Christmas
Tony zatrzymał się w salonie przed wielką pięknie ustrojoną choinką. Sięgała pod sam wysoki sufit, zapełniona bombkami, łańcuchami i lampkami.Zawsze ogromna i strojna. Nie gorzej było w tym roku. Właściwie to może w tym roku nawet bardziej się postarał. Ze względu na niespodziewanego gościa, który pojawił się w jego życiu jakiś czas temu i wszystko wskazywało na to, że zostanie do świąt. Czy Stark się cieszył? Tak, choć starał się z tym nie obnosić.Jednocześnie miał wiele obaw i nieco skrajnych emocji. Mimo wszystko dawno się tak nie czuł. I wydawało mu się, że po tym wszystkim, co wydarzyło się w tym roku, może to mu przyniesie jakąś ulgę. Albo wręcz przeciwnie. Howard na szczęście już wiedział, co go spotkało i Iron Man nie musiał mu niczego wyjaśniać. Oczywiście, odpowiedziałby na jakieś dodatkowe ewentualne pytania. Sam nie wiedział wszystkiego, ale zamierzał się dowiedzieć. Nie mógł przecież zostawić tak po prostu tej sprawy.Nie gonił jednak jak wariat za Zimowym Żołnierzem. Już nie.Postanowił załatwić to w inny sposób.
Przechylił szklankę, którą trzymał w dłoni, dopijając resztę alkoholu.Dzisiaj smakował jakoś inaczej. Był 24 grudnia. Może dlatego...Pamiętał, jak był czas, kiedy nie znosił świąt. Później były mu obojętne. Jeszcze później zaczął imprezować. A teraz? Coś się zmieniło. Nie, nie stał się nagle zagorzałym chrześcijaninem. Nie zrobił się bogobojny. Nie zaczął się modlić pięć razy dziennie. Po prostu coś się zmieniło.Coś... A może po prostu się starzał? To też byłoby jakieś wyjaśnienie.
Uśmiechnął się sam do siebie i odstawił szklankę na bok. Da radę. Na pewno. Jakoś to będzie. W końcu ej, to święta, nie? Czasami dzieją się magiczne rzeczy.
Usłyszał kroki na korytarzu, ale nie odwracał się. Wiedział, kogo może się spodziewać.
- Piękna choinka,Tony – odezwał się Howard, wchodząc do salonu. – Nadal nie mogę się jej nadziwić.
- Dzięki.
Mężczyzna stanął obok geniusza, wkładając ręce do kieszeni. Był młody, wyglądał na około 30 lat. Tak, w tym momencie inżynier był starszy od własnego ojca. Zadziwiające i trudne do pojęcia, ale tak to jest,kiedy masz do czynienia z podróżowaniem w czasie.
- Mogę rozgościć się w kuchni? – zapytał nagle Howard.
Tony spojrzał na niego unoszą pytająco brwi.
- No... jasne.Przecież ci mówiłem, że możesz.
- Świetnie. –Brunet uśmiechnął się pod nosem i ruszył powoli w kierunku kuchni.
- A co kombinujesz? – zapytał jeszcze za nim Stark.
Howard uniósł dłoń, grożąc mu palcem.
- Nie zaglądaj tam – odpowiedział, uśmiechając się pod nosem.
Iron Man również się uśmiechnął, odprowadzając ojca wzrokiem. Nie miał pojęcia,co chciał tam robić, ale nie zamierzał mu przeszkadzać.
Zerknął na dół,na stos prezentów, który znajdował się pod choinką. Mimo przyjęcia, które organizował dzień wcześniej, miał wrażenie,że prezentów prawie nie ubyło. A wszystko przecież porozdawał.Uśmiechnął się pod nosem i pokręcił głową.
- Friday, wszystko przygotowane do Mikołajowego lotu?
- Oczywiście,szefie.
- Świetnie. Dawaj tu Marka.
Po chwili do salonu weszła jedna ze zbroi geniusza, targając czerwony worek,dość sporych rozmiarów. Inżynier zmierzył wzrokiem i Marka i worek.
- Nieźle –stwierdził, podszedł do zbroi i wszedł do środka. – Friday,wyślij pozostałe Marki pod adresy, które ci podałem. Ja biorę Raxton Ave.
- Oczywiście,szefie. Czy Marki mają na pana czekać?
- Nie. Niech zrobią swoje i wracają. Ewentualnie niech dadzą się trochę pocieszyć dzieciakom.
Podszedł do drzwi od tarasu i otworzył je. Do salonu wpadło chłodne, grudniowe powietrze, nawiewając nawet nieco wciąż padającego śniegu. Tony przerzucił sobie worek przez ramię, wychodząc na taras. Po chwili odleciał w stronę Raxton Ave.
~
W domu dziecka przy Raxton Ave. nie zabawił długo. Jednak zdecydowanie dłużej niż planował. Dzieciaki nie chciały go tak szybko wypuścić.Prezenty poszło w odstawkę, gdy mogły skupić się na zbroi Iron Mana.
Tony'emu w końcu udało się wydostać z uścisków dzieci, więc wzbił się w powietrze, by wrócić do wieży.
- Friday, czy reszta Marków już wróciła?
- Nie, szefie.Brakuje jeszcze dwóch, ale z tego co wiem, są już w drodze.
- W porządku.
- Mark XV wrócił bez jednego palca.
Stark najpierw uniósł lekko brwi, ale zaraz parsknął śmiechem.
- Dobra. To i tak małe zniszczenia. Przewidywałem cięższą operację.
Wylądował na tarasie, podszedł do drzwi, otworzył je i wyszedł ze zbroi.
- Do warsztatu.Ale nie przez salon – polecił, odwracając się na moment do Marka.
Zrobił kilka kroków w głąb salonu i zatrzymał się, kiedy doleciał do niego zapach, niosący się zdecydowanie z kuchni.
- Rany... -Westchnął cicho, ale wtedy w salonie pojawił się Howard. – Czyty zrobiłeś... barszcz?
Mężczyzna spojrzał na Iron Mana, uśmiechając się lekko.
- Zapach mnie zdradził?
- Taa... - Geniusz przyłożył dłoń do ust, przesuwając nią zaraz po twarzy. –Nieziemsko pachnie.
Howard zmrużył nieco oczy, podchodząc trochę bliżej.
- Z przepisu mamy,która dostała go od swojej mamy i tak dalej. Wiesz. – Uśmiechnął się. – Ale... coś się stało? Mam wrażenie, że jesteś zaskoczony, że go ugotowałem.
Inżynier cicho odetchnął.
- Wiesz, od kiedy ja pamiętam to nie gotowałeś. Barszcz zrobiłeś może ze... dwa razy za mojej kadencji.
- Naprawdę?
- Taa... Raz nagwiazdkę w 1980 i raz w 1986.
- Masz świetną pamięć.
- O ważnych... -zaczął, ale urwał właściwie od razu. – Po prostu zapadło mi to w pamięć. – Wzruszył lekko ramionami.
Howard pokiwał tylko głową w zrozumieniu.
- Tony... Przykro mi, że byłem kiepskim ojcem – odezwał się nagle mężczyzna.
Tony pokręcił prędko głową.
- Daj spokój. Są święta. Jest ci wybaczone i...
- Nie. Tony,zaczekaj. Mówię poważnie.
Stark nieco spochmurniał.
- Właśnie dlatego, że są święta i... to pewnie ostatnia okazja, żebyśmy podczas nich porozmawiali.
Iron Man poczuł,jak coś ścisnęło go za gardło. Nie było to miłe, ale nie przerywał Howardowi.
- W końcu będę musiał wrócić do swoich czasów i dobrze o tym wiesz. Dlatego chciałem coś powiedzieć, póki mam okazję. – Wziął głębszy wdech. – Wiem, że nie byłem dobrym ojcem. Nie pamiętam tego, ale z twoich opowieści wynika jednoznaczny wniosek. Nie mam pojęcia,dlaczego tak się stało. Chciałbym to wiedzieć i oszczędzić ci tego wszystkiego. Wiem, że cierpiałeś. Potrzebowałeś rodziców,potrzebowałeś mnie, a mnie nie było. Odsunąłem się od ciebie.Odsunąłem ciebie od siebie. Tak nie powinno być. Żałuję, że tak to się wszystko potoczyło. Wiem, że... Że razem z twoją mamą zginęliśmy przed świętami. To musiało być dodatkowo bolesne.Też mi z tego powodu cholernie przykro, chociaż na to już nie bardzo miałem wpływ. Choć kto wie... Być może przez własną bezmyślność naraziłem siebie, mamę, ciebie. Sam nie wiem. –Odetchnął cicho. – Wiele rzeczy mogło potoczyć się inaczej,gdybym ja był inny.
- Ale wiele dobrego mogłoby się też nie wydarzyć – przerwał mu geniusz,czując, że Howard coraz bardziej się obwinia.
- Być może –odpowiedział brunet, uśmiechając się lekko. – Być może nie byłbyś Iron Manem. A może to by cię nie ominęło. Nie wiem. W każdym bądź razie chciałem powiedzieć, że... że chociaż nie byłem dobrym ojcem, chociaż cię raniłem, to jestem pewien, w100%, że byłem z ciebie cholernie dumny. I że zawsze cię kochałem, Tony. Zawsze.
Brwi inżyniera delikatnie się ściągnęły, ale panował nad emocjami.
- Nigdy mi tego nie powiedziałeś – szepnął.
- Wierzę. Ale jestem pewien, że tak było. Nie mógłbym inaczej.
Tony na sekundę przymknął oczy i spuścił nieco głowę.
- Byłbyś wstanie kiedyś mi wybaczyć?
To pytanie sprawiło, że Stark aż wstrzymał oddech. Nie spodziewał się go.Absolutnie. Podniósł wzrok na Howarda.
- Daj spokój... -szepnął.
- Nie. Muszę to wiedzieć. Byłbyś w stanie to zrobić? Potrafiłbyś?
Stark patrzył na swojego młodego ojca, ledwo co powstrzymując emocje. Rany, byli do siebie tacy podobni...
- Już to zrobiłem... - szepnął w końcu.
Howard uśmiechnął się łagodnie. Czuł dumę z syna, choć przecież w swoich czasach,w tym wieku, nawet jeszcze nie myślał o dzieciach.
Geniusz odwzajemnił mu lekki uśmiech i zerknął na choinkę.
- Też cię kocham, tato. Wesołych świąt – szepnął.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top