próbował znaleźć w jej wyrazie twarzy coś, co sugerowałoby, że zaczyna się wybudzać, ale jej mechaniczny wygląd w dalszym ciągu przypominał mu zachowanie Barnesa pod wpływem hipnozy Hydry.
- Georgia...
- W porządku! - wściekł się John. - Skoro nie umiesz tego zrobić, sam się tym zajmę!
Podwinął rękaw, a Stark zobaczył, że znajduje się na nim urządzenie długości łokcia, które musiało być przerobioną wersją generatora stworzonego przez jego córkę. Zanim zdążył jakkolwiek zareagować, Iluzjonista wycelował w niego i wystrzelił w jego kierunku niebiesko-biały, świszczący płomień. Tony wiedział, że już zbyt późno, żeby zdołać obronić. Ale wtedy stało się coś dziwnego.
Georgia, nadal pozostająca pod wpływem hipnozy Iluzjonisty, okręciła się na pięcie i zasłoniła go swoim ciałem. Rozległ się głośny huk, a potem siła uderzenia przeciwnika wyrzuciła kobietę do tyłu tak, że poleciała aż na przeciwległą stronę budynku, z impetem uderzając w ceglany mur. W powietrzu rozszedł się odgłos łamanych kości. Brunetka poruszyła się jeszcze lekko i znieruchomiała, z niebieskimi oczami wpatrzonymi w nicość.
Mówią, że w życiu każdego z nas jest taka chwila, która trwale nas odmienia. Czasami są to jakieś słowa, czasami nowo poznana przez nas osoba, a czasami najzupełniej w świecie sytuacja, której się nie spodziewaliśmy. Cokolwiek by to nie było - to zawsze jest chwila, kilka dobrych sekund wyjętych z naszego życiorysu. Tylko chwila, powiecie. Tak niewiele potrzeba, żeby dać nadzieję. Tak niewiele, by ją stracić.
Tony miał wrażenie, że wszystko na chwilę zamarło. Wszystko to było zbyt nierzeczywiste, aby mogło być prawdziwe. Wpatrywał się w miejsce, gdzie leżała jego córka, pewien, że zaraz podniesie się z miejsca i rzuci jakąś kąśliwą uwagą. Nie podniosła się.
Czuł, że grunt ucieka mu pod nogami. Opadł na kolana, podpierając się jednocześnie rękoma. Oddychał szybko, jak podczas kolejnego ataku paniki. Oczy zaszły mu mgłą. Nadzieja uciekała z jego serca, jak woda przez palce.
Usłyszał krzyk i wiedział już, że nie ma powrotu. Nie musiał nawet podnosić głowy, żeby ujrzeć rozpacz Barnesa. Czuł ją. Było prawie tak, jakby go pożarła.
Na dachu zaczęła się tworzyć duża ilość srebrnobiałego dymu, spowodowanego eksplozją. Bucky opadł na kolana, nie śmiąc zbliżyć się do brunetki. Co innego widzieć jak wali ci się świat, co innego trzymać jego martwą postać w swoich ramionach.
Natasha i Steve, którym udało się wreszcie podnieść, wyglądali na zdruzgotanych. Oboje byli dobrze wyszkolonymi agentami, którzy wiedzieli, że śmierć w ich pracy jest codziennością, z którą trzeba się zmierzyć. Ale patrzeć na śmierć, która wywołuje tyle cierpienia najbliższych im osób, wywołała u nich dziwne odczucia. Zawiedli. Nie wykonali misji. Teraz będzie się za nimi ciągnęła, jak niewolniczy łańcuch.
Dym pochłonął już większość dachu i jedyne co widzieli teraz Avengersi, byli oni sami i Iluzjonista. Nawet ich przeciwnik wyglądał na zszokowanego takim obrotem spraw. Zupełnie, jakby wcześniej w ogóle nie brał takiego biegu wydarzeń pod uwagę.
- Zabiłeś ją - wyjąkał Tony i spojrzał na przeciwnika gniewnie, mimo łez w oczach. - Zabiłeś ją.
- Nie martw się - mruknął John i wyciągnął do niego dłoń po raz kolejny. - Wkrótce do niej dołączysz.
Próbował oddać strzał, ale coś się nie udało.
- Cholera by to. - Łypnął wściekle na Starka. - Twoja bezużyteczna córka pochłonęła mi cały promień.
Wyglądało na to, że chciał powiedzieć coś jeszcze, ale niespodziewanie pojawił się przed nim Bucky, chwytając go metalową ręką za gardło i podnosząc do góry.
- Powinienem był teraz skręcić ci kark... - warknął. John mimo bólu się uśmiechnął.
- Więc to zrób.
- Bucky.
Steve znalazł się obok przyjaciela i spojrzał na niego z troską.
- Nie rób tego. Ona nie chciałaby, żebyś stał się mordercą.
- Jestem mordercą!
- Nie jesteś - odezwał się znienacka Tony, podnosząc się z kolan. Barnes spojrzał na niego zdziwiony. - Nie jesteś mordercą. Georgia... Ona to wiedziała. Ja teraz też wiem.
Zimowy Żołnierz wyglądał na oszołomionego.
- Poza tym... Jak to on powiedział... - Kiwnął w stronę złoczyńcy. - Śmierć nie jest dla umierającego żadną karą. Nie wyświadczaj mu przysługi.
Niebieskooki spojrzał jeszcze raz na Catherpella, a potem, mimo wahania, puścił jego gardło. Mężczyzna wylądował na ziemi, oddychając ciężko. Na jego ustach błądził dziwny uśmiech.
- Trzeba było to zrobić - powiedział, wstając. Spojrzał na czwórkę Avengersów i prychnął. - Byłem na to przygotowany.
Odchylił kawałek płaszcza, a oni natychmiast spostrzegli, że pod nim znajduje się cała masa kolorowych kabli, łączących różne urządzenia na ciele mężczyzny. Iluzjonista otarł rękawem krwawiącą wargę.
- Zginę, ale was zabiorę ze sobą.
Zaczął się elektryzować, a niebieski płomień zaczął wślizgiwać się w biały dym. Catherpell wykrzywił znacząco wargi, a potem nakierował promień wybuchu na swoich przeciwników. Tony zamknął oczy, przygotowany na ból. Jednak promień odbił się od niewidzialnej bariery, osłaniającej czwórkę bohaterów. Spojrzeli zdziwieni na niemal niewidoczny twór, a potem wymienili spojrzenia.
Iluzjonista zaryczał wściekle, ale mimo podwojenia siły ataku nie umiał się przebić przez osłonę. Łypnął na nich agresywnie, a potem nagle się przeraził. Geniusz podążył za jego spojrzeniem.
Idąc przez białą mgłę, niczym mistyczna bogini, Georgia wolnym krokiem podążała w ich kierunku. W wielu miejscach miała podpalane i poszarpane ubranie, odsłaniające stale elektryzującą się skórę. Jej normalnie bursztynowe tęczówki miały świecący, niebieski kolor. Wpatrywała się w Catherpella z marsową miną.
Jej widok był dla Tony'ego taka ulgą, że mimo skafandra poczuł się niesamowicie lekki.
- Jak...? Przecież ty... - wyjąkał Iluzjonista.
- Umarłam? - weszła mu w słowo dziewczyna i uniosła lekko prawy kącik ust, co tylko spotęgowało strach u złoczyńcy.
Mężczyzna chciał coś powiedzieć, ale brunetka poraziła promieniem sprzęt na jego ciele, natychmiast go unieszkodliwiając. Zrobiła kilka kroków i spojrzała na wroga, celując w niego ręką. Stark pomyślał, że nigdy nie widział Johna równie przerażonego. Mężczyzna cofając się przed dziewczyną potknął się o własne nogi.
- Georgia... Nie rób tego - wyjąkał, próbując uciec na czworakach. - Twoja matka... Ona mnie lubiła. Nie chciałaby, żebyś mnie skrzywdziła. Ty mogłaś... Mogłaś być moim dzieckiem.
Tony poczuł, jak wzrasta w nim gniew. Jak ten drań śmie w ogóle używać takiego argumentu?
Feige zatrzymała się i zaintrygowana rzuciła spojrzenie Catherpellowi.
- Mogłam - przyznała. W oczach jej wroga zakwitła nadzieja. - Ale jak sam wcześniej przyznałeś - zrobiła pauzę. - Nie jestem twoim dzieckiem.
Nie czekając na jego reakcję poraziła go prądem. Złoczyńca krzyknął, a potem ucichł, kiedy stracił przytomność.
Georgia odetchnęła głęboko i zrobiła krok w tył, kuląc się. Jej tęczówki odzyskały dawny kolor. Spojrzała na miliardera i usłyszała jeszcze, jak ją woła, kiedy osunęła się na ziemię. Wszystko pochłonęła nicość.
- To... Niesamowite. Nigdy nie widziałam czegoś podobnego.
Georgia uchyliła ciężkie powieki i zobaczyła przed sobą twarz jakiejś Koreanki w białym fartuchu. Natychmiast próbowała się podnieść.
- Spokojnie - powiedziała kobieta i uśmiechnęła się. - Jesteś w Avengers Tower. Zemdlałaś, pamiętasz?
Nie pamiętała, choć w jej głowie właśnie zaczynały odtwarzać się wydarzenia sprzed kilkunastu godzin.
Iluzjonista. Hipnoza. Walka.
Śmierć.
Umarła, tego mogła być pewna. A potem wybudził ją nagły ból w okolicy karku. Dziewczyna złapała się za szyję. Lekarka się uśmiechnęła. Wynalazczyni miała wrażenie, że gdzieś już ją widziała.
- Kim pani jest? - spytała cichym głosem.
- Dr Helen Cho. Tony wezwał mnie od razu po przybyciu tutaj, żebym cię obejrzała. Zadaje się, że się martwił.
Spojrzała na Georgię z pewnym podziwem.
- Czy ja... Przeżyję? - zapytała nieśmiało Feige. Cho się zaśmiała.
- Czy przeżyjesz? - Podała jej tablet z jakimiś danymi. - Spójrz na to.
Wynalazczyni przypatrzyła się skomplikowanym wykresom i tabelkom. Zmarszczyła brwi w konsternacji.
- Mój organizm wchłonął generator w głąb rdzenia...
- Wbudował go, jak kolejny ośrodek - sprecyzowała uśmiechnięta Azjatka. - To już nie jest tylko wynalazek. To ty.
Brunetka zamrugała zdziwiona.
- Komórki twojej skóry połączyły się z siatką elektromagnetyczną, tworząc trwały kompleks. Od dzisiaj twój wynalazek jest czymś na kształt trzeciej ręki, którą możesz sterować. To... Niewyobrażalne.
- Wystarczy tego straszenia na dzisiaj, pani doktor. Daj dziewczynie odetchnąć. - Do pomieszczenia wszedł Stark. Oparł się o futrynę drzwi i spojrzał na Georgię z troską.
Helen uśmiechnęła się do Feige, zabierając ze sobą tablet.
- Zostawię was - powiedziała i wyszła. Stark wolno zbliżył się do brunetki. Usiadł na krześle przy jej łóżku i westchnął.
- Powinienem był ci dać szlaban, za to, że mnie tak nastraszyłaś.
- Nie możesz mi dać szlabanu, Tony.
- Oczywiście, że mogę dać ci szlaban. Jesteś moją córką.
Kobieta objęła spojrzeniem jego twarz i zaraz przyjrzała się swoim dłoniom.
- Muszę cię przeprosić za to, jak cię wtedy potraktowałam. To nie było w porządku.
Mężczyzna westchnął.
- To ja powinienem się przeprosić. Mogłem powiedzieć ci wcześniej. Tylko że... Widzisz, Georgia, to wszystko jest dla mnie takie nowe, że nie wiem jak się zachować. Mój ojciec nigdy nie był wzorem do naśladowania pod tym względem. Obawiam się, że nie umiem być ojcem.
Georgia pokiwała głową, unikając jego spojrzenia. Nie mogła powiedzieć, że się tego nie spodziewała. W końcu życie każdego z nich wyglądało zupełnie inaczej. Tony dotknął jej ramienia, zmuszając ją, żeby na niego spojrzała.
- Ale mogę spróbować... Jeśli chcesz.
Poczuła, że w jej sercu rośnie przyjemne ciepło.
- Chcę, Tony. Chcę.
Brunet uśmiechnął się do niej z wdzięcznością.
- Mogę cię o coś spytać?
- Już to zrobiłeś.
Przewrócił oczami, ale na jego twarzy błądził nieśmiały uśmiech.
- Dlaczego mnie wtedy osłoniłaś? - zapytał poważnie. - Przecież cały czas byłaś pod wpływem hipnozy.
Georgia uśmiechnęła się, zadowolona, że o to spytał.
- Niezupełnie...
- Niezupełnie?
- Widzisz - próbowała zebrać myśli. - John popełnił jeden kolosalny błąd, o którym chyba nie miał pojęcia. Wspomniał moją matkę.
Tony powrócił wspomnieniami do tego momentu, przypominając sobie jak wyglądała wtedy twarz wynalazczyni.
- Ona była wspaniałą osobą, możesz mi wierzyć - ciągnęła kobieta. - Wykształcona, zdolna artystka. Znała chyba z piętnaście języków obcych. Rosyjski, niemiecki, włoski, serbski... A przede wszystkim była dobrą matką, choć nigdy nie zdradziła mi tożsamości mojego ojca. Zawsze powtarzała mi przed snem, że jestem silna i to we wszystkich językach, którymi mówiła.
Kiedy Catherpell mnie kontrolował przez cały czas byłam w środku, zamknięta i bezwolna, ale byłam. Widziałam, co robię, czułam to, ale niczego nie mogłam kontrolować. To było straszne. Nie wiem, czy wytrzymałabym ze sobą, gdybym kogoś poważnie skrzywdziła... Ale wtedy on wspomniał moją matkę i poczułam się tak, jakby znowu była ze mną. Jakby szeptała mi, że jestem silna i mogę wygrać.
Kiedy on kazał mi ciebie zabić nie poruszyłam się. Nie przejęłam kontroli na tyle, żeby się wydostać, ale chociaż na tyle, żeby nie zrobić nic. A potem zobaczyłam jak w ciebie celuje i... Sama nie wiem jakim cudem, ale udało mi się ciebie zasłonić.
Tony nie potrafił ukryć wzruszenia.
- Anna byłaby z ciebie dumna, jestem tego pewny.
Brunetka uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością.
- Wiem, że pewnie jej nie pamiętasz, ale ona naprawdę ciebie kochała. Przez cały ten czas.
- Masz jej oczy - odezwał się Stark, ku zdziwieniu kobiety, a potem przyjrzał się jej tęczówkom. - I wrażliwą duszę. Wszystko co w tobie dobre pochodzi od niej.
W oczach brunetki zaszkliły się łzy. Uścisnęła dłoń geniusza.
- Och, Tony. To brzmi tak, jakbyś uważał, że nie mam nic dobrego po tobie.
Skrzywił się teatralnie.
- Po mnie masz całą resztę. No wiesz, szyk, wdzięk, urok osobisty i tak dalej...
- Chciałbyś - prychnęła, a na jej usta wpłynął uśmiech.
- Może... No dobra, wchodź Barnes, bo nie wiem ile masz jeszcze zamiar stać pod tymi drzwiami.
Buck, uśmiechając się lekko, wszedł do pomieszczenia. Obrzucił Starka zaintrygowanym spojrzeniem.
- Skąd wiedziałeś, że tu jestem?
- Mam niezawodny słuch. I wzrok - dodał, podnosząc się z miejsca i kierując do wyjścia. - Dlatego będę wiedział o wszystkim, co tu robicie. Grzecznie, jasne?
Georgia się zaśmiała, kręcąc głową z niedowierzaniem.
- Tak jest, sir. - Niebieskooki i podszedł do kobiety. Iron Man spojrzał na nich jeszcze tylko raz i uśmiechnął się, kiedy żadne z nich tego nie widziało. Potem wyszedł, zamykając za sobą cicho drzwi.
Barnes pocałował Feige w czoło i usiadł obok niej na łóżku. Spojrzała na niego smutno.
- Buck... Przepraszam cię. Nie chciałam zrobić ci krzywdy. To wszystko...
Zanim zdążyła dokończyć zdanie, mężczyzna przyłożył jej palec do ust.
- Och, GG... - zaśmiał się. - Nie musisz mnie za nic przepraszać. Ja jeden wiem, jak to jest.
- Masz rację - przyznała i sięgnęła ręką do jego policzka. Wtulił się w jej otwartą dłoń jak mały kociak. Uśmiechnęła się. - Chciałabym cię teraz narysować.
- Liczę na to, że będziesz miała wiele okazji, żeby to zrobić - zamruczał i schylił się, żeby ją pocałować. Zaśmiała się, oddając pocałunek. Kiedy po chwili chciała się odsunąć, mężczyzna zaczął ją łaskotać.
- Ej!
- Nie uciekniesz mi tak szybko!
- Przestań!
- Nie ma mowy!
- Ale ty jesteś uparty.
- Jakoś będziesz musiała ze mną wytrzymać.
Wyszczerzyła się do niego, trącając go łokciem.
- Jakoś sobie dam z tobą radę.
Cmoknął ją w usta. Przechyliła lekko głowę, przypatrując mu się dokładnie.
- No chyba, że we mnie wątpisz - powiedziała.
Pokręcił głową tak, że kosmyki włosów opadły mu na twarz. Westchnął i złapał jej drobną twarz w obie dłonie.
- Nawet gdyby cały świat zwątpił, to ja nadal będę w ciebie wierzył. Bo nie jesteś słaba. Jesteś waleczną duszą, która nigdy się nie poddaje. I pewnie nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak bardzo cię podziwiam i ile bym oddał, żeby mieć twoją siłę.
Przez całe swoje życie walczysz. Z niesprawiedliwością, z pokusą, z bólem. I mimo że upadasz, zawsze się podnosisz. Osobiście uważam, że to nie zwycięstwo czyni nas silnymi, ale powstanie po upadku. A najwspanialsze w tym wszystkim jest to, że siłę zawsze znajdujesz w sobie samej, że chowasz łzy przed innymi, ukrywasz rozpacz. Że codziennie rano wstajesz, uśmiechasz się, walczysz i dajesz innym nadzieję. Jesteś moim światełkiem w ciemności. Kroplą wody na pustyni. Gdziekolwiek się nie udasz, błyszczysz, niczym najjaśniejsza z gwiazd.
Do tej pory zawsze radziłaś sobie sama, ale od dzisiaj już nie musisz, bo jestem obok ciebie. I jeśli tylko tego pragniesz tak samo jak ja, to będę częścią twojego życia w czasie radości i smutku.
Nie bój się, kochanie.
Zostanę z tobą do końca.
THE END
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top