Rozdział 29

Rozdział pisany pod wpływem utworu powyżej. 

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Bałam się o to, że jeśli zrobię jakiś ruch, atmosfera pewnej intymności zniknie jak bańka mydlana, trwaliśmy, więc do momentu, w którym Gimli nie zaczął budzić drużyny.  

Arago....
- Ććśśś – usłyszałam syknięcie Strażnika – Sam ją obudzę.

W następnej chwili poczułam dłoń z tyłu głowy i delikatne czochranie po włosach.

- Irith...
- Hmm?
- Pora wstać.
- Mhm.
- Irith...
- Hmm?
- Odpowiesz inaczej niż mruknięciami?
- Y-y...
- Mhm.
- No dobrze, już wstaję – burknęłam i cmoknęłam mężczyznę w nos.

Gdy wyplątałam się z ramion Aragorna, wstałam i przywitałam się z rozbudzoną Drużyną. Zwróciłam uwagę, że Czarodziej uważnie mnie obserwuje z niemym pytaniem o samopoczucie, kiwnęłam mu głową z delikatnym uśmiechem, że już w porządku. Po pożywnym śniadaniu zwróciłam się do Majara.

- Gandalfie, wybacz, ale dalszej drogi przez góry już nie znam. Przez szczyt rzadko chodziłam, a jak już to zawsze z jakimś przewodnikiem.
- I tak zrobiłaś dużo, blisko tydzień drogi zaoszczędziliśmy. Znam również dalszą drogę, jeśli mamy ruszać to już pora, żebyśmy pod koniec dnia byli w połowie drogi do szczytu.
-Teraz uwaga – powiedziałam głośno po chwili – Zaraz przygotuję wiązki chrustu i każdy bierze przynajmniej po jednej. Chyba że chcemy zamarznąć na górze.

Po skończonej wypowiedzi podeszłam do bagaży, żeby wziąć sznurek, a następnie skierowałam się w stronę zabezpieczonych gałęzi. Dość sprawnie i szybko poszło pakowanie pakietów ogniskowych, które następnie rozdałam. Hobbitom dałam po jednej większej, a reszcie i sobie po dwie. Wręczyłam również każdemu dłuższy kawałek sznurka, aby móc przytroczyć do czegoś lub lepiej złapać. Do swoich wiązek doczepiłam linkę w taki sposób, żebym mogła założyć je jak plecak. Gdy zarzuciłam je na plecy, okazało się, że reszta drużyny już czekała.

- Możemy iść.

Z każdą kolejną chwilą zbliżaliśmy się do ściany góry, jednocześnie zaczęliśmy wspinać po pagórku przed nią. Gdy zadarłam głowę, żeby zobaczyć szczyt, zwróciłam uwagę, że prawie od połowy zbocze jest pokryte śniegiem.

Całe szczęście, że mamy opał" pomyślałam, jednocześnie się martwiąc czy aby na pewno go nam wystarczy.

Po kilku godzinach męczącej wspinaczki zrobiliśmy krótki postój. Większość już była zmęczona, a była to dopiero połowa z zaplanowanej na dzisiaj trasy. Ja z Aragornem i Legolasem trzymaliśmy się najlepiej, jako że byliśmy przyzwyczajeni do tego typu wędrówek.

- Jeśli chcemy dojść, dokąd zamierzamy, powinniśmy już ruszać – odezwał się Aragorn.
- Ale my nie damy już rady – odezwali się Merry z Pippinem.
- Marudy jedne, a ja wam mówię, że dacie i powiem wam więcej, wytrzymacie więcej od przeciętnego człowieka – powiedziałam dla dodania otuchy.
- My? Ale jak to?
- A no tak to, a teraz zbieramy się ferajno.

Chwilę od ruszenia w dalszą drogę zerwał się silny wiatr, który targał wszystkim, co możliwe łącznie z Hobbitami, którzy mieli problemy z utrzymaniem prostego kierunku marszu, jednak uparcie starali się go utrzymać. Około dwóch godzin później zaczęły się pojawiać pierwsze zaspy śnieżne, co było niewątpliwym znakiem, że niedługo będziemy w połowie góry. Jednakże z szerokiej ścieżki, którą szliśmy do tej pory, zwęziła się na tyle, że musieliśmy iść gęsiego. W pewnym momencie miałam wrażenie, że słyszę jakiś głos, ale równie dobrze mógł to być zawodzący wiatr. Gdy weszliśmy w wyższe partie, dróżka rozszerzyła się odrobinę, ale jednocześnie było coraz więcej białego puchu, który szczęśliwie był dość ubity, przez co nie zapadaliśmy się aż tak bardzo. W pewnym momencie, kiedy wspinaliśmy się po dość stromym zboczu, Frodo się potknął i sturlał kilka metrów, po czym złapał go Aragorn idący przede mną.

- W porządku? – zapytał.
- Tak, ale... – Niziołek zawiesił głos – Nie mam Pierścienia, miałem go chwilę temu na łańcuszku na szyi.
- O tam jest – powiedziałam, wskazując przedmiot leżący kilkanaście kroków od nas.

Miałam już się skierować w jego kierunku, gdy Boromir podniósł go na wysokość oczu.

Nie wróży to nic dobrego" pomyślałam, mrużąc odrobinę wzrok, przyglądając się mężczyźnie.

- Boromir – odezwał się Aragorn.

Zwróciłam uwagę, że Gondorczyk wpatruje się w pierścień z dziwną fascynacją i mówi pod nosem.

- Dziwny to los, że będziemy cierpieć tak wiele strachu i zwątpienia przez taką małą rzecz. Dla czegoś tak maleńkiego.
- Boromirze – odezwałam się, patrząc na niego ostro – Oddaj Frodowi pierścień.
- Jak sobie życzycie – powiedział dość nonszalancko, ale z błyskiem w oku – Nie dbam o niego.

Po czym podszedł do Froda i podając mu pierścień, a następnie odwrócił się i skierował się do pozostałych.

- Już to widzę, jak o niego nie dbasz – mruknęłam pod nosem.

Kątem oka zauważyłam, że Aragorn zabiera dłoń z rękojeści miecza i przesuwa go do tyłu.

- Dołącz do reszty Frodo – powiedziałam łagodnie do Niziołka.
- Dziękuję Wam – rzekł cicho.
- Taka nasza rola, obiecaliśmy Ci to.

Po moich słowach Frodo delikatnie się uśmiechnął i poszedł do reszty. Zwróciłam uwagę, że Strażnik przygląda mi się jednak w momencie, gdy zauważył, że to widzę, spuścił wzrok i ruszył dalej. Miałam dziwne wrażenie, że mężczyzna chciał coś mi powiedzieć, ale coś go powstrzymuje. A mówi się, że to kobiety są skomplikowane. Po jakimś czasie droga ponownie się zwęziła, a do tego z jedna strony ścieżki kończyła się urwiskiem. Na wymuszonym postoju przez śnieżycę, która nas zastała, ponownie miałam ponownie wrażenie, że słyszę ten sam głos co wcześniej.

- Gandalfie, czy mam wrażenie, czy słyszę jakiś głos?
- Wydaje ci się.
- Ja też go słyszę – odezwał się po chwili Legolas.

Tym razem głos był na tyle głośny i zrozumiały, że dało się rozróżnić słowa.

- Cuiva nwalca Carnirasse; nai yarvaxea rasselya! (que. Obudź się okrutny Czerwony Rogu! Niech twój róg zostanie zakrwawiony!)
- To Saruman – odezwał się Gandalf, który znał Białego Czarodzieja już wcześniej.
- Chce, żeby zeszła lawina, musimy wracać, Hobbici już ledwo dają radę – odezwał się Aragorn.
- Nie zgadzam się, idziemy dalej – zarządził Czarodziej.

Gdy tylko ruszyliśmy, zaczęło sypać jeszcze bardziej. Przez czas postoju napadała tak gruba warstwa śniegu, że sięgała mi prawie go ramienia, przez co po chwili każdy był przemoczony i zmarznięty oprócz Legolasa, który szedł, nie zapadając się w zaspy.

- Boromirze, Aragornie pójdźcie przodem i torujcie, proszę, drogę, bo Hobbitów i Gimlego zasypuje – zawołałam głośno, gdyż przez wiatr praktycznie nie było nic słychać.
- Ga-Ga-Ga-Gandalfie nie zna-a-asz m-może ja-ja-jakiegoś z-z-zaklęcia żeb-by tak nie s-s-sypało? – zaszczękał zębami Sam.
- Spróbuje, ale nie wiem, czy to coś da na czary Sarumana. Losto Caradhras, sedho, hodo, nuitho i 'ruith! (sin. Zaśnij Caradhrasie, nie ruszaj się, leż spokojnie, trzymaj swój gniew!) – Istari spróbował rzucić jeden z czarów, podnosząc przy tym swoją laskę.

Po chwili śnieżyca faktycznie się trochę uspokoiła, jednak po to, żeby po kilku minutach uderzyć ze zdwojoną siłą. Sprawniejsze ucho usłyszało również ponownie głos przewodniczącego Białej Rady.

- Cuiva nwalca Carnirasse; Nai yarvaxea rasselya; taltuva notto-carinnar! (que. Obudź się okrutny Czerwony Rogu! Niech twój róg poplamiony krwią spadnie na głowy wroga!)

Chwilę później zaczęła spadać na nas lawina śnieżna.

- Pod ścianę szybko – krzyknęłam.

Gdy tylko skończyłam, czapa śnieżna spadła na nas. Czułam, jak przez moment mnie ogłuszyła, jednak po chwili udało mi się odkopać na tyle, że widziałam co dzieje się wokół. Przede mną wynurzył się tylko Quendi, jednak po chwili zaczęła pokazywać się reszta Drużyny.

- Gandalfie, nie możemy tu zostać, Niziołki zaraz zamarzną – powiedział Boromir – Pójdźmy do Bramy Rohanu, a następnie do mojego miasta.
- Droga prowadzi za blisko Isengardu i Sarumana. Już teraz są z nim problemy, a co dopiero kiedy będziemy tak niedaleko? – odezwałam się.
- A może pójdziemy przez Morię ? – zaproponował Gimli.
- Nie wiem, czy to... – zaczęłam.
- Niech Powiernik zdecyduje – stwierdził Gandalf.
- Nie wierzę, w to, co słyszę! Czy ty sobie zdajesz sprawę Gandalfie, że brzemię, które nosi Frodo, jest już wystarczająco ciężkie, więc z łaski swojej nie dokładaj mu kolejnego i nie pozwolę na to, że w razie niepowodzenia cała wina spadnie na niego, bo niesie ten pieprzony Pierścień. Weź też pod uwagę, że jest najmniej doświadczonym piechurem, więc jak śmiesz wymagać od niego takiej decyzji – wybuchnęłam, czując buzującą mi krew w żyłach i szumienie w uszach.
- Irith uspokój...
- Nie uspokajaj mnie tu, bo doskonale zdajesz sobie sprawę ze swojej niekompetencji w tym momencie. Nie wiem, czy wiesz, ale Hobbici są na skraju hipotermii i jeśli nie podejmiesz decyzji w ciągu 5 minut, nie będzie kogo ratować, bo nastąpią nieodwracalne zmiany w ich organizmach. Więc jaka decyzja?
- Irith...
- Pamiętaj o Hobbitach.
- Ale...
- W tym wypadku nie ma „ale" – nie odpuszczałam.
- Najchętniej poszedłbym dalej szczytem, ale nie damy rady.
- Więc?!
- Idziemy przez Morię.
- No i brawo, nie trzeba było tak od razu ?! – powiedziałam z wyrzutem.
- Ircia, skończ już – upomniał mnie Aragorn.

W odpowiedzi tylko prychnęłam, wściekła na zaistniałą sytuację.

- Aragornie lepiej z nią teraz nie zadzieraj, bo jeszcze się na ciebie z pięściami rzuci – mruknął Gimli stojący niedaleko.
- Mości Krasnoludzie, umiesz latać?
- Co? Latać ? O co cho...
- A to, że jeszcze jeden taki komentarz, a będziesz leciał w dół przepaści.
- To ja może już się uciszę.
- Musimy iść, bo zaraz do reszty nas zasypie – powiedziałam już spokojnym tonem.

Późnym wieczorem udało się nam zejść w bezśnieżne partie góry. Dalsza wędrówka tego dnia była już niemożliwa przez ciemności nas otaczające oraz nadmiar emocji i zmęczenia z dzisiaj. Legolas idący zaraz za Gandalfem znalazł zagłębienie w ścianie góry, które miało przed sobą również półkę skalną, przez co mogliśmy spokojnie zatrzymać się w tamtym miejscu na odpoczynek. Mimo że jestem z reguły dość wygadaną osobą, to przez większość dnia i wieczoru praktycznie się już nie odzywałam, nie wiedząc do końca czemu. Widziałam, że Hobbici czują się lepiej, ponieważ zaczęły dopisywać im humory, po tym, jak wygrzali się przy ognisku i posilili się kolacją.

Ja po skończonym posiłku usiadłam pod ścianą w jamie skalnej, bokiem do ogniska i zaczęłam rozplatać włosy, czując, że jeszcze kilka dni, a mogłabym je ściąć równie dobrze przy samej głowie, bo miałabym kołtun nie do odratowania. Cierpliwie rozplątywałam pęki palcami, wiedząc, że używając szczotki, pogorszyłabym tylko sytuację. Cieszyłam się, że mam długie włosy, bo dawało mi to możliwość ułożenia ich w jakąś fryzurę, ale jednocześnie były przekleństwem, gdy zaczynały się kołtunić. Gdy zabierałam się za trzecie pasmo, poczułam dwie ciepłe dłonie po drugiej stronie głowy. W pierwszym momencie spięłam się, jednak po chwili zdałam sobie sprawę, że był to Aragorn. Usłyszałam ciche pogwizdywanie od strony ogniska, ale nie przejęłam się tym, ciesząc się chwilą spędzoną w towarzystwie Strażnika.

- Czemu tak się na Gandalfa wściekłaś? – zapytał szeptem.
- Bo sama byłam kiedyś w bardzo podobnej sytuacji. Niedługo po ukończeniu szkolenia i wstąpieniu do drużyny byliśmy na jakiejś wyprawie, nie pamiętam już dokładnie, czego ona dotyczyła, ale pamiętam, że decyzja o wyborze drogi padła na mnie. Jedna prowadziła przez otwarty teren, praktycznie niezarośnięty, także w razie czego nie byłoby żadnej możliwości schowania się, a druga lasem. Podejrzewam, że wiesz, jaką wybrałam, jednak nikt nie był łaskaw mi powiedzieć, że ów las był zamieszkiwany przez niezbyt przyjaźnie nastawione do człowieka pająki. Oczywiście nie obyło się bez walki, niby udało się nam jakoś wywinąć, ale na odchodnym jednego z naszych ośmionóg dziabnął w nogę. Ledwo zdążyliśmy go odratować, bo okazało się, że miał uczulenie na jego jad i dość szybko zaczęła się jątrzyć i pojawiać ropa. Jednak co z tego, że go uratowaliśmy, jak młody wtedy mężczyzna do końca życia miał nie mieć połowy jednej nogi. Oczywiście cała odpowiedzialność spadła na mnie, jako że to ja podjęłam decyzję o trasie i nie pomogły tłumaczenia, że nikt mi nie powiedział o zagrożeniu, a sama nie miałam na tyle doświadczenia, żeby wiedzieć o tym, że lepiej nie zapuszczać się w tamte rejony. Bynajmniej przed długi czas wypominali mi ten wybór. Z czasem im przeszło, ale jednak gdzieś z tyłu głowy siedziała zadra, że przez jedno zdanie skazałam kogoś na dożywotnie kalectwo. Dlatego też po tym wypadku tak zainteresowałam się jeszcze bardziej uzdrowicielstwem, bo gdyby tamten człowiek dostał odpowiednią pomoc w odpowiednim czasie, nic by mu nie było. Do tego brakowało nam wtedy odpowiednich leków. Dlatego jestem teraz tak wyczulona na decyzje podejmowane przez tych mało doświadczonych, bo wiem, do jak katastrofalnych skutków mogą prowadzić.

W czasie, gdy opowiadałam wspólnymi siłami, udało się nam rozplątać wszystkie kołtuny. Pod koniec wypowiedzi zaczęłam czesać się w warkocz, który okalał mi głowę.

- Nadal jednak uważam, że potraktowałaś Mithrandira trochę za ostro.
- Aragornie wybacz, ale tego tematu i kilku nielicznych nie odpuszczę, więc nawet nie próbuj namawiać nie do zmiany zdania, zresztą byłam nadal trochę jeszcze rozdrażniona wcześniejszą wizją.
- Którą miałaś mi opowiedzieć.
- Widziałam Gandalfa walczącego z ognistym potworem na jakimś moście i następnie stwór razem z Mithrandirem spada w przepaść.
- Myślisz, że...
- Nie wiem, do tej pory wizje, które miałam, dotyczyły bliskiej przeszłości, lub teraźniejszości i tego się obawiam, bo nie wiem, czy się spełni.
- Ircia nie powiem, że wszystko będzie dobrze, bo wiem, że zapewne nie będzie, ale działając razem, można zdziałać dużo więcej.
- Gandalf dobrze mówił – mruknęłam pod nosem.
- Co? Kiedy? – zapytał zdziwiony.
- Jak rozmawiałam z nim któregoś razu w Rivendell, to powiedział mi, że dobrze na siebie oddziałujemy.
- W jakim sensie?
- Wtedy głównie chodziło o moje koszmary i o to, że przy tobie dość szybko się uspakajam po nich, ale teraz widzę, że chodzi też o to, co jest między nami, bo podobno w tych czasach trudno o takie uczucia, jednak jednocześnie boję się, żeby to nas nie zraniło.
- Irith... Ja... – podniósł niepewnie wzrok i spojrzał na mnie, jednak równie szybko odwrócił głowę.
- Tak?
- Ja... Zresztą już nieważne.
- Hej, co się dzieje? – zapytałam zmartwiona.
- Zobacz, przejaśniło się – zmienił temat – I gwiazdy widać.
- Wiem, że te blizny będą krwawić, ale oba nasze serca wierzą, że te wszystkie gwiazdy pokierują nas do domu – zanuciłam cicho.
- Nie wiem, czy ci to mówiłem, ale lubię, jak nucisz.
- Dzięęęękuję – powiedziałam, ziewając.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top