Rozdział 33

Rozdział pisany pod wpływem utworu powyżej.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

 - Oprzyj się o mnie i nie walcz ze snem — szepnął mi do ucha Aragorn.

Chwilę po tym, jak spełniłam prośbę mężczyzny, zasnęłam, lecz początkowo nie był to spokojny wypoczynek. Śniły mi się długie mroczne cienie niezbyt przyjaźnie nastawione, lecz po chwili obraz się zmienił. Widziałam postacie przypominające zjawy, które przypominały armię. Widząc drugie zjawy, czułam, jakby chroniły mnie przed kimś, a przynajmniej przed czymś. Po nich drzemałam już bez zakłóceń. Mimo grożących nam zagrożeń okalające mnie ramiona Strażnika dawały mi poczucie bezpieczeństwa i wsparcia. Dopiero teraz, gdy siedziałam skulona między nogami Aragorna, wtulając się bokiem w jego tors, z własnymi kolanami niemalże pod brodą odczułam, jak bardzo było mi zimno, pomijając już fakt, że byłam owinięta w dwa płaszcze – swój i mężczyzny. Dodatkowo miałam wrażenie, że jesteśmy przykryci również kocem. Przez jakiś czas po tym, jak się przebudziłam, miałam ochotę się stąd nie ruszać, ale jednocześnie chciałam się stąd jak najszybciej wydostać.

- Nie kręć się – mruknął przez sen Strażnik.

Po tym burknięciu poprawiłam się delikatnie i skorzystałam jeszcze z możliwości wypoczynku, nie wiedząc, ile jeszcze potrwa i kiedy będzie następny. Po dość niedługim czasie, jak mi się wydawało, poczułam dłoń na policzku.

- Czas wstawać Wojowniczko – szepnął miękko Aragorn.
- Mmm... – mruknęłam zaspanym jeszcze głosem – Aragornie...
- Słucham cię?
- Mam dość już tych ciemności. Dotychczas nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo ceniłam sobie światło słoneczne. Teraz czuję się przytłoczona tym wszystkim. A poza tym martwię się o resztę drużyny. Oprócz tego, że Gollum drepcze nam po piętach, to mam wrażenie, jakby coś innego nas śledziło.
- Irith – westchnął – Również czuję się przygnębiony, ale ufam Gandalfowi, że wie, co robi i jaką trasą nas stąd wyprowadzić.
- Chciałabym, aby cała wyprawa zakończyła się powodzeniem.
- Ja też – powiedział i cmoknął mnie w czubek głowy – Musimy wstać.

Po tym, jak nas odkrył, wstał i podał mi dłoń jako pomoc w podniesieniu się. Skinęłam głową w podzięce, jednak zdałam sobie sprawę, że mógł tego nie widzieć. Chwilę później usłyszeliśmy huk i coś odbijającego się od pionowego tunelu.

- Który był taki mądry, że zrzucił wiadro do studni?! – zagrzmiał Gandalf.
- Ja – wyszeptał Pippin.
- Głupi Took, następnym razem sam wskocz to dziury, to przynajmniej oszczędzisz nam naszej głupoty.

Jeszcze przez kilkanaście sekund było słychać obijający się przedmiot, po czym nastąpiła głucha cisza, jednak nie na długo, bo z oddali zaczął dochodzić odgłos bębna.

- No i co żeś narobił?! – burknął do Pippina Merry.
- No co? Nie chciałem.
- Ty nigdy nic nie chcesz, a zawsze broisz.
- Panowie, proszę o spokój, sporami nic nie rozwiążemy – wtrąciłam się w scysję Hobbitów, wiedząc, że niekoniecznie dobrze może się zakończyć.

Niedługo potem dość niemrawo ruszyliśmy dalej. W momencie, w którym zaczęliśmy dochodzić do końca sali, naszą uwagę zwrócił promień światła, znajdujący się w przyległej do tej komnaty. Gdy do niej weszliśmy, naszym oczom ukazał się biały pomnik na środku, oświetlany smugę słońca dochodzącego przez otwór w suficie. Wokół było pełno zmumifikowanych Krasnoludów i Orków znacznie więcej niż na wejściu do kopalni. W czasie, w którym się rozglądałam się po pomieszczeniu, Gandalf podszedł do pomnika i przeczytał głośno napis znajdujący się na nim zapisany pismem runicznym.

-Balin, syn Fundina, władca Morii. Czyli to, co się obawiałem od momentu wejścia tutaj.

Gimli, gdy tylko to usłyszał, zaczął szlochać i po stanięciu obok Czarodzieja padł na kolana i położył czoło na kamieniu. Mimo tego, że nie byłam wyjątkowo związana emocjonalnie z Krasnoludem, czułam się równie źle co on. Po chwili poczułam drobne dłonie łapiące mnie za ręce. Po tym, jak spojrzałam na boki, okazało się, że zostałam otoczona przez Hobbitów próbujących mnie pocieszyć. Zamiast poczuć się lepiej stało się na odwrót, gdyż to Gimli był w bardziej opłakanym stanie. Istari, który wziął jedną z ksiąg ze znajdujących się pod ścianami skrzyń, mruczał coś pod nosem. Nagle jakby z daleka, ale jednocześnie dość blisko usłyszeliśmy dudnienie podobne do odgłosu bębnów i krzyków. Po tych dźwiękach Majar zaczął czytać na głos, co jakiś czas robiąc pauzę na rozczytanie danego słowa.

- Wczorajszego dnia, to jest dziesiątego grudnia, Balin, Władca Morii, poległ w Dolinie Ciemnego Strumyka. Udał się tam samotnie, by popatrzeć na Zwierciadlane Jezioro. Ork strzelił do niego z zasadzki. Zabiliśmy orka, ale wielu innych, tutaj słowo jest zatarte, ze wschodu, znad górnego biegu Srebrnej Żyły... Zabarykadowaliśmy bramę... Utrzymamy się długo, jeśli... Straszliwe I cierpienie... Nie możemy się wydostać. Nie możemy wyjść. Zajęli most i drugą salę Frar, Lóni i Nali polegli tam.... Pięć dni temu... Woda podchodzi pod mur przy Zachodniej Bramie. Czatownik z wody porwał Óina. Nie możemy się wydostać. Nadchodzi koniec... Bębny, bębny w głębinach... Nadchodzą.

Po raz kolejny dobiegły nas odbijający się od ścian pogłos bębnów, jednak był on znacznie bliżej niż chwilę temu.

- Za długo tu byliśmy – powiedział cicho Gandalf – Musimy się szybko przedostać do mostu Khazad-Dûm.

Niestety nie zdążyliśmy się nawet ruszyć, bo do sali wpadły pierwsze wystrzelone strzały Orków. W pierwszym odruchu wyciągnęłam miecz, żeby w razie potrzeby bronić przestraszonych Niziołków stojących za mną. Boromir z Aragornem podbiegli do wrót, żeby je zamknąć i zablokować.

- Wyjmijcie broń – zwróciłam się do Hobbitów – W tym momencie nie wiadomo, kiedy się przyda.

Po tym, jak mężczyźni uporali się z drzwiami, dosłownie na chwilę, wrócili w głąb sali, żeby zając pozycje, Strażnik i Legolas stanęli pośrodku z łukami gotowymi do strzału, obok nich ustawili się Gandalf z Gondorczykiem. Gimli był za nimi z błyskającymi oczami i toporkiem w dłoniach. Hobbici stojący u zbiegu ścian ścisnęli się jeszcze bardziej w kącie, zakrywając w ten sposób Froda. Po chwili zgraja Orków, jak sądziłam po wydawanych przez nich wrzaskach, natarła na wrota, które szczęśliwie nie puściły jeszcze, ale zaczęli uderzać w nie swoją bronią, tak żeby utworzyć dziurę. Ścisnęłam mocniej rękojeść miecza i czekałam skupiona na dalszy ciąg wydarzeń. W momencie, gdy Goblinom udało się zrobić szczelinę w wejściu, z naszej strony od razu zostało wystrzelone kilka strzał, co, zamiast odpędzić agresorów, rozwścieczyło ich jeszcze bardziej i po kolejnym naparciu na drzwi wdarli się do środka z jazgotem.

- Trzymajcie się razem, nie oddalajcie się od siebie na więcej niż dwa kroki – krzyknęłam w stronę Niziołków, odparowując jednocześnie cios jednego z Glamhothów.

Mimo tego, że walczyliśmy na 8 mieczy, toporek i łuk, przeciwników, zamiast ubywać, zdawało się, że przybywali. Po piętnastu Orkach straciłam rachubę, czułam, że dłonie i większość ubrania, które miałam na sobie, była pokryta lepką, czarną posoką, która również pokrywała Yavielusse. Zwróciłam uwagę, że Banakilowie* radzą sobie całkiem nieźle jak na brak doświadczenia. Praktycznie cały czas ochraniali siebie nawzajem. W chwili, gdy skróciłam o głowę kolejnego Goblina, przez ogólny rejwach przebił się głos Boromira.

- Troll! Troll idzie.

Cholera, niedobrze" warknęłam w myśli.

Nie była to dobra wiadomość, biorąc pod uwagę, że nasze zmęczenie coraz bardziej się nawarstwiało. Miałam wrażenie, że gdyby nie adrenalina krążąca w moich żyłach dawno już byłabym martwa, bo potykałabym się podczas chodzenia, a nie mówiąc o walce. Niestety ta chwila rozproszenia uwagi kosztowała mnie zahaczenie nogą o jakieś truchło, co spowodowało moje przewrócenie i rwący ból w kostce.

Jeszcze tego mi brakowało, żebym w takim momencie kostkę skręciła."

Byłam wściekła na siebie, że tak łatwo dałam się zdekoncentrować, ale być może na szczęście nie miałam czasu na dalsze rozmyślanie, bo usłyszałam przeraźliwe wołanie o pomoc Pippina. Gdy tylko spojrzałam w jego kierunku, okazało się, że w jego stronę idzie trzech Orków, a on sam jest przyparty plecami do ściany. Utykając, skierowałam się do niego, uśmiercając kolejne stwory pojawiające się na mojej drodze, po kilku chwilach udało mi się dotrzeć do niego, pozbawiając życia kolejne.

- Dzię-dzię-kuję – wyjąkał, gdy przyjrzał mi się przez chwilę i zobaczył czający się obłęd walki w moich oczach.
- Nie ma za co – mruknęłam.
- A... A... A... – próbował wydukać, do momentu, w którym nie obróciłam się i z rozmachem nie wbiłam miecza w kolejnego Goblina.

W momencie, w którym spostrzegłam, że Hobbit zamarł bez ruchu, byłam zmuszona min potrząsnąć, żeby ocknął się z letargu.

- Obudź się chłopie, jeśli będziesz tak zamierał, to chwili nie przeżyjesz – po raz pierwszy warknęłam tak ostro na Niziołka, który w odpowiedzi pokiwał tylko głową.

Gdy od niego odeszłam, ponownie dałam się porwać wirowi walki. Co jakiś czas wyłapywałam zdziwione spojrzenia reszty członków Drużyny, że sieję takie spustoszenie wśród wrogów. Praktycznie od początku wypadów podczas bycia w drużynie Dúnedainów starałam się odciąć od emocji podczas bitew, wtedy liczyło się, tylko żeby przeżyć i chronić swoich współtowarzyszy. Na wyrzuty sumienia był czas później. Kiedy tylko do sali wtargnął Troll, rozbijając przy tym część framugi od drzwi wejściowych, zaczęłam się rozglądać za Niziołkami, żeby w miarę możliwości odciągnąć ich od głównych batalii z Trollem. Dość szybko znalazłam Merry'ego i Pippina. Złapałam ich razem i popchnęłam w kierunku rogu sali, gorzej było z pozostałą dwójką Hobbitów, którzy próbowali walczyć po drugiej stronie pomieszczenia. W połowie drogi do nich w ostatniej chwili odskoczyłam, żeby nie zostać nadzianą na maczugę Olbrzyma, na której miał wypustki grubości mojej ręki, udało mi się, jednak zranić go pod kolanem, przez co opadł na nie bezwiednie, pozwalając w ten sposób na cios ze strony kogoś z Drużyny. Po kilku kolejnych krokach niestety znowu zostałam zatrzymana tym razem przez dwóch Orków, po kilku sparowanych ciosach leżeli z rozpłatanymi gardłami. W momencie, w którym miałam ruszyć dalej, jakby w zwolnionym tempie widziałam, jak jeden z Goblinów dźga włócznią Froda między żebra. Po chwili usłyszałam rozpaczliwy krzyk, który okazał się moim własnym, by po chwili czuć, jak unoszę się w powietrzu i ląduje z jękiem na ścianie, po której się zsuwam stosunkowo niedaleko Powiernika i Sama. Za każdym razem, gdy próbowałam się poruszyć, kręciło mi się w głowie, a przed oczami pokazywały mi się mroczki. Starając się tym nie przejmować, ale jednocześnie nie mogąc stanąć na nogi, opierając się na łokciach, przyczołgałam się do Bagginsa.

- Frodo... Frodo... — mówiłam do niego łamiącym się głosem — Tye pole vamme fírima, vamme sí. Eccuita! (que. Nie możesz umrzeć, nie teraz. Obudź się!).

Kilka sekund później Frodo złapał kilka głębszych oddechów i otworzył oczy. Początkowo miał zamglone spojrzenie, jednak z każdym kolejnym mrugnięciem wyostrzało się.

- Jakim cudem przeżyłeś? – zapytałam zdziwiona, jednocześnie orientując się, że odgłosy walki ucichły.
- No... Bo... – próbował jakoś złożyć zdanie, ale w momencie, w którym zauważyłam, że spod rozdarcia koszuli można dostrzec, specyficznie połyskują kolczugę, domyśliłam się.
- Mithril – szepnęłam, na co Powiernik skinął głową
- Frodo miał niebywałe szczęście, że miał ją założoną – odezwał się Czarodziej, po czym powiedział do wszystkich – Idźmy stąd, zanim pojawią się kolejne Gobliny.

W chwili, w której wstałam i wyprostowałam się, musiałam szybko się czegoś łapać, żeby nie nabić sobie kolejnego guza przez to, że po raz kolejny mnie zamroczyło, Sam w tym czasie pomógł wstać Frodowi. Dość szybko zorientowałam się, że nigdzie wokół mnie nie mogę dostrzec mojego miecza, jak się okazało, leżał prawie pośrodku sali w miejscu, gdzie Troll zamachnął się na mnie maczugą. Musiałam go widocznie upuścić, gdy mnie dosięgła, jednocześnie cieszyłam się, że nie zostałam nadziana na jeden ze szpikulców. Kiedy sięgnęłam broń z podłogi, wytarłam ją o jakiś kawałek szmaty, która musiała być kiedyś ubraniem jednego ze stworów, po czym schowałam do pochwy. Szybko dołączyłam do reszty drużyny, która prawie już wyszła z pomieszczenia, żeby nie zostawać jeszcze bardziej z tyłu, chociaż było to ciężkie przez to, że czułam pulsujący ból w lewej kostce. Wiedziałam, że w tym momencie ważniejsze jest jak najszybsze wyjście z Morii, niż zajmowanie się zwichniętą nogą, zresztą nie raz już podróżowałam z poważniejszymi obrażeniami, którymi zajmowałam się w miejscach, w których byliśmy bezpieczniejsi, a kopalnia zdecydowanie do takowych nie należała. Po tym, jak wyszliśmy z dość wąskiego korytarza, znaleźliśmy się w kolejnym dużym pomieszczeniu, będące znacznie większe od tego, gdzie spaliśmy. Miałam dziwne przeczucie, że zaraz coś się stanie i nie myliłam się, bo chwilę później usłyszeliśmy po raz kolejny krzyki Goblinów, które zaczęły nas otaczać.

- Biegiem – zawołał na nas Istari.

Staraliśmy się uciec jak najszybciej przed zgrają Poczwar, jednak przez moją kontuzję coraz bardziej zaczęłam odstawać od reszty.

- Zaczekajcie – krzyknęłam, zanim potknęłam się i pojechałam brzuchem kilka metrów do przodu.

W miarę szybko się podniosłam, ale Orkowie byli kilkanaście metrów za mną a reszta drużyny drugie tyle przede mną. Zauważyłam, że, co mnie zdziwiło, Boromir ruszył w moim kierunku, po czym, gdy ja przebiegłam niecałą jedną trzecią drogi, Gondorczyk dobiegł do mnie.

- Wskocz mi na plecy i złap mnie za szyję – powiedział, po czym obrócił się i przykucnął – Nie martw się dam radę.

Podskoczyłam i oplotłam mężczyznę kończynami, by po chwili coraz bardziej przybliżać się do współtowarzyszy.

- Co, żeś znowu sobie zrobiła? – spróbował mnie zagadać po drodze.
- Potknęłam się o truchło jakiegoś Orka i nie miałam, kiedy zawiązać sobie opatrunku – mruknęłam zła na siebie, że znalazłam się w takiej sytuacji.

Gdy udało się nam dogonić resztę, Gobliny nadal deptały nam po piętach i były w coraz liczniejszej chmarze. Nim się zorientowaliśmy, zaczęły nas okrążać i by po chwili całkiem nas zastopować. Znaleźliśmy się w wyjątkowo patowej sytuacji, nie mogąc się ruszyć w żadnym kierunku, bo z każdej strony były Poczwary. Staliśmy tak chwilę do momentu, w którym zauważyliśmy, że z tunelu, z którego wyszliśmy wcześniej, zaczęło wypływać światło i groźne pomruki, przez które Orkowie zaczęli się cofać ze strachu, by w końcu uciec z powrotem.

- Co to za nowe cholerstwo? – mruknęłam.
- Balrog

Gdy usłyszałam tę informację, poczułam, jak oblewa mnie zimny pot, wiedziałam, że praktycznie nie ma dla nas ratunku. Stwór znany tylko z legend okazał się być prawdziwą istotą.

- Nie da się nic zrobić Gandalfie? – zapytałam Istariego.
- Jest szansa, ale znikoma biegnijcie do mostu, postaram się coś zrobić.

Nie czekając na ponaglenie, ponownie ruszyliśmy w stronę durinowego przejścia. Kiedy mieliśmy już na nie wchodzić, pojawił się za nami Czarodziej w widocznie słabszej formie niż w momencie, w którym się z nim rozstawaliśmy.

- Boromirze możesz mnie postawić, schody są za wąskie – powiedziałam.
- Jak sobie życzysz – odparł, po czym przykucnął, żebym mogła zejść.

Dość sprawnie szła nam przeprawa do momentu, w którym z powrotem za nami nie powiła się ognista łuna i niepokojące pomruki zguby Durina.

- Szybciej – ponaglił nas Gandalf.

W połowie drogi schody zwęziły się do tego stopnia, że musieliśmy zwolnić, żeby nie spaść w otchłanie Morii. Najciężej mieli Gimli z Boromirem, gdyż byli na tyle szerocy bądź rośli, że mieli problemy z utrzymaniem równowagi. Po kilkunastu metrach zrobiło się szerzej, przez co mogliśmy przyspieszyć, zwłaszcza że Balrog był coraz bliżej, a wszystko wokół zaczęło się trząść. Od wstrząsów pojedyncze kamienie spadały raz po raz, przez co trzeba było uważać jeszcze bardziej, żeby z jednej strony nie uderzyły nas w głowę a z drugiej, żeby nie usunął się spod stóp. Legolas idący na przedzie w ostatniej chwili wyhamował w pewnym momencie, gdyż inaczej spadłby w przepaść. Gdy cofnął się o kilka stopni i po nabraniu rozpędu przeskoczył nad nią, odwracając się w naszą stronę, żeby pomóc kolejnemu członkowi drużyny. Po Gandalfie i Boromirze przyszła moja kolej, jednakże najpierw przepuściłam Merry'ego z Pippinem, a następnie ja przeskoczyłam. Gdy lądowałam po drugiej stronie, jeszcze bardziej nadwyrężyłam staw, przez co skrzywiłam się z bólu, ale szybko przesunęłam się niżej, nie chcąc blokować drogi ucieczki innym. W momencie, w którym skok mieli wykonywać Aragorn z Frodo, wszystko wokół zatrzęsło się tak, że część schodów, na której stali zaczęła się bujać na boki.

- Durin lav- tien verna lapatte (que. Durinie pozwól im przeskoczyć) - szepnęłam, po czym uniosłam delikatnie kąciki ust, gdy skała zaczęła przechylać się w naszą stronę.

Kiedy wszyscy byli już po właściwej stronie ruszyliśmy dalej, jednak ledwo się ruszyliśmy, a zaczęły sypać się na nas wystrzelone strzały Orków. Legolasowi i Aragornowi raz po raz udawało się ustrzelić jakiegoś, jednak nie było za bardzo na to czasu, gdyż Balrog był tuż za nami, już niestety dało się odczuć diabelskie ciepło jego płomienia. W momencie, w którym zeszliśmy na prostą posadzkę, można było zobaczyć przed nami most. Kuśtykając, bo kuśtykając, ale również biegłam w jego stronę. Zauważyłam, że Gandalf zatrzymał na chwilę Aragorna, żeby coś mu przekazać, który widać było, że zląkł się tym co usłyszał od starszego mężczyzny. Gdy większość z drużyny przeszła przez most, Istari został na środku i czekał na ognistego potwora. Ten, gdy tylko się pojawił, zamachnął się kilka razy biczem.

- Nie przejdziesz, nie pozwalam ci na to... – zaczął Gandalf.

Balrog buchnął tylko płomieniami z nozdrzy i schylił łeb jak do ataku.

- Jam jest sługa Tajemnego Ognia, władam płomieniami Anora. Nie przejdziesz. Czarny ogień na nic Ci się nie przyda, płomieniu z Udunuu. Wracaj w cień! Nie przejdziesz!

Po tych słowach stuknął różdżką o podłoże i po chwili wokół niego pojawiła się oślepiająca łuna światła.

- Gandalf!! – zawołał któryś z Hobbitów.
- Nie przejdziesz! – powiedział głośno Majar.

Zguba Durina machnęła mieczem, próbując zrzucić czarodzieja z przęsła, jednak kula światła otaczająca go, wchłonęła cios, po czym się rozpadła, powodując trzęsienie ziemi, przez co znaczna część mostu przed Gandalfem zawaliła się. W momencie, w którym Szary Pielgrzym odwrócił się do nas ognisty stwór, który wraz z rozpadającym się przejściem spadał w przepaść, smagnął po raz ostatni pejczem, zahaczając o nogę Olórina**, by pociągnąć go ze sobą. Istari w ostatniej chwili złapał się fragmentu przęsła, by odezwać się po raz ostatni, jak się okazało.

- Uciekajcie szaleńcy – po tych słowach padł w otchłań.

Czułam się jak sparaliżowana, patrząc jak jedna z niewielu osób, którym ufałam i które mi zaufały tracą życie. Nie mogłam wydusić z siebie żadnego dźwięku, a przynajmniej tak mi się wydawało do momentu, w którym moim ciałem wstrząsnął szloch rozpaczy. Opadłam na kolana niezdolna do niczego, odcinając się od wszystkiego, co mnie otaczało. Miałam wrażenie, że wszystkie emocje, jakie miałam w sobie, spadają razem z czarodziejem. Nie zauważyłam, że gdyby nie szybka reakcja Gondorczyka, Frodo pobiegłby za Istarim. Nie zauważyłam, jak po raz kolejny koło mnie świsnęła orkowa strzała. Nie zauważyłam, że Aragorn podnosi mnie za ramiona, a następnie bierze na ręce i wynosi. Nie zauważyłam tego, że po mojej twarzy płyną łzy. Nie zauważyłam, że lepiej mi się oddycha, bo nabieram w płuca świeżego powietrza zamiast dusznego i pylistego, jakie znajdowało się w kopalni. W momencie, w którym przyjaciel spadł w otchłań, przestałam zauważać, nie chciałam. Wszystko straciło sens.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
*Banakilowie – wes. Niziołki
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
**Olórin – imię Gandalfa jako Majara
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Powtórzenia w ostatnim akapicie są celowe 😉😉

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top