Rozdział 36
Rozdział pisany pod wpływem utworu powyżej.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
#stoptabu
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Odwróciłam się za siebie w połowie drogi, zauważając, że Strażnik stoi w tym samym miejscu, zamyślony i oświetlony przez łunę światła, która przedzierała się przez liście, tworząc wrażenie, jakby był cały w bieli, co przypomniało mi jeden sen sprzed wejścia do Morii.
Uśmiechnęłam się i dołączyłam z Hobbitami do reszty Drużyny rozmawiającej między sobą. Zwróciłam uwagę, że Boromir przygląda mi się spod przymrużonych powiek, i już otwierał usta, żeby coś powiedzieć, gdy odezwał się Legolas.
- Czy oczy mnie nie mylą, czy jesteś zdecydowanie szczęśliwsza niż przed wejściem na wzgórze Amrotha?
- Wydaje ci się – uniosłam lekko kąciki ust.
- Chyba jednak nie – drążył temat – To, czemu w takim razie przepięłaś swoją gwiazdę?
- Elfim oczom chyba nic się nie ukryje - zaśmiałam się, co jeszcze bardziej zbulwersowało Gondorczyka.
- Nie dalej jak trzy dni temu pożegnaliśmy Gandalfa, a ty... – zaczął oskarżycielsko, jednak nie dałam mu dokończyć.
- Zdaję sobie z tego doskonale sprawę i w głębi serca nadal opłakuję jego śmierć, ale jednocześnie potrafię cieszyć się z małych rzeczy, które mi się przytrafiają. W moim życiu widziałam wystarczająco dużo śmierci, żeby nauczyć się chociaż trochę stawać powyżej tego, co mnie dotyka. Zapewne tego nie wiedziałeś, ale trzy miesiące temu zmarł mój ojciec, sądzisz, że mnie to nie obeszło? Obeszło, i to cholernie, bo mimo tego, że był z niego kawał drania, to nadal był moim rodzicem, ale zamiast popadać w melancholię, dało mi to siłę do dalszego działania, co też staram się czynić. Gdybym miała przeżywać całą sobą za każdym razem odejście do Hal Mandosa któregoś z moich druhów, byłabym obłąkana. I nie, nie jestem – dodałam, gdy zauważyłam, że Boromir chce coś powiedzieć i rzuciłam na odchodnym – Koniec tematu.
Gdy tylko odeszłam, przed oczami pojawiły mi się niebieskoszare plamki, co w połączeniu z bólem głowy, który chwilę później zaczął mnie męczyć, zmusiło mnie do zajęcia miejsca w cieniu na trawie. Zamrugałam kilkukrotnie, chcąc pozbyć się mroczków, jednak próby spełzły na niczym.
- Lindano*... – usłyszałam niski żeński głos, który był jednocześnie ciepły i opiekuńczy.
Rozejrzałam się wokół, ale nikt jakby nie zwrócił uwagi na ten głos. A może był on tylko w mojej głowie? Niestety odpowiedzi na to pytanie nie miałam, ale zamiast się rozwiązać, pojawiały się kolejne. Kim była Lindana i do kogo należał ten głos oraz czemu ujawnił się teraz? Czułam, że od natłoku myśli ból w czaszce powiększa się, przysparzając kolejnych nieprzyjemnych doznań. Zbyt wiele zadziało się w dość krótkim czasie, przez co zaczęłam rozważać opcję, czy faktycznie nie zaczęłam być obłąkana, a niestety byłam coraz bliżej potwierdzenia tej teorii. Może Boromir miał rację, że będą ze mną same problemy? Więcej było ze mną utrapień niż pożytku nie dość, że ostatnio znacząco spowalniałam resztę przez skręconą nogę, to mimo tego, że na zewnątrz starałam się wspierać wszystkich, sama owego podniesienia na duchu potrzebowałam.
Chciałam jedynie chwili, w której będę mogła ukoić zszargane nerwy w miejscu, gdzie nie będę musiała co chwila się rozglądać, czy ktoś nas nie zaatakuje i będę mogła spokojniej wypocząć w nocy pełnym snem, a nie czuwaniem i wybudzaniem się przy najmniejszym szmerze. Nie musiałam patrzeć na siebie, bo przeczuwałam, że aura ukazała się nie tylko w postaci mroczków przed oczami, ale również poza obrębem ciała, przez co wyglądałam jak świecąca na niebiesko świeczka lub pochodnia. W pierwszej chwili, w której poczułam dotyk na barku, złapałam za dłoń, i już miałam pociągnąć, żeby zastosować odpowiednią dźwignię, ale w odpowiednim momencie zorientowałam się, że to Gimli.
- Nie strasz mnie człowieku – żachnęłam się.
- Wypraszam sobie... Do człowieka mi daleko jestem Krasnoludem, a nie jakimś...
- Nie kończ lepiej – puściłam go i rozejrzałam się po reszcie osób – Widzę, że się zbieramy...
- Tylko na ciebie czekamy – odezwał się Haldir.
- Już się zbieram – założyłam torbę przez ramię i po tym, jak wstałam otrzepnęłam się ze ściółki – Możemy iść.
Chwilę później ruszyliśmy w dalszą wędrówkę. Słońce zaczęło się powoli chować za szczytami górskimi, rzucając na poszycie leśne i nasze twarze pomarańczowe plamy światła a poruszające się na wietrze liście dawały przy tym niesamowitą grę barw. Gdy las zaczął się przerzedzać, było już na tyle ciemno, że elficcy przewodnicy zapalili latarenki, a po chwili wyszliśmy na bezdrzewny teren. Przed nami rozciągał się szeroki pas porośnięty trawą i ziołami a za nim znajdowało się dość wysokie wzgórze porośnięte mallornami, na których dało się dostrzec rozległe talany które miały zazwyczaj po kilka poziomów.
- Pięknie tu jest – szepnęłam.
- Zgadzam się – przytaknął Orophin.
- Witamy was w Caras Galadon jedynym mieście w Laurelindórenan...
- Gdzie? – zapytał cicho Merry.
- W Lothlórien pacanie... Przecież tam idziemy – odpowiedział mu szybko Pippin.
- ...od północy – kontynuował Haldir – Ale mimo jego wielkości do południowej bramy prowadzi wygodna droga...
Z czasem, gdy niebo robiło się coraz bardziej granatowe w koronach drzew i wśród pni zaczęły się pojawiać stopniowo światełka podobne do świetlików i gwiazd, które miało się wrażenie jakby były z innego świata. Część z nich miało jasnożółtą inne pomarańczową barwę a niektóre z nich błękitną. Mimo wieczornej i zimowej pory czuło się bijące ciepło od miasta, przez co czułam się odrobinę lepiej, jednakże tego, mimo iż górski chłód już przeminął jakiś czas temu, nadal odczuwałam jego skutki w pojawiających się chwilami dreszczy i bólu pleców. Kiedy dotarliśmy do bramy, nasi przewodnicy przywitali się ze strażnikami i podali prawdopodobnie hasło, którego nie zrozumiałam, gdyż było podane w lokalnym dialekcie, którego nie miałam okazji dokładnie poznać.
Z tarasów i z ziemi zaczęło przyglądać się nam coraz większa ilość Quendich, jedni dyskretnie nie przerywając prowadzonych rozmów, inni wręcz pokazywali nas sobie dłońmi. Czułam się trochę, jak takie zwierzątko z cyrku obwoźnego, przez co po mojej twarzy przebiegł cień gniewu i grymasu, jednak po wcięciu kilku głębszych oddechów uspokoiłam się, starając się też usprawiedliwić trochę zachowanie Elfów, tłumacząc sobie to tym, że nasza grupa sama z siebie wzbudza zainteresowanie, a zwłaszcza Gimli jako Krasnolud idący w tym momencie z szeroko otwartymi oczami i ustami w geście zdziwienia oraz zachwytu wszystkim dookoła. Gdy stanęliśmy przy schodach na talan władców Lórien, stęknęłam, gdy zobaczyłam ilość stopni do pokonania. Zdecydowanie potrzebowałam silniejszych ziół i maści na kostkę, miałam tylko nadzieję, że będę miała możliwość je w jakiś sposób uzyskać.
- Ja pójdę na przedzie – odezwał się po raz pierwszy od dłuższego czasu Haldir – Jako następny, proszę, żeby szedł Frodo, a dalej Legolas reszta wedle uznania. Będzie możliwość zatrzymania się na chwilę po drodze, jeśli któreś z was poczuje taką potrzebę.
„Czyli albo hobbici, albo ja" pomyślałam smętnie.
Wędrówka po schodach dłużyła mi się trochę, bo mimo tego, że wraz z wysokością było widać coraz więcej, idąc kilkanaście kroków za ostatnim uczestnikiem, chcąc nie chcąc nie miałam do kogo się odezwać, a na krzyki w takim miejscu nie pozwalało mi sumienie. Kiedy byliśmy na końcowym etapie wspinaczki, zwróciłam uwagę, że talan, na którym były komnaty Władców Lothlórien był jednym z o ile na największym w złotym królestwie. Ściany miały zielony kolor ze srebrnymi liniami, które w momencie przyjrzenia się, przybierały kształt żyłek w liściach rosnących na mallornach. Mimo iż znajdowaliśmy się blisko koron drzew, pnie nadal były tak potężne, że kilkunastu rosłych mężczyzn miałoby problem, żeby je objąć. Kiedy wchodziłam po ostatniej części schodów, słyszałam, jak Celeborn wita każdego z osobna spośród tych, którzy przyszli przede mną. W momencie, w którym wdrapałam się na samą górę, zwrócił się również i do mnie.
- Witaj Irith córko Írissë – skłoniłam głowę i położyłam rękę na piersi w geście przywitania – Od dawna oczekiwaliśmy twojej osoby tutaj.
- Ja również cieszę się, że dane mi jest gościć w tak wspaniałej krainie, jak ta – starałam się dobierać słowa w taki sposób, aby nie urazić gospodarzy.
Wnętrze sali, w której się znajdowaliśmy, było jeszcze bardziej intensywne w kolorach niż na zewnątrz, zieleń była ciemniejsza a srebro bardziej błyszczące. W pomieszczeniu znajdowało się jeszcze kilkanaście innych Elfów, kilka krzeseł i stoliczków oraz dwa ozdobne fotele, przy których stali w białych szatach ze złotymi zdobieniami Celeborn, który był wyższy ode mnie prawie o głowę wyższy, miał on srebrzyste włosy, które sięgały praktycznie końca pleców a obok niego Galadriela. Gdy tylko na nią spojrzałam, miałam wrażenie, jakbym patrzyła na siebie, z niewielkimi tylko zmianami w wyglądzie i wzroście, którym dorównywała niemal swojemu mężowi. W momencie, w którym poczułam jej wzrok na sobie, spuściłam oczy na ziemię, nie mogąc wytrzymać jego przenikliwości i wrażenia przenikania przez umysł. Chociaż się starałam, nie mogłam się skupić na prowadzonej między Drużyną a Władcą Lórien do momentu, w którym nie odezwała się Pani Światła.
- W życiu Gandalfa nic nie dzieje się samo z siebie...
Na te słowa poderwałam gwałtownie głowę. Znałam ten głos... Słyszałam go już wcześniej... To Galadriela wołała mnie wcześniej w myślach, tylko czemu użyła wtedy nie moje imię?
~ Lindano, wiem, że rozwiązałaś zagadkę... ~ Biała Pani odezwała się do mnie mentalnie, patrząc się intensywnie w moją stronę.
~ Jaką zagadkę?
~Tego, że to ja cię wołałam.
~ Mogę zadać ci pytanie Lady? ~ poczułam, jak w głębi duszy kobieta śmieje się na to określenie.
~ Nadal jesteśmy rodziną... Jednak widzę i wiem, że jesteś niepewna i nieufna co do mojej osoby... O co chciałaś mnie zapytać?
~ Czemu nazywasz mnie Lindaną? Przecież nie jest to moje imię...
~ Elfy i ich potomkowie mają nadawane po kilka imion lub też sami to robią. W twoim przypadku amilessë apacenyë** to właśnie Lindana.
~Imię przepowiedni... ~ powiedziałam bardziej do siebie ~ Czemu mama dała mi na imię akurat Lindana?
~ Nigdy nie zatracałaś się w melodiach bądź pieśniach w takim stopniu, że nie wiedziałaś ci się dzieje wokół? Ile razy było tak, że wolałaś coś zanucić lub zaśpiewać, zamiast powiedzieć? A wzięłaś pod uwagę jak często słowa i melodie przychodzą ci do głowy i jak szybko je przyswajasz, gdy poznasz coś nowego?
~Ja...
~Spotkamy się jeszcze... Rozglądaj się uważnie... ~ powiedziała, kończąc tym samym rozmowę.
Nie czułam się dobrze po dyskusji z Galadrielą, miałam dreszcze i dostałam migreny, jakby moja świadomość wyczuła, jak potężną Elfką jest Pani Lórien. Byłam przekonana, że we mnie wpatrywała się najdłużej, chociaż mogło to być tylko złudne wrażenie.
- Nie dopuszczajcie lęku do swoich serc... Dzisiejsza noc będzie dla was spokojna... - powiedziała głośno, gdy skończyła obserwować wszystkich z Drużyny.
Tę noc mieliśmy spędzić już na ziemi, co ucieszyło nie tylko mnie, ale również i Niziołków. Reszta wymieniała ciche uwagi na temat tego, co to przekazała im Galadriela, szykując jednocześnie posłania w cieniu jednego z mallornów oraz namiocie stojącym przed drzewem, przyszykowanym przez Quendich. Ja jednak wolałam utrzymać się lekko z boku całej krzątaniny, przysłuchując się dźwiękom z otoczenia do momentu, w którym nie wychwyciłam pieśni śpiewanej przez Elfy w quenyi opowiadającej o śmierci Gandalfa. Na moje nieszczęście rozumiałam, o czym jest, przez co w gardle zaczęła tworzyć mi się gula smutku i żalu.
- O czym śpiewają? - zapytał w eter któryś z Hobbitów.
- O Gandalfie i jego śmierci... Żegnają go... - odpowiedziałam cicho, jednak wszyscy to usłyszeli i zaczęli się patrzeć pytająco na mnie – Znam quenyię równie dobrze co westorn, więc z łaski swojej nie łypcie tak na mnie....
Odwróciłam się od nich i podeszłam do źródełka będącego nieopodal namiotu. Woda wypływała z misy na podwyższeniu, na której zacisnęłam dłonie i spuściłam głowę, próbując zdławić dochodzący coraz bardziej do głosu smutek. Nie chciałam się w nim pogrążyć... Nie teraz... Ochlapałam twarz wodą w nadziei, że to coś pomoże, jednak skutek był marny, gdyż czułam, jak kurz, który ją pokrywał, przykleił się jeszcze bardziej, tworząc nieprzyjemną skorupę. W ten sposób przyszedł kolejny punkt na liście rzeczy i spraw do zrobienia w najbliższym czasie porządnie się umyć i zmienić ubrania, które już nijak nie przypominały tych, w które się ubrałam. Do tego miałam dziwne poczucie kotłowania się w mięśniach brzucha i dołu pleców, przez co się skrzywiłam. Wzięłam kilka głębszych oddechów i wróciłam na swoje posłanie, żeby przed snem poobserwować kompanów. Hobbici szykowali się do spoczynku, Gimli już głośno chrapał, Legolas przechadzał się powoli przed namiotem, a Aragorn siedział niedaleko, ostrząc miecz. Boromir również siedział, ale kawałek od miejsca spania wyraźnie poddenerwowany jakby męczyła go jakaś sprawa, z którą Gondorczyk nie umiał sobie poradzić.
- Granice są dobrze strzeżone, możesz odpocząć – usłyszałam głos Obieżyświata, który widocznie zauważył to samo, po czym zbliżył się do mężczyzny.
W czasie, gdy rozmawiali, ja ułożyłam się na rozdanych przez elfy poduszkach i przykryłam się grubszym kocem, po czym odwróciłam się w stronę wewnętrznej ściany mallorna. Chwilę później zasnęłam, czując, że mogę pozwolić sobie na głębszy sen niż wcześniej, mając nadzieję, że chociaż trochę zaleczy to ból po śmierci Gandalfa i późniejszych wydarzeniach. Po niedługim czasie przebudziłam się, czując ruch obok mnie, przez co instynktownie się spięłam, jednak, gdy poczułam oplatającą rękę w pasie i znajomy męski zapach uspokoiłam się i po wtuleniu w tors Aragorna ponownie usnęłam. Chwilę przed wschodem słońca ocknęłam się po raz kolejny, czując kotłowanie w brzuchu, jednak było ono zlokalizowane znacznie niżej niż poprzednio. Skrzywiłam się na to, kładąc rękę na podbrzuszu i ucisnęłam lekko, mając nadzieję, że przejdzie. Ból jednak nie zelżał, a wręcz trochę się nasilił.
„Co jest...?" pomyślałam, podkulając nogi do piersi i zerkając jednocześnie na fragment nieba widoczny przez dziuplę w drzewie.
Było widać na nim ledwo widoczną już okrągłą tarczę księżyca chylącą się ku zachodowi. Gdy tylko skojarzyłam objawy i wygląd Isila jęknęłam, nie wiedząc chwilo co mam zrobić. Wiedziałam, że bez ziół, które dostałam od wioskowej babki zielarki, będę się czuła jeszcze gorzej niż zwykle. Skończyły się one niedługo przed przyjazdem do Imladris, a ich działanie też ustępowało. Nie pocieszał mnie również fakt, że nie znałam tego miejsca, żebym mogła się dyskretnie wymknąć i wykąpać. Gdybyśmy tu byli chociaż jeden dzień dłużej... Moje rozważania prawdopodobnie potrwałyby dłużej, gdyby nie uczucie czegoś ciepłego między nogami.
„Szlag by to trafił" zaklęłam w myśli.
Wyplątałam się z koców i ramion Aragorna, po czym nie mogąc się jeszcze zbytnio wyprostować, na czworaka skierowałam się do swojej torby i wyciągnęłam z niej zapasowy zestaw ubrań. Krzywiąc się raz po raz, sięgnęłam jeszcze jedno z dodatkowych materiałów, które miały robić jako prześcieradła i w miarę cicho porwałam je na mniejsze kawałki, zostawiając jednak większy fragment do owinięcia wokół bioder. Dwa paski tkaniny ukryłam między warstwami rzeczy na przebranie, a resztę schowałam do bagażu, by po zabraniu ubrań wyjść spod namiotu, szukając wzrokiem kogoś, kto mógłby mi wskazać drogę do miejsca, w którym mogłabym się wykąpać. Kiedy weszłam z zagłębienia, w którym spaliśmy, zauważyłam kilku kręcących się już Quendich, w tym jedną Elfkę idącą w moim kierunku, którą postanowiłam zaczepić.
- Przepraszam... – zaczęłam jednak w momencie, w którym kobieta spojrzała się na mnie pytającym wzrokiem, miałam ochotę palnąć się w łeb za własną głupotę, zdając sobie sprawę, że rozmówczyni może nie rozumieć westornu, więc szybko zapytałam w quenyi – Ni'm sorrime ana prest- tye mal pole- tye tán- ni massë ni pole- cav- faskalan (que. Przepraszam, że przeszkadzam, ale mogłabyś mi pokazać, gdzie mogę się wykąpać?)
- Firë i- ista- quenya na- raritui (que. Śmiertelnik znający quenyię to rzadkość) – odpowiedziała zdziwiona, ale po chwili usłyszałam – Tye harya ana linne- téra on sina acsa ar finallime hyarya (que. Musisz pójść prosto tą ścieżką, a na końcu w lewo)
- Hannon le... – Podziękowałam ze skinieniem głowy, po czym każda z nas poszła w swoją stronę.
Po drodze dziękowałam Valarom, że jest jeszcze na tyle wcześnie, że większość śpi albo nie wyszła ze w swoich miejsc zamieszkania. Kiedy dotarłam na miejsce, okazało się, że trafiłam ja jedną z odnóg rzecznych, która płynęła jednak dość wartko. Wokół panowała cisza, jeśli nie liczyć dźwięków natury i ledwo słyszalnych tutaj odgłosów budzącego się Lothlórien. Rozejrzałam się jeszcze dla pewności, czy nikogo nie ma w okolicy, po czym odeszłam, jednak kilkanaście kroków od głównego zejścia do wody, dla własnego lepszego samopoczucia. Odłożyłam rzeczy pod krzakiem, przy którym stałam, a następnie zaczęłam się rozbierać. Mimo zimowej pory sądziłam, że niska temperatura będzie mi doskwierać, jednak zdziwiłam się, że okazało się na odwrót. Brudne ubrania położyłam obok tych na zmianę, rozkładając jednak tunikę, żebym mogła na niej usiąść na czas zdejmowania bandaża. Gdy tylko to zrobiłam, jęknęłam, gdy poczułam lekki skurcz i przez to, że nie wzięłam czystego, bo ten, co miałam, nie nadawał się już do dalszego użytku.
„No cóż, za gapowe się płaci" pomyślałam, kierując się w stronę potoku i rozplątując włosy, żeby móc je chociaż trochę opłukać.
Woda była chłodna, ale na nie na tyle zimna, żeby się przeziębić. Pośrodku nurtu rzeka sięgała mi do połowy pasa. Zanurzyłam się w niej, żeby spłukać z siebie pierwszy brud, nabierając wcześniej powietrza w płuca. Gdy wypłynęłam w celu nabrania kolejnego oddechu, już czułam się świeższa. Pływałam jeszcze trochę, zmywając z siebie całe wcześniejsze zmęczenie i przyschniętą krew z wewnętrznej strony ud. Czułam się odrobinę lepiej niż zaraz po przebudzeniu, ale pulsujący ból w podbrzuszu nie odpuszczał. Po kąpieli wyprałam w miarę możliwości używane ubrania, które chwilowo położyłam rozwieszone na krzaku. Gdy złożyłam na kilka warstw wzięte ze sobą skrawki materiałów i włożeniu ich w bieliznę ubrałam resztę ubrań, osuszając wcześniej włosy materiałem, którym obwiązałam się wcześniej w biodrach.
W chwili, w której nie kapała mi już z nich woda, zostawiłam je rozpuszczone, żeby mogły mi szybciej wyschnąć, chociaż i tak, zanim będą całkowicie suche minie jeszcze sporo czasu. Kiedy wracałam, zauważyłam, że na talanach, jak i na ziemi jest dużo więcej Elfów niż w momencie, gdy szłam się odświeżyć. Po obozowisku kręcił się już Legolas i Boromir, który widać było, że wstał chwilę wcześniej, po zaspanej jeszcze mimice, jednak dało się zauważyć, że nie spał za dobrze, bo miał sińce pod oczami. Skinęłam im głową i usiadłam obok swojego posłania tak, żeby nie obudzić jeszcze śpiącego Strażnika. Podkuliłam nogi, po czym oparłam czoło o kolana, nie chcąc zbytnio okazywać, że nie czuję się najlepiej oraz że zaczęły męczyć mnie nudności, które już nie wiedziałam, czy mam je z głodu, czy z bólu.
Musiałam przysnąć na jakiś czas, bo, gdy podniosłam głowę, w mallornie było pusto, a ja siedziałam owinięta kocem. Większość musiała znajdować się przed namiotem, gdyż stamtąd dochodziły głosy pozostałych osób z drużyny. Wstałam, krzywiąc się, po czym poprawiłam sobie pled na ramionach i ruszyłam w stronę wyjścia z zamiarem dołączenia do reszty. Jednak, gdy tylko znalazłam się na zewnątrz, prawie od razu się cofnęłam przez słońce, które zaświeciło mi prosto w oczy i oślepiło lekko. Kiedy przystosowałam wzrok do większej ilości światła, wyszłam ponownie, obserwując, czym kompani są tak zajęci. Okazało się, że Merry z Pippinem próbowali jakoś rozśmieszyć resztę, pokazując jakąś scenkę, podczas gdy pozostała część Drużyny obserwowała ich, jedząc śniadanie. Byli zwróceni w przeciwną stronę, co dawało mi możliwość w miarę niezauważonego dołączenia do nich, co jednak się nie udało, bo gdy pokonałam kilka kroków nas dzielące, Aragorn odwrócił głowę w moją stronę, po czym wstał z miejsca i podszedł do mnie.
- Jak się czujesz? – zapytał cicho.
- Znośnie... A czemu pytasz?
- Raniutko dość szybko się ulotniłaś.
- Po prostu potrzebowałam się odświeżyć – próbowałam go trochę zbyć.
- Irith... – rozejrzał się po reszcie – Chodźmy może do środka – wskazał nasz nocleg.
- Po co?
- Porozmawiać na spokojnie...
- No dobrze – wróciliśmy do wnętrza drzewa.
- Irith, co się dzieje? – zapytał, gdy usiedliśmy na moim posłaniu.
- Nic... – odwróciłam wzrok – Po prostu teraz, jak nie musimy, aż tak obawiać się i własne życie to kilka spraw, dość dosadnie, o sobie przypomniało...
- Chodzi o Gandalfa?
- Poniekąd... – poczułam, że zaczynam się rumienić, gdy materiał w bieliźnie zaczął przemiękać.
„Nie... Nie... Nie... Cholera, tylko nie teraz... Nie w momencie, gdy siedzę przed nim skrzyżnie i wszystko widać" myślałam gorączkowo, po czym zasłoniłam się kocem i przycisnęłam dłoń do podbrzusza, żeby zniwelować odczucia.
Moje zachowanie jednak nie umknęło czujnej uwadze Strażnika.
- Irith... Co się dzieje? – ponowił pytanie.
- Jja... – zająknęłam się, nie wiedząc co powiedzieć, czując jednocześnie, jak zbierają mi się łzy w kącikach oczu – Nie odpuścisz prawda?
- Widzę, że coś Ci dolega... Tylko nie wiem co i jak mogę ci pomóc?
- Samo przejdzie tylko...
- Tylko co? – dopytał.
- Jakbym miała zioła, które zwykle stosuje, zniosłabym to lepiej.
- Może uda mi się je załatwić. Jakich potrzebujesz?
- Rutę, arnikę, tasznik, melisę, korę z kaliny i wierzby oraz... oraz... krwawnik – zakończyłam kulawo.
Mężczyzna przez chwilę zapamiętał składniki mieszanki by po chwili, gdy skojarzył, na co się ją używa, widać było, jak rozszerzają mu się oczy.
- Czy... Czy...
- Mhm... – mruknęłam tylko, zwijając się w kłębek.
- Chcesz coś jeszcze?
Pokręciłam tylko głową w odpowiedzi, przyciskając kolana do klatki piersiowej, by po chwili poczuć cmoknięcie w czubek głowy.
- Co się stało pani Irith? – zapytał Sam Aragorna, gdy tylko ten wyszedł na zewnątrz.
- Źle się czuje, idę właśnie po odpowiednie leki dla niej...
Rozmowa się na tym skończyła, za co w duchu dziękowałam, że Hobbit ani żadna inna osoba z Drużyny nie drążyła dalej tematu, bo nie potrzebowałam dodatkowych szeptów i plotek wokół mojej osoby. I bez tego wiedziałam, że zdarza im się szemrać między sobą na temat moich poglądów albo zachowania, ale najczęściej, jak mi się wydawało, tą osobą był Gondorczyk. Nie raz miałam wielką ochotę odgryźć mu się, ale jednocześnie wiedziałam, że jedynie zaostrzałoby to konflikt.
Niestety życie i wydarzenia w nim ukształtowały mnie tak, a nie inaczej i nawet jeśli chciałabym coś zmienić, to wiedziałam, że będzie to raczej niemożliwe w tych czasach. Poprzednie decyzje i wybory odbijały się mniejszym lub większym echem na mój obecny charakter, z którego byłam na swój sposób zadowolona. W większości sytuacji stąpałam twardo po ziemi, a w niektórych byłam niepoprawną optymistką i wiecznym dzieciuchem, z czego się cieszyłam, że nadal gdzieś w głębi mnie żyła ta cząstka dziecięcej radości i zachwytu wszystkim. Z dalszych rozważań wyrwał mnie dotyk dłoni na ramieniu i zapach ciepłego naparu ziołowego, który, gdy tylko usiadłam, przyjęłam z ulgą. Po wypiciu połowy porcji czułam, jak napój zaczyna działać, bo uporczywe uczucie supła było coraz słabsze.
- Przyniosłem ci też coś lekkiego do zjedzenia – odezwał się, gdy tylko opróżniłam kubek, po czym położył obok mnie talerzyk z kilkoma kromkami pieczywa, paroma plasterkami wędliny i odrobiną białego sera – Przyniósłbym więcej, ale jak Hobbici dopadli do jedzenia, to wszystko znikało w zastraszającym tempie.
- Niech zgadnę... Tymi Hobbitami byli głównie Merry z Pippinem? – uśmiechnęłam się trochę.
- Strzał w dziesiątkę.
- Czy oni kiedykolwiek są najedzeni?
- Chyba tylko przez jakieś 10 minut po zjedzeniu... – na to stwierdzenie zaczęliśmy chichotać.
- Całe szczęście, że leki już działają – powiedziałam z lekką ulgą.
- Właśnie miałem cię o to zapytać.
- Jest lepiej, ale nadal ćmi, jednak da się funkcjonować... Od kogo udało ci się zioła załatwić?
- Od zaprzyjaźnionego Elfa, który się tym zajmuje...
- Nie patrzył się jakoś dziwnie na ciebie? Bo jakby nie patrzeć to ta mieszanka jest typowo babska...
- Wśród Quendich normalne jest, że mężczyźni wspierają partnerki w te dni, więc facet proszący o takie ziółka dla partnerki, nie jest niczym niezwykłym.
- Jednak nadal jest to dla większości temat tabu... Rozumiem, jakby to był, nie wiem, temat wypróżniania, który jest z reguły niezbyt smacznym tematem, ale kwestia krwawienia kobiecego dotyka przynajmniej połowy ludzkości. Podejrzewam, że gdyby wychowywała mnie mama, byłoby inaczej z moją wiedzą na ten temat, ale całe szczęście, że interesowałam się uzdrowicielstwem, bo w innym przypadku byłabym przerażona przy pierwszym z nich... – prychnęłam cicho ze złości – Boli mnie też ta nieświadomość lub ignorancja w tych tema...
- Nie zdążyłam jednak dokończyć, gdyż Aragorn przerwał mi wypowiedź.
- Jedz, proszę, a nie pytlujesz....
- Ja wcale nie pytluję!
Zaczęłam się burzyć do momentu, w którym Obieżyświat nie wsadził mi kanapki do ust, gdy akurat je otworzyłam, żeby coś dodać.
- Tho ne spjawie... – odgryzłam kawałek, po czym dokończyłam – Niesprawiedliwe!
- Musiałem cię jakoś uciszyć... – zmrużyłam tylko oczy na tą odpowiedź – A wiesz, że wyglądasz teraz jak naburmuszony kociak?
- Ty się ciesz, że jestem obolała, bo inaczej z chęcią bym cię poturbowała.
- Złość piękności szkodzi – zaśmiał się, za co dostał kuksańca w żebra.
- Ar... – odezwałam się do mężczyzny po zjedzonym posiłku – Mam problem...
- Jaki?
- Muszę się przebrać, a nie mam już w co, bo wcześniejsze ubrania na pewno mi jeszcze nie wyschły, a te spodnie co mam na sobie, czuję, że nie wyglądają już, jak świeżo założone...
- Postaram się coś Ci znaleźć.
- Tylko proszę, żeby to nie była żadna suknia... – jęknęłam.
- To, to i ja wiem, chociaż w nich też ci do twarzy – zaczął się śmiać, po czym poszedł w stronę swojego bagażu i wyciągnął z niego luźne spodnie.
- Trzymaj... Miej je do momentu, aż czegoś nie znajdę i kiedy będziesz chciała się przebrać. W okolicy nie powinno nikogo być, Legolas oprowadza Gimlego, Hobbici, jak i Boromir zapadli się pod ziemię, także masz chwilę...
Po tych słowach wyszedł, pozostawiając mnie stojącą praktycznie na środku z rozdziawionymi ze zdziwienia ustami i parą gaci w dłoniach.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
*Lindana – Opiekunka Pieśni
-> Linde – que. Pieśń
-> Dan – que. Opiekun
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
**amilessë apacenyë – matczyne imię przepowiedni, dawane przez nią w dniu narodzin
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Mam nadzieję, że się Wam spodoba zwłaszcza, że zawiera rzadko pojawiający się, jak zauważyłam, wątek natury ludzkiej. Planowałam jak rozwiązać ten wątek już od dłuższego czasu i w końcu jak zaczęłam to poszło za tak zwanym ciosem. Chciałabym również zadecydować ten rozdział FlowerLandcaster123, gdyż u niej po raz pierwszy (a przynajmniej tak mi się wydaje) spotkałam się z poruszeniem tematu miesiączek.
Pozdrawiam cieplutko
Niuniucha
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top